Mąż zginął w jej urodziny. Tragiczny wypadek w pracy

Polska
Mąż zginął w jej urodziny. Tragiczny wypadek w pracy
Interwencja
Tragiczny wypadek w pracy. Rodzina została bez wsparcia

Pani Patrycja na zawsze zapamięta ten dzień. Był 14 lutego, jej urodziny, gdy dowiedziała się, że mąż zginął w wypadku w pracy. Do dziś nie ma pewności, jak do tego doszło. Kobieta samotnie wychowuje dwoje małych dzieci i walczy z chorobą. Nie dostała renty ani odszkodowania za wypadek męża. Dramat rodziny pogłębia fakt, że musi wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania. Materiał "Interwencji".

31-letnia pani Patrycja nigdy nie miała łatwego życia. Wychowywała ją babcia. Kobieta marzyła o założeniu rodziny.

 

Sześć lat temu marzenie spełniło się. Wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci. Dziś Maksymilian ma pięć lat, a Jagoda trzy. Niestety jeden dzień zmienił jej życie na zawsze.

Tragiczny wypadek w pracy 

Rodzina wynajmowała niewielkie mieszkania w Łodzi. W grudniu ubiegłego roku mąż pani Patrycji, pan Paweł zatrudnił się w jednej z łódzkich firm - w stolarni. 14 lutego tego roku 35-letni mężczyzna poszedł do pracy. Niestety do domu już nie wrócił.

 

- Zaczęłam zastanawiałam się, dlaczego Pawła nie ma. Dziwne, że w moje urodziny nie wrócił, nie odbierał, nie odpisywał. Sprawdzałam lokalizację jego telefonu, wynikało z niej, że zatrzymał się na komendzie. Zadzwoniłam do szefa, a on mówi: "To pani nic nie wie? Paweł nie żyje". Pogodziłabym się ze wszystkim, ale nie z jego stratą. Całe życie czekałam na kogoś takiego jak on, był wyjątkowy – rozpacza Patrycja Lubańska.

 

ZOBACZ: Dzicy lokatorzy zniszczyli mieszkanie. Odczuli surowy odwet 72-latki

 

Jak twierdzi pani Patrycja, w tej sprawie wciąż jest wiele niewiadomych. Wdowa do dziś nie wie, co tak na prawdę wydarzyło się tego feralnego dnia w stolarni.

 

- Z karty pogotowia wynika inna wersja, a z zeznań świadków inna, wersja na policji jest jeszcze inna - podkreśla Patrycja Lubańska.

 

- Dlaczego nie ma ludzi, którzy byli razem z nimi, a teraz powiedzą, że to Pawła wina, bo co? Umarły nie będzie się bronił - mówi Halina Szmalec, mama pana Pawła.

 

- Po prostu rozeszło się po kościach. Oni uważają, że wypadek to wypadek, był człowiek nie ma człowieka, a to że rodzina nie ma z czego żyć, że nie ma odszkodowania, to nic - komentuje pani Elżbieta, kuzynka pani Patrycji.

Państwowa Inspekcja Pracy stwierdziła wiele naruszeń

Dziennikarze "Interwencji" próbowali więc porozmawiać z byłym pracodawcą pana Pawła oraz prokuraturą, która zajęła się sprawą. Niestety, choć minęło już 10 miesięcy, to postępowanie wciąż trwa.

 

- Postępowanie w dalszym ciągu toczy się w sprawie. Przyczyną śmierci był rozległy uraz głowy. Pokrzywdzony zatrudniony był od grudnia 2023 roku, a pracodawca nie zgłosił pracownika do  ubezpieczenia, nie podpisał z nim umowy o pracę. Państwowa Inspekcja Pracy stwierdziła szereg zastrzeżeń dotyczących choćby braku stosownych badań lekarskich, które warunkowały możliwość  dopuszczenia do pracy. Doszło do naruszeń z zakresu BHP i higieny pracy. Będziemy podejmować decyzje, co do ewentualnego postawienia zarzutów – mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

 

ZOBACZ: Tragiczny finał wakacji w Turcji. Apel dzieci Polki nabrał rozgłosu

 

- Powiedział, że jak będę potrzebowała pomocy, to mogę do niego zadzwonić, pomoże jak będzie mógł, że skontaktuje się ze swoim prawnikiem i oddzwoni za dwa dni. Ostatecznie zablokował mój numer i kontaktu nie mamy - komentuje Patrycja Lubańska.

 

Ekipa "Interwencji" pojechała więc z panią Patrycją do byłego pracodawcy pana Pawła. Na miejscu zastaliśmy świadka wypadku, który jednak odmówił wypowiedzi. Prezesa firmy nie zastaliśmy, w rozmowie telefonicznej przekazał, że musi się zastanowić, czy udzieli wywiadu.

Ostatecznie nie zdecydował się stanąć przed kamerą. Jego pełnomocnik wysłał nam jedynie oświadczenie, w którym przekazał, że "każda sprawa dotycząca polityki kadrowej, wynagrodzeń rekrutacji czy relacji z pracownikami, jest prowadzona z pełną starannością, uwzględniając obowiązujące regulacje prawne oraz standardy etyczne".

ZUS odmówił przyznania renty

Pani Patrycja z dnia na dzień została sama z dwojgiem małych dzieci bez środków do życia i wsparcia. Ponieważ się leczy, to nie może pracować. Starała się o przyznanie jej renty, ale Zakład Ubezpieczeń Społecznych odmówił. 

 

"W przypadku renty rodzinnej przyznawanej na zasadach ogólnych, przeszkodą był brak wystarczającego stażu ubezpieczeniowego osoby zmarłej, a w przypadku rodzinnej renty wypadkowej, brak ubezpieczenia w chwili, w której doszło do wypadku" - brzmią wyjaśnienia Moniki Kiełczynskiej, Regionalnego Rzecznika ZUS w województwie łódzkim.

 

ZOBACZ: Na rodzinę spadł kolejny cios. Trwa walka o zdrowie Róży

 

- Jak pojechałyśmy do ZUS-u, to powiedzieli, że nic się nie należy, ani renta dla dzieci, nic kompletnie. To ja nie rozumiem, co on płacił, niby pokazywał, że jest zapłacone jakieś ubezpieczenie, ale w ZUS-ie nic się nie należy - komentuje kuzynka Elżbieta.

 

Pani Patrycja z ZUS-em będzie walczyć w sądzie. Czeka także na zakończenie postępowania w prokuraturze. Niestety sytuacja samotnej matki jest tragiczna. Kobieta mieszka wciąż w lokalu wcześniej wynajmowanym z mężem. Po opłaceniu mieszkania na życie zostaje jej tysiąc złotych. Jednak lokal musi opuścić, bowiem właścicielka wypowiedziała umowę najmu. Ekipa "Interwencji" interweniowała w tej sprawie w Urzędzie Miasta w Łodzi.

 

- Pani sytuacja jest faktycznie trudna, myślę że najlepszym rozwiązaniem na teraz będzie spotkanie z panią i myślę, że po rozmowie indywidualnie będę mogła ukierunkować na najem w zasobie prywatnym i współwłasnym, aczkolwiek miasto nie remontuje takich lokali – zastrzega Małgorzata Rytych, dyrektor Zarządu Lokali Miejskich w Łodzi.

dk / "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie