Powódź w Nysie. Burmistrz obwinia Wody Polskie. "Nie reagowały na błagania"
Nysa w woj. opolskim to jedno z miast, które najbardziej ucierpiały podczas powodzi. Zdaniem burmistrza miasta tragedii "można było zapobiec". Kordian Kolbiarz uważa, że za porażkę odpowiedzialne są wrocławskie Wody Polskie. "Milczały i nie reagowały na nasze błagania o zmniejszenie wypływu wody z tamy" - napisał samorządowiec.
Burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz poinformował, że powódź, która nawiedziła miasto i okoliczne sołectwa "zniszczyła wiele domów, mieszkań, firm i instytucji".
Według niego wcale nie musiało tak być. "Powodzi w Nysie można było zapobiec" - napisał samorządowiec w mediach społecznościowych.
Jak wyjaśnił, "o ile wylanie się rzeki Białej Głuchołaskiej było nie do zatrzymania, to woda z rzeki Nysa Kłodzka była do opanowania".
Powódź w Nysie. Burmistrz miasta obwinia Wody Polskie
"Woda z Białej Głuchołaskiej niemal doszczętnie zdewastowała Głuchołazy, dotarła do nas i zalała mieszkańców wielu sołectw i dzielnicy 'Zamłynie'. Sytuacja z rzeką Nysa Kłodzka, która zniszczyła Kłodzko, Stronie Śląskie i Lądek Zdrój, była zgoła inna" - stwierdził.
Burmistrz wyjaśnił, że gwarancją bezpieczeństwa dla mieszkańców powinien być wyremontowany zbiornik w Nysie wraz z wzmocnionym korytem rzeki. Jak dodał w czasie ostatniej powodzi zbiornik nigdy nie był pełny.
ZOBACZ: Pilna ewakuacja w Nysie. "Zalana jest większość miasta"
Dlaczego zatem Nysa została zalana? Burmistrz obarcza winą Wody Polskie. "W dniu, w którym Nysa Kłodzka wdarła się do Nysy otrzymaliśmy zapewnienia od zarządu Wód Polskich we Wrocławiu o utrzymaniu zrzutu z tamy na bezpiecznym poziomie 600 metrów sześciennych na sekundę. Przy utrzymaniu takiej ilości spuszczanej wody nie było żadnego ryzyka aby woda wdarła się do miasta. Sytuacja była stabilna. Mieszkańcy byli bezpieczni" - opisuje.
Wszystko zmieniło się kilka godzin później, kiedy "bez żadnej konsultacji z władzami Nys, bez podania przyczyny i bez wcześniejszego poinformowania, zrzut został zwiększony (przez wrocławskie Wody Polskie) do poziomu 1000 metrów sześciennych na sekundę".
"Zwiększony zrzut oznaczał wylanie rzeki poza koryto i stopniowe zalewanie naszego miasta. Zaczęła się powódź. Zalany został szpital, szkoły, przedszkola, firmy, mieszkania, instytucje. Co najgorsze, ten ogromny zrzut wody z tamy spowodował pojawienie się wyrwy w wale rzeki, która stała się dla nas kolejnym, ogromnym zagrożeniem" - wyjaśnił Kordian Kolbiarz.
Burmistrz Nysy: Mogłoby dojść do wielu tragedii
Według niego wrocławskie Wody Polskie "milczały i nie reagowały na nasze błagania o zmniejszenie wypływu wody z tamy". "Zmniejszenie stanu wody było niezbędne po to, aby odpowiedni sprzęt mógł wjechać na niebezpieczny teren i zasypać bardzo groźną wyrwę" - podkreślił.
Burmistrz przypomniał, że "do Nysy przyleciały dwa śmigłowce, które mogły zrzucać ogromne worki z piaskiem". "To była jedna z niewielu szans na choćby czasowe załatanie wyrwy. Po kilku kursach okazało się jednak, że śmigłowce pracujące w Nysie, mogą pracować tylko w… dzień. Przed zmrokiem od nas odleciały" - dodał.
"Sytuacja stawała się krytyczna. Nie znając skali dramatu wynikającego z wdarcia się rzeki poprzez wyrwę, zarządziłem całkowitą ewakuację. W Nysie wybuchła panika i ludzie masowo zaczęli ratować swoje rodziny" - przekazał.
ZOBACZ: Zniszczenia po powodzi. Premier zapowiada "odbudowę plus"
Burmistrz przypomniał, że postanowiono "stworzyć łańcuch ludzi i podając sobie z rąk do rąk worki z piasku, zasypać wyrwę, jednak przy zrzucie wody wynoszącym 1000 metrów na sekundę byłoby to niezwykle ryzykowne". "Mogłoby dojść do wielu tragedii" - dodał.
"W naszym sztabie kryzysowym (...) rozpoczęły się dramatyczne chwile. Chwile, w których walczyliśmy o obniżenie zrzutu do 800 metrów sześciennych na sekundę czyli do poziomu, który gwarantował bezpieczeństwo ludzi na wale" - poinformował.
"Emocje były na najwyższym poziomie. Liczyła się każda sekunda. Krzyki błagające, przeplatane z krzykami żądającymi ograniczenia zrzutu z tamy trafiały w próżnię" - przekazał.
Burmistrz domaga się zmian w procedurach
Jak dodał najbardziej bolała właśnie ta bezradność. "Nasze miasto, nasi mieszkańcy, a o ich losie decydują wyłącznie ludzie z... Wrocławia.
Kordian Kolbiarz podkreślił, że "w ostatniej chwili pomógł nam szef MSWiA Tomasz Siemoniak, (...) który wręcz wymusił zmniejszenie zrzutu wody do 800 metrów sześciennych". Jednocześnie pomoc zaoferował szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, który wysłał do Nysy śmigłowce mogące operować w nocy.
ZOBACZ: "Walka o utrzymanie Nysy". Jedna rzecz bardzo pomogła
"Mieszkańcy ruszyli na wały. Wszyscy. Mali, duzi, kobiety, mężczyźni. Tysiące ludzi, setki aut, dziesiątki tysięcy worków. Wszyscy chcieliśmy ratować naszą Nysę. Akcja z łańcuchem ludzi ratujących swoje miasto odbiła się ogromnym echem w mediach z całego świata. Obraz tego co się dzieje był transmitowany w wielu telewizjach. Cały świat trzymał za nas kciuki. To te obrazy sprawiły, że już nikomu z wrocławskich Wód Polskich nie przyszło do głowy podwyższanie zrzutu do 1000 metrów. Nysa była uratowana" - napisał.
Burmistrz wyraził nadzieję, że "doświadczenie powodzi sprawi, że będziemy jeszcze silniejsi jako mieszkańcy". "Ufam, że dojdzie do zmian w procedurach zrzutu wody w czasie kataklizmu, bo obecna formuła, w której o losie Nysy decyduje wyłącznie instytucja z Wrocławia jest nie do przyjęcia i jest niedopuszczalna" - podkreślił.
"Jestem przekonany, że Nysa, podobnie jak Opole i Wrocław, mogła być miastem bez jakiejkolwiek powodzi" - podsumował.
Czytaj więcej