Stracił w pracy nogę. Nie może dostać odszkodowania
Sławomir Rohn z Grudziądza uległ poważnemu wypadkowi w pracy. W jego nogi uderzył kontener, który transportowany był suwnicą. Urządzenie obsługiwał mężczyzna nieposiadający do tego uprawnień. Pan Sławomir stracił nogę. Choć od wypadku minęło osiem lat, dalej walczy o odszkodowanie i zadośćuczynienie od pracodawcy.
Pani Beata i pan Sławomir mieszkają w Grudziądzu. Poznali się 25 lat temu. Po nieudanych związkach postanowili, że zostaną parą. Od ośmiu lat ich wspólne życie to nieustanna walka z niepełnosprawnością - o pieniądze i o życie.
Uległ wypadkowi w pracy. Osiem lat walczy o odszkodowanie
W 2016 roku pan Sławomir podczas pracy w zakładzie produkującym miedzy innymi kontenery uległ wypadkowi. Stało się to, gdy człowiek bez uprawnień obsługiwał suwnicę i wjechał w pana Sławomira. W wyniku tego zdarzenia miesiąc później mężczyzna stracił nogę.
ZOBACZ: "Interwencja": Mieszkanie pułapką dla niepełnosprawnego
- Stałem przy kontenerze, gdy pracownik bez uprawnień obsługiwał suwnicę. Nie był świadomy po prostu tego, jak się ją obsługuje i wjechał drugim kontenerem w moje nogi. Półtora roku na siedząco spałem z bólu, to potężne, tzw. bóle fantomowe. Nieraz z łóżka wyskakuję, bo nie mogę wytrzymać - opowiada Sławomir Rohn.
Materiał z interwencji dostępny jest TUTAJ.
- Na leczenie wydaliśmy mnóstwo pieniędzy. Pożyczki brałam. Samochody dwa sprzedałam, żeby tylko ratować jego zdrowie i życie - wspomina Beata Sierocka, partnerka pana Sławomira.
Brakowało pieniędzy na rehabilitację
- Z braku pieniędzy na rehabilitację i reamputację nie mam zaszytej kości. Do tej pory tak się męczę. Napisałem pismo o jakąś pomoc do zakładu pracy, bo nie dostałem nic. Nawet "przepraszam", a jest to już osiem lat - dodaje pan Sławomir.
Reporterzy "Interwencji" udali się z mężczyzną do jego byłego pracodawcy. Pracownik firmy na ich widok odszedł. Stwierdził, że nie będzie udzielał żadnych wyjaśnień.
ZOBACZ: Długie: Podrzucił skrzynię przed dom dziecka. W środku 100 tysięcy złotych i słodycze
- Nie potrafią normalnemu człowiekowi wypłacić zadośćuczynienia ani odszkodowania, a przecież ja cierpię przez nich. Byłem normalnym człowiekiem, zdrowym. Pozostanę kaleką do końca życia - ocenia Sławomir Rohn.
Sprawa trafiła do sądu
Zakład pracy nie poczuwa się do odpowiedzialności za wypadek. Pan Sławomir próbował walczyć o pieniądze od ubezpieczyciela jego byłego pracodawcy. Bezskutecznie. W 2018 roku zdecydował, że najlepszym rozwiązaniem będzie skierowanie sprawy do sądu o uznanie zdarzenia za wypadek przy pracy.
- Mam 60 procent uszczerbku na zdrowiu, jestem niezdolny do samodzielnej egzystencji i całkowicie niezdolny do pracy. Sąd orzekł, żeby uznać wypadek przy pracy - mówi Sławomir Rohn.
- Jemu potrzebne było ustalenie, że był to wypadek przy pracy nie tylko dla potrzeb żądania zadośćuczynienia odszkodowania na drodze cywilnej, ale również z punktu widzenia przepisów zusowskich, żeby dostać odszkodowanie z ustawy wypadkowej - tłumaczy Andrzej Antkiewicz, wiceprezes Sądu Rejonowego w Grudziądzu.
Nie usłyszał nawet "przepraszam"
Pan Sławomir otrzymał odszkodowanie z ZUS-u, ale od pracodawcy już nie. Mężczyzna liczył, że ten wyrok przyspieszy sprawę o zadośćuczynienie. Niestety, tak się nie dzieje.
- Niech oni się postawią na moim miejscu, niech tu usiądą, niech się opiekują 24 godziny na dobę, niech chodzą do pracy, niech wszystko pozostanie na ich głowie: zakupy, leki, opieka, opierunek, wszystko - alarmuje Beata Sierocka, partnerka pana Sławomira. Choć sprawa została złożona do Sądu Okręgowego w Toruniu, to dziś sprawą zajmuje się sąd w Płocku.
- Zwrócenie się z pomocą do Sądu Okręgowego w Płocku jest związane z tym, że biegły, który został powołany przez sąd w Toruniu, jest wpisany na listę biegłych Sądu Okręgowego w Płocku - wyjaśnia Iwona Wiśniewska-Bartoszewska, rzecznik Sądu Okręgowego w Płocku.
Żyją z renty i jednej pensji
- Utrzymujemy się z renty i mojej pensji. Ubezpieczyciel nam płaci trzy tysiące zł co miesiąc, bo tam było sądowe zabezpieczenie. Natomiast walczymy o 1 mln 700 tys. zł. Jeździmy ciągle po biegłych i nic w tej sprawie się nie rusza - komentuje Beata Sierocka.
- Trzeba pamiętać, że każda opinia biegłych otwiera drogę do dalszych wniosków dowodowych. Pełnomocnicy robią to, czego oczekuje od nich klient. Taką najczęstszą drogą jest kwestionowanie nie tylko samego stanu zdrowia, ale konsekwencji tego stanu zdrowia - tłumaczy adwokat Eliza Kuna.
Pana Sławomira przerażają koszty, które musi ponosić za transport na badania, bowiem sądy nie zwracają pieniędzy za dojazdy. Taki transport z Grudziądza do Poznania i powrót po kilku godzinach, to koszt około tysiąca złotych.
Pan Sławomir chce znów stanąć na nogi
Pan Sławomir marzy o protezie, chciałby znów stanąć na nogi. Jednak przeciągające się postępowanie sądowe nie działa na jego korzyść. Mężczyzna liczył na rozmowę i polubowne załatwienie sprawy z byłym pracodawcą. Jednak jedyne, z czym się spotkał podczas naszej wizyty w zakładzie, to zamknięcie bramy na jego widok.
- Po ośmiu latach przyjechałem, żeby z wami porozmawiać jak z ludźmi! Wy mi bramę zamykacie? Pozbyliście się mnie! Nawet "dziękuję" nie powiedzieliście ani "przepraszam" - skomentował.
Czytaj więcej