Walczy o pieniądze ze zbiórki na córkę. Stowarzyszenie odmówiło

Polska
Walczy o pieniądze ze zbiórki na córkę. Stowarzyszenie odmówiło
Interwencja

Córka Sylwii Czarneckiej miała 10 lat, gdy zdiagnozowano u niej guza w brzuchu. Kilka lat później niestety zmarła. Pani Sylwia zapożyczyła się, by zorganizować pogrzeb, dlatego poprosiła o pomoc Stowarzyszenie, na którego konto wpływały pieniądze ze zbiórki na chorą Amandę. Spotkała się jednak z odmową. Materiał "Interwencji".

- Bardzo dobrze się uczyła, kiedy chodziła do podstawówki, zanim zachorowała. Różne pochwały dostawałam, jako rodzic byłam bardzo dumna - opowiada o Amandzie jej mama Sylwia Czarnecka.

 

Na trop choroby wpadła myjąc córkę. - Zauważyłam takie wybrzuszenie na brzuszku, twarde. Wysłała nas pani doktor na USG. To był wielki już guz, zajmujący całą przestrzeń brzuszną, 13 centymetrów. U takiej szczuplutkiej dziewczynki cały brzuch jej zapełniał, a ona się dobrze czuła, nic się nie działo - wspomina.

 

- Była oczkiem w głowie, bo jedna jedyna wnuczka - przyznaje Halina Sudomierska, babcia Amandy.

Nawrót choroby. Stan zdrowia Amandy pogarszał się

- Na początku dobrze znosiła chorobę, może nie była jeszcze taka świadoma, miała 10 lat. Niektóre dzieci się załamywały, ona była naprawdę odważną dziewczynką. Zawsze jej mówiłam, że musisz być odważna i walczyć, nigdy się nie poddawać - tłumaczy pani Sylwia.

 

Po operacji usunięcia guza i cyklu chemioterapii Amanda miała dobre wyniki, odrosły jej włosy, wróciła do zabaw z rówieśnikami.

 

- Babciu ja idę do szkoły, będę informatykiem, wyjadę do Hiszpanii, przyjedziesz do mnie. Takie były jej marzenia - opowiada Halina Sudomierska.

 

ZOBACZ: Ojciec zniszczył mu dzieciństwo, teraz rujnuje dorosłość

 

- Dwa lata temu dowiedziałam się, że córka ma przerzut do płuca prawego, okazało się, że choroba wróciła - mówi Sylwia Czarnecka, mama Amandy.

 

- "Moniu znowu będę chora" płakała. Pamiętam, łzy leciały totalnie - wspomina Monika Czernow, ciocia Amandy.

 

Niestety, stan zdrowia Amandy pogarszał się. - Pamiętam ostatni grudzień, miałam urodziny, kończyłam 70 lat przyszłam tutaj z ciastem, bo ona już nie mogła chodzić do mnie. Nie przyszła z życzeniami i tylko mi mówiła: "babciu ja już świąt nie doczekam". Już coś dziecko czuło - opowiada pani Halina.

 

- Odeszła na tym swoim ulubionym łóżku, na moich rękach zemdlała. Położyłam ją, przez dwie godziny myślałam, że się obudzi z omdlenia - dodaje pani Sylwia.

Stowarzyszenia odmawia zwrotu kosztów pochówku

Samotna matka, niepracująca, bo ostatnie lata spędziła przy szpitalnym łóżku, nie miała pieniędzy na pokrycie kosztów pogrzebu, podobnie dziadkowie żyjący z niskich emerytur. Wtedy pomyśleli, że na szczęście zostały pieniądze ze zbiórki charytatywnej dla Amandy. Dyrektora Stowarzyszenia Muszkieterowie Szpiku poznali w szpitalu.

 

- Zapytał, czy nie myślałam o założeniu zbiórki na córkę. Mówił, że on to wszystko za mnie załatwi. Bardzo się cieszyłam, bo to jest odciążenie. Jestem z mężem w grupie Tatromaniak, napisałam na niej. W ciągu doby przyszło 30 tysięcy złotych. Ludzie z gór wpłacali, nieznani ludzie z gór wpłacali potężne sumy. Miałam zaufanie do tego dyrektora, jak widział, że na zbiórkę wpływają środki finansowe, to on się bardzo cieszył. Dzwonił do mnie, jak ja to robię, że to co minutę jakieś pieniądze wpływają - relacjonuje pani Sylwia.

 

ZOBACZ: Dramat ratowników. Ich karetka doszczętnie spłonęła

 

- Przez rok czasu tylko fundacja zbierała pieniądze, bo przez te 5 lat żeśmy z mężem radzili sobie. No, ale kiedyś się takie oszczędności wyczerpią - zaznacza pani Halina.

 

- Po pogrzebie napisałam do dyrektora wiadomość, czy mógłby mi jakoś pomóc w spłacie kosztów, które poniosłam na pochówek, bo musiałam się zapożyczyć. "Wyślij mi fakturę za pochówek, akt zgonu i kosztorys pomnika. Chcę Ci pomóc". Po miesiącu nie odbierał ode mnie już telefonów. A późniejszy list jeszcze bardziej mnie załamał. Napisano w nim: "kategorycznie odrzucamy pani żądania finansowe. Wzywamy do zaprzestania dalszych prób wymuszania środków" - mówi pani Sylwia. Jak dodaje, "na Amandę zostało zebrane 125 tys. zł, z czego zostało ponad 60 tys. zł".

 

- Ja bym jej pomnik ze złota postawił. Takiej pięknej dziewczyny nie ma nigdzie, a oni żałują parę groszy, nie ze swoich tylko z tych zebranych, to obcy ludzie dawali - komentuje Jan Sudomierski, dziadek Amandy.

"Nie finansujemy kosztów pogrzebów lub nagrobków"

Gdyby mama sama założyła zbiórkę dostałaby do 30 tysięcy zwrotu kosztów pochówku. Ponieważ wyręczył ją pan dyrektor, pieniądze niewykorzystane na leczenie Amandy są teraz na koncie organizacji.

 

Próby umówienia się na spotkanie z przedstawicielem stowarzyszenia nie powiodły się. Stowarzyszenie przesłało oświadczenie, którego pełna treść dostępna jest tutaj. A to jego fragment:

 

"Rodzic ma czas na podjęcie decyzji czy chce przekazać środki na cele statutowe stowarzyszenia, czy przekierować je na innego naszego podopiecznego. (...) Nie finansujemy kosztów pogrzebów lub nagrobków, co wynika jednoznacznie z treści naszego statutu, regulaminu i umów, i z którymi mama naszej podopiecznej zgodziła się, podpisując umowę".

 

ZOBACZ: Nagrali, jak dokarmia szczury. Miała ich dziesiątki w mieszkaniu

 

- W zapisach regulaminu pokrycie kosztów pogrzebu nie jest wykluczone, a tak naprawdę wypłata tych kosztów dla rodziny podopiecznego jest dobrą wolą Stowarzyszenia. Można zastanowić się nad tym, żeby wystąpić do sądu - ocenia adwokat Aleksandra Walkiewicz.

 

- Nadzieja jak to mówią umiera ostatnia, człowiek wierzył, że ona wyzdrowieje, jej uśmiech na twarzy będę pamiętał do końca życia. Wspaniała wnusia była, kochana - podsumowuje Jan Sudomierski, dziadek Amandy.

 

Materiał wideo "Interwencji" można zobaczyć TUTAJ.

dk / Interwencja
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie