Prędka eksmisja, dobytek na śmietniku. Syn i niepełnosprawna matka wylądowali na bruku

Polska
Prędka eksmisja, dobytek na śmietniku. Syn i niepełnosprawna matka wylądowali na bruku
"Interwencja"
Matka z synem zostali bez mieszkania i swojego dobytku

Niepełnosprawna kobieta i jej syn zostali eksmitowani z budynku PKP w Bystrzycy Dolnej. Ich rzeczy osobiste i meble nadal leżą dookoła miejsca, które przez 25 lat było ich domem. Eksmisja odbyła się zgodnie z prawem, ale nikt nie zauważył, że rodzina wymaga pilnej pomocy, bez której może dojść do dramatu. Materiał "Interwencji"

Od kiedy zmarł mąż pani Barbary i ojciec Piotra, oboje żyli dzięki wsparciu sąsiadów i znajomych. Bez umowy zajmowali stary budynek stacji kolejowej w Bystrzycy Dolnej. 8 kwietnia zostali z niego eksmitowani na bruk. Ich dobytek komornik po prostu wystawił na zewnątrz.

Bystrzyca. Niepełnosprawna kobieta z synem eksmitowana. "Basia jest wycofana"

- Są tu jeszcze meble kuchenne, wersalka. Resztę rzeczy wywieziono do kontenerów, do śmieci - opowiada Piotr Mosiądz.

 

- Mi się wydaje, że od zawsze tam mieszkali. Znałem tę rodzinę przynajmniej 20 lat albo więcej. Oni boją się zmiany środowiska, boją się obcych ludzi, Basia jest wycofana - zrelacjonował Jacek Kozina, znajomy rodziny.

 

ZOBACZ: "Interwencja". W kilka miesięcy miał kupić 27 aut. Nie ma pojęcia, o co chodzi

 

- Pani Basia ma jakąś tam zapomogę z MOPS-u, nie za dużo tych pieniążków, też nie umie gospodarzyć tymi pieniążkami, one się skończą w dwa-trzy dni, a miesiąc cały trzeba żyć. Dorabiała sobie tutaj u mnie, takie nieskomplikowane prace wykonywała. Na ile mogliśmy, tak opiekowaliśmy się tą rodziną - dodał kolejny znajomy Jacek Kozina.

 

Barbara Mosiądz jest osobą niepełnosprawną, jej syn Piotr skończył szkołę specjalną. W budynku przy torach mieszkał od urodzenia.

 

- Mój tato 10 lat przepracował na kolei, no i ten budynek właśnie jemu przydzielili i mojej mamie jako mieszkanie służbowe. Prąd był, trochę wyremontowaliśmy lokal i było ok. Do 2010 roku mieliśmy studnię, skąd brało się wodę, później był problem ze studnią i dowoziliśmy w butelkach wodę - tłumaczył Piotr Mosiądz.

 

Rodzina miała zaległość w czynszu, wyrok eksmisyjny zapadł w 2011 roku, kiedy Piotr był jeszcze dzieckiem. Wydaje się, że na kilkanaście lat spółka PKP S.A. zapomniała o starej stacji i jej dzikich lokatorach. Niedawno linia kolejowa ze Świdnicy do Jedliny-Zdroju, która tędy przebiega, została znowu otwarta.

"Walor estetyczny" przyczyną eksmisji? Część majątku uznano za śmieci

- Jadą pasażerowie nową linią, obserwują ładne widoki i w pewnym momencie widzą bardzo słabej jakości budynek PKP zamieszkiwany dodatkowo przez ludzi. Myślę, że ten walor estetyczny mógł mieć tutaj znaczenie, że dopiero po tych 14 latach doszło do eksmisji – ocenił adwokat Ernest Ziemianowicz.

