Napadnięto ją w Warszawie. Mówi o przykrej reakcji ludzi
Pani Nina wracała nad ranem z pracy, gdy nagle została zaatakowana przez nieznanego mężczyznę. Przewrócił ją i ciągnął po ziemi, ale zareagowali tylko ochroniarze z pobliskiego budynku. - Ta sytuacja dała mi do myślenia, że panuje znieczulica - wyznała Polsat News kobieta. Żal ma także do stołecznej policji, która początkowo miała nie chcieć przyjąć zawiadomienia w sprawie.
Do zdarzenia doszło w sobotę 17 sierpnia rano przy ul. Grójeckiej w Warszawie. Pani Nina wracała wówczas z pracy, zamówiła Ubera i czekała aż taksówka przyjedzie po nią i zawiezie ją do domu.
Gdy kobieta stała na ulicy, obok niej nagle pojawił się młody mężczyzna ubrany jedynie w krótkie spodenki. Do tego był bardzo pobudzony, tak, jakby znajdował się pod wpływem alkoholu lub środków odurzających. Najpierw zaatakował werbalnie, po czym przeszedł do ataku siłowego.
Atak w centrum Warszawy. Pani Nina o reakcji świadków
- Przybliżył się w moją stronę, naruszając przestrzeń osobistą, więc postanowiłam wyjąć telefon. Nie wiedziałam, jakie ma zamiary, chciałam mieć to udokumentowane. Jak się później okazało, moja dokumentacja na telefonie sprawiła, że dzięki temu i rozgłosowi medialnemu udało się tą sprawę do końca załatwić - relacjonowała pani Nina w rozmowie z dziennikarzem Polsat News.
ZOBACZ: Wybuch w domu na Opolszczyźnie. Nie żyją dwie osoby
Kobieta cała sytuację nagrała na telefon, gdyż zwyczajnie bała się o swoje zdrowie i życie. Mimo iż prosiła mężczyznę, by odszedł i nie dawała mu żadnych sygnałów zainteresowania, on podszedł jeszcze bliżej, a w końcu podniósł kobietę i rzucił na pasy, a następnie próbował ciągnąć za nogi. Kobieta krzyczała, ale nikt nie zareagował.
Pani Nina ma żal do policji. "Nie uzyskałam pomocy"
Poszkodowanej zdecydowali się pomóc dopiero ochroniarze z pobliskiego budynku, którzy zaczęli krzyczeć na agresora, a gdy ten uciekł, wzięli panią Ninę w bezpieczne miejsce i zadzwonili po służby. - Chciałabym podziękować panom z PKP Cargo, bo gdyby nie oni, to pewnie skończyłoby się to tragicznie - wyznała kobieta.
ZOBACZ: 35-letnia Izabela odnaleziona. "Była wygłodzona i wycieńczona"
Kiedy na miejscu pojawiła się policja, zeznania pani Niny zostały wysłuchane, ale funkcjonariusze, jak twierdzi kobieta, mieli nie być zainteresowani obejrzeniem zarejestrowanego nagrania i polecili poszkodowanej złożenie zawiadomienia na komisariacie w jej dzielnicy.
- Miałam żal ogromny do policjantów, że zostałam pozostawiona. Zadzwoniłam po osobę bardzo mi bliską. Nie uzyskałam pomocy od funkcjonariuszy. Później okazało się, że po 1,5 h schwytali tego mężczyznę - powiedziała.
Stołeczni funkcjonariusze zatrzymali obywatela Litwy
Sprawa miała ciąg dalszy, bo gdy pani Nina skontaktowała się z mundurowym ze swojej dzielnicy, ten poinformował ją, że zawiadomienie może złożyć w dowolnej jednostce. Na komendzie usłyszała jednak, iż funkcjonariusze nie są w stanie nic zrobić, bo nie doszło do porwania, kradzieży czy pobicia.
- Postanowiłam wstawić ten filmik do sieci, bo byłam zdruzgotana. To już nie chodzi o mnie, ale też inne osoby. Dopiero gdy stanie się coś, co nie powinno mieć miejsca, wtedy jest pomoc, a gdy nic się nie stało, nie mogłam uzyskać pomocy. Filmik przyniósł, jak się okazało, rezultaty. Skontaktowała się ze mną policja, złożyłam zawiadomienie na tego mężczyznę. Obecnie znajduje się on w szpitalu psychiatrycznym - opowiedziała.
ZOBACZ: Groźny wypadek na warszawskim skrzyżowaniu. Dwie osoby w szpitalu
Pani Nina nie zna mężczyzny, który ją zaatakował, nie wie, jakie były jego motywy, nie zna jego danych personalnych. Jak mówi, fakt, że jest on pod nadzorem sprawił, że "spadł jej kamień z serca". - Ta sytuacja dała mi do myślenia jednak, że panuje znieczulica - oceniła.
WIDEO: Napadnięto ją w dzień w centrum miasta. Wszystko nagrała i wrzuciła do sieci
Nagranie, które kobieta udostępniła w mediach społecznościowych zostało rozpowszechnione, a gdy sprawa nabrała medialnego rozgłosu, policja opublikowała oświadczenie, przyznając, że zatrzymano 25-letniego Litwina, który był nietrzeźwy.
Oficjalne zawiadomienie w końcu także udało się złożyć. Policja nie może jednak działać, dopóki nie uzyska na to zgody lekarza zajmującego się mężczyzną.