Afera w Funduszu Sprawiedliwości. Zdecydowana reakcja prezesa PiS
- Za nic nie ręczę, bo bezpośrednio się tym nie zajmowałem - skomentował sprawę wypowiedzi byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości Tomasza Mraza. Jarosław Kaczyński. Został też zapytany o wątek dotyczący "pierwszego kolana RP". Prezes PiS zarzucił obecnej władzy "bardzo ciężkie przestępstwo".
Były dyrektor Funduszu Sprawiedliwości Tomasz Mraz pojawił się w środę na posiedzeniu parlamentarnego zespołu do spraw rozliczeń PiS, gdzie opowiedział o organizowanych konkursach oraz o ich "nierzetelności".
Prokuratura Krajowa wydała w czwartek komunikat w jego sprawie. "W związku z pojawiającymi się pytaniami potwierdzam, iż jednym z podejrzanych w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości jest Tomasz M." - czytamy.
ZOBACZ: Zbigniew Ziobro o swoim stanie zdrowia. Mówi, co go czeka
Afera w Funduszu Sprawiedliwości. Prezes PiS zabrał głos
W środowej wypowiedzi Tomasza Mraza znalazł się fragment dotyczący "zoperowania pierwszego kolana RP". - Była umowa na półtora albo na dwa miliony, gdzie minister (Marcin - red.) Romanowski powiedział mi, że jest takie polecenie, żeby taką umowę zawrzeć. Miał do nas przyjść wniosek, mieliśmy przygotować umowę - mówił.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński był w czwartek dopytywany na sejmowym korytarzu przez dziennikarzy, czy wie o kim mowa? - Nie wiem - odparł.
- Wykorzystują kogoś, kto jest oszustem. Jeżeli to, co do mnie dociera, jest prawdziwe, to mamy do czynienia z oszustwem. Stoi za nim ktoś, kto - jeśli Polska by była praworządnym krajem - znajdowałby się gdzieś indziej - mówił o sprawie Mraza szef Prawa i Sprawiedliwości.
Ziobro "patronem" M.? Zdecydowana odpowiedź prezesa PiS
Prezes zaprzeczył, że "patronem" byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości mógł być Zbigniew Ziobro. - W ministerstwie pracuje wiele osób. To w ten sposób można powiedzieć, że kiedy byłem premierem, to wszyscy pracownicy kancelarii byli moimi ludźmi - mówił i dodał, że to "łagodnie mówiąc, jest całkowita nieprawda".
Zdaniem polityka były dyrektor Funduszu Sprawiedliwości wszedł do resortu sprawiedliwości już "jako agent". - Najpierw spełnił pierwszą część swojej roli, doprowadził do wewnętrznej awantury, a następnie przeszedł do kolejnej - przekonywał.
ZOBACZ: Fundusz Sprawiedliwości. Schetyna o przeszukaniach: Nie mamy krótkiej pamięci
- To jest tak, że w tej chwili dokonują się nadużycia prawa, łamanie konstytucji po to, żeby opanowywać kolejne instytucje, które zgodnie - właśnie z konstytucją - powinny być niezależne - stwierdził Kaczyński. Dodał, że "to jest sprawa na Trybunał Stanu, albo na zwykły sąd, dla tych którzy to robią".
Jarosław Kaczyński: To kryminalna akcja
Kaczyński zapowiedział też, że członkowie jego partii nie będą popierać wniosków o uchylenie immunitetów w związku ze sprawą wokół Funduszu Sprawiedliwości. - Dlatego, że jesteśmy przekonani, że to jest kryminalna akcja obecnej, kryminalnej władzy - wyjaśnił.
Stwierdził też, że ta władza dopuściła się "bardzo ciężkiego przestępstwa". - Całkowitej próby zmieniania ustroju państwa - wyjaśnił.
ZOBACZ: W Warszawie powstanie klinika "Budzik" dla dorosłych. Fundusz Sprawiedliwości przekazał 40 mln zł
Zapytany, czy ręczy ws. Funduszu Sprawiedliwości, odparł: "za nic nie ręczę, bo bezpośrednio się tym nie zajmowałem".
- Natomiast obecnie prowadzone apelacje mają udowodnić, że coś, co jest absolutnym kłamstwem, jest prawdą, że nasze rządy miały charakter nieuczciwy. To ich rządy miały niebywale nieuczciwy charakter - przekonywał prezes PiS.
Tomasz M. o Funduszu Sprawiedliwości
M. zdradził, że w Funduszu Sprawiedliwości zachodziły nieprawidłowości, w wyniku których wiele osób i organizacji nie otrzymało potrzebnego wsparcia. Wspomniał też o fundacji Profeto, która otrzymała 66 mln złotych. Choć jej wniosek został pierwotnie oceniony negatywnie, fundacja ostatecznie otrzymała środki. Tomasz M. stwierdził, że stało się to, gdyż "na podmiocie tym szczególnie zależy ministrowi". Dopytywany wyjaśnił, że ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro "przed rozpoczęciem konkursu wskazał, kto ma go wygrać".
M. wspomniał także o istnieniu nieformalnej listy dotyczącej polityków Suwerennej Polski, według której miano przyznawać - "przewodniczącym poszczególnych okręgów wyborczych" - limity środków z funduszu, które mieli do dyspozycji. Jak powiedział były dyrektor, były to kwoty rzędu 1,7 mln zł, które mieli przeznaczać na "kupowanie głosów i poparcia".
Czytaj więcej