 

- Zaczęło się od tego, że Basia tutaj przybiegła do nas po pomoc z płaczem, że przyjechała ekipa eksmisyjna. No i pojechałem tam na miejsce, rozmawiałem z panią komornik, czy nie można by było tego wstrzymać. Część rzeczy osobistych była zakwalifikowana jako śmieci, bo wywieźli dwa kontenery, a to, co tam leży na podwórku, to są ich rzeczy, ich dobytek, który stanowił dla nich jakąś wartość. Leży teraz narażony na te warunki atmosferyczne - opowiadał Jacek Kozina.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Wskazał policji złodziei auta za pół miliona. Służby są bezsilne

 

- Nie wiedziałem, co robić, nie mogłem się otrząsnąć, dla mnie to był szok, że po tylu latach człowiekowi takie coś zrobili. Brama cała rozwalona, przez drzwi się włamali, postawili dwa kontenery i wszystko szło w kontenery - relacjonował Piotr Mosiądz.

 

- Komornik powiedziała, że eksmitowani mają zapewnione 30 dni w hotelu w Świdnicy, we dwoje w jednym pokoju. Pojechaliśmy tam razem, wyjaśniłem, że tutaj jest rezerwacja, bo przyjechaliśmy z tej eksmisji. Usłyszeliśmy, że rezerwacji już nie ma, bo ktoś ją odwołał - wspominał Marek Twardak, znajomy rodziny.

 

Okazało się, że zrobił to Piotr Mosiądz. - Po prostu byłem w wielkim stresie, oszołomiony, nie wiedziałem, co się tam działo, nie wiedziałem po prostu, co zrobić - tłumaczył.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Regularnie odprowadzał składki. Po wypadku został bez niczego

 

- Pierwszej nocy po eksmisji Basia odebrała ode mnie telefon o godz. 23:00. Zapytałem, gdzie jest. Była w ogrodzie, układała się na ławce do spania. Były wówczas cztery stopnie mrozu. Wziąłem ją stamtąd, była soplem lodu. Znalazłem jej zakwaterowanie, ale tylko do rana. Następnego dnia chciałem ustalić, co się z nią dzieje. Już nie ustaliłem, bo telefon jej się rozładował. Później się dowiedziałem, że Basia spała w komórce sąsiadującej z tym budynkiem i policja ją stamtąd zabrała. Ta eksmisja cała się odbyła zgodnie z prawem, ale trzeba też mieć ludzki odruch - podkreślił Jacek Kozina.

Gmina deklaruje: Eksmitowana rodzina otrzyma lokal

Rzecznik prasowy PKP S.A. nie zgodził się na spotkanie przed kamerą. Przysłał oświadczenie, oto jego fragmenty:

 

"Spółka PKP wykazała dużo dobrej woli w relacjach z zadłużonymi lokatorami, o czym świadczy przede wszystkim termin rozpoczęcia eksmisji, która zgodnie z prawem mogła rozpocząć się wcześniej. Zadłużeni lokatorzy samodzielnie, w obecności komornika, podjęli decyzję, że nie będą korzystać z tymczasowego lokum" - brzmi oświadczenie Michała Stilgera, rzecznika prasowego PKP S.A.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Nie chce znać matki, ale musi płacić na jej pobyt w DPS

 

Wydaje się, że ta historia w ogóle nie powinna się wydarzyć w Polsce w 2025 roku - w każdej gminie działa ośrodek pomocy społecznej.

 

- Nie mieliśmy wiedzy, że taka eksmisja będzie. W momencie, kiedy pan Piotr faktycznie podpisał rezygnację i skontaktował się z nami, próbowaliśmy to odkręcić, kontaktowaliśmy się z PKP. Otrzymaliśmy informację, że nie ma takiej możliwości - opowiadała Dorota Waliszak, kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Świdnicy.

 

- Przede wszystkim PKP powinno wspólnie z gminą zweryfikować, że są to ludzie, którzy z punktu widzenia braku poradności życiowej, mogą sobie nie poradzić z zabezpieczeniem swojego bytu po eksmisji - zauważył adwokat Ernest Ziemianowicz.

 

ZOBACZ: "Interwencja": Trafili z mieszkań do "kołchozu". Ponieważ kolej buduje tunel

 

Matka z synem zostali rozdzieleni. Pani Barbara trafiła do noclegowni dla kobiet, pan Piotr - dla mężczyzn, a ich pies - do schroniska. Przed naszą kamerą padła jednak ważna deklaracja. - Najpóźniej w czerwcu uda nam się tej rodzinie zapewnić lokal od gminy - obiecała Dorota Waliszak, kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Świdnicy.

red. / "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie