Polak ewakuowany z Los Angeles. "To jest coś nieprawdopodobnego"

Świat Agata Sucharska / sgo / Polsatnews.pl
Polak ewakuowany z Los Angeles. "To jest coś nieprawdopodobnego"
PAP/EPA/ALLISON DINNER
Tomasz Kozłowski opowiada o ewakuacji w Los Angeles

Pożar w Los Angeles trwa kolejną dobę pustosząc wzgórza Hollywood. - To jest coś nieprawdopodobnego, że jest tylko 10 ofiar - skomentował na antenie Polsat News ratownik i psycholog Tomasz Kozłowski. Polak był jednym z ewakuowanych, który na własne oczy widział płonące miasto.

Od wtorku strażacy walczą z pożarem, który wybuchł w Pacific Palisades - ekskluzywnej dzielnicy Los Angeles znanej z rezydencji gwiazd i wkrótce rozprzestrzenił się na całe miasto.

 

Swoje domy straciły znane osobistości m.in. James Woods, Adam Brody, Leighton Meester, Anna Faris, Billy Crystal, czy Mandy Moore. Ogień strawił również posiadłość Paris Hilton. Celebrytka pokazała zgliszcza w mediach społecznościowych. 

 

 

W związku z zagrożeniem ewakuowano ponad 130 osób. Jednym z mieszkańców, który musiał uciekać przed żywiołem był ratownik i psycholog Tomasz Kozłowski. - Musiałem się przenieść. Ogień jest około pięciu kilometrów od domu, w którym mieszkam, gdzie są moje rzeczy i wszystko, co jest związane z fundacją, którą prowadzę - opisywał na antenie Polsat News. 

 

Jak przyznał, nie spodziewał się, że pożar rozwinie się tak mocno. - Chylę czoła przed czterema tysiącami strażaków, którzy tam walczą. Chodzi o to, że ten pożar jest tak potężny, że nie można go opanować, bo zawsze strażacy jakoś sobie radzą. W pierwszym dniu wieczorem jak to oglądałem, to było to główne ognisko, potem okazało się, że coś jeszcze się zaczęło palić, a po 3-4 godzinach to było siedem razy większe - wskazał. 

Polak ewakuowany z Los Angeles. "Pierwszy raz przeżyłem coś takiego"

Tomasz Kozłowski podkreślił, że ten pożar znacznie różni się od tych, które obserwujemy na co dzień w Polsce i w Europie, gdzie najczęściej słyszymy o pożarze kamienicy, czy mieszkania. - Tutaj płonie całe miasto. W tej chwili tych pożarów jest siedem, a ósmy się zaczyna rozprzestrzeniać. To jest absolutna katastrofa - skomentował. 

 

Polak opisał wrażenia, jakie miał podczas ewakuacji. - Wyjeżdżałem dość wcześnie rano, bo pociągi były spóźnione i o wiele wcześniej przyjechałem na dworzec. Siedziałem na dworcu, bo tam wszystko było zadymione, nie było czym oddychać, do teraz drapie mnie gardło. Wsiadłem do pociągu i dopiero po dwóch kilometrach się zorientowałem, że wyjechaliśmy spod chmury, że jest dzień, a ciemno w samym centrum miasta jest z powodu dymu - relacjonował. 

 

 

- To jest niewyobrażalne, ja pierwszy raz w życiu przeżyłem coś takiego. Dzisiaj obserwowałem te iskry, które spadają z drzew. To nie jest tak, że leci ich sto, tylko po prostu płynie dynamiczna, pędząca ulicą rzeka iskier - dodał. 

Akcja ratunkowa w Los Angeles. "To jest coś nieprawdopodobnego"

Akcję ratunkową utrudnia przede wszystkim porywisty wiatr sięgający do 160 km/h. - Przy tym wszystkim, przy tej absolutnej apokalipsie, to, w jaki sposób oni prowadzą tę akcję ratunkową, to jest coś nieprawdopodobnego, jak sprawnie to przebiega. To jest coś nieprawdopodobnego, że jest tylko 10 ofiar. Oczywiście wolałabym, żeby nie było ani jednej, ale przy ewakuacji ponad 130 tysięcy ludzi w ciągu doby, to jest niewyobrażalne. - uważa Tomasz Kozłowski. 

 

W opanowaniu pożaru strażacy natrafiają również na inne problemy. - Oczywiście widzę wpisy w mediach społecznościowych, że to wina polityków, że nie ma wody w hydrantach. Wielu ludzi nie rozumie, że nie ma idealnej akcji ratunkowej. Zawsze jest jakaś przeszkoda - wyjaśnił. 

 

ZOBACZ: Nowe informacje z Los Angeles. Szalejący ogień i dziesiątki tysięcy ewakuowanych

 

- Co istotne, ludzie komentujący nie wiedzą, jak te uliczki wyglądają. To są wąskie, kręte uliczki, którymi ciężko jest jeździć samochodem. Są trudne do przejechania rowerem, co dopiero potężnym wozem strażackim, a wszystkie wozy amerykańskie są przynajmniej o połowę większe niż te nasze standardowe samochody strażackie - wskazał. 

 

- Samochody są spychane jak zabawki takimi potężnymi spychaczami, aby udrożnić przejazd dla służb ratunkowych i to, że ludzie porzucają te samochody i żeby ratować życie, bo piechotą się będą szybciej przemieszczać, to ja uważam, że dla samego ratownictwa i logistyki prowadzenia działań ratowniczych na taką saklę, to myślę, że to będzie przez wiele, wiele lat przykład pokazywany jako w moim przekonaniu świetnie przeprowadzonej akcji ratunkowej - podsumował ratownik. 

Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie