"Interwencja": Przyszły lekarz ofiarą wypadku. Nagranie podważa ustalenia śledczych
Student został potrącony na przejściu dla pieszych, doznał rozległych obrażeń i do dziś jest w śpiączce. Śledczy najpierw uznali, że wtargnął na jezdnię, a później, że winny jest kierowca, ale pan Tomasz przyczynił się do wypadku. Sprawa toczy się już dwa lata. Opieka nad mężczyzną kosztuje nawet 30 tys. zł miesięcznie. Materiał "Interwencji".
Pan Tomasz w Łodzi studiował medycynę. Planował zostać neurochirurgiem. Dwa lata temu na przejściu dla pieszych przy jednym ze szpitali potrącił go samochód. Wypadek nagrał wideorejestrator jednego z przejeżdżających pojazdów.
- 13 maja w piątek syn miał wypadek. Wracał wieczorem po zajęciach. Do miejsca, w którym mieszkał, miał 500 metrów i jedno przejście dla pieszych do pokonania - opowiada Piotr Mazur, ojciec pana Tomasza.
- Rozejrzał się, czy może wejść bezpiecznie na przejście. Według przepisów prawa pieszy, który znajduje się przy krawędzi jezdni, ma pierwszeństwo. Kierowca bezwzględnie powinien się zatrzymać, ustąpić pierwszeństwa - zaznacza Emil Głusek, pełnomocnik rodziny pana Tomasza.
Student potrącony na pasach w Łodzi. Pan Tomasz jest w śpiączce
Obrażenia okazały się bardzo poważne. Student rok spędził w szpitalach. Dziś jest w rodzinnym domu w Czeladzi. Opiekują się nim rodzice. Oszczędności życia wydali na rehabilitantów, masażystów, fizjoterapeutów. Koszt miesięcznej rekonwalescencji to nawet 30 tysięcy złotych. W internecie zorganizowali zbiórkę.
- Najpoważniejsze były obrażenia głowy: pęknięcie czaszki, liczne urazy, uszkodzenie mózgu. Obecnie wróciły wszystkie funkcje, syn oddycha bez respiratora, ale problemem wciąż jest jednak brak kontaktu z nim. Lekarze kwalifikują to jako śpiączkę - tłumaczy Piotr Mazur, ojciec pana Tomasza.
ZOBACZ: Nie chcą znać matki, ale płacić muszą. Urzędnicy żądają ogromnej kwoty
- Stan Tomka jest ciężki, on wymaga długotrwałych rehabilitacji, musimy odbudowywać utracone funkcje. Warto rehabilitować Tomka, bo jakieś reakcje się zaczynają - mówi fizjoterapeutka Sandra Knetki.
- Nie wiadomo, jak długo to potrwa. Nasz mózg jest niezbadany, wiadomo, że się regeneruje. To jest jedyna nadzieja do powrotu do zdrowia, żeby coś mogło się u Tomasza zmienić - dodaje inny fizjoterapeuta Tomasz Bujok.
"Policja nie miała wątpliwości"
Od zdarzenia minęły dwa lata. Rodzice pana Tomasza zaalarmowali "Interwencję", że śledztwo utknęło w prokuraturze na długie miesiące i prowadzone było niestarannie. Opina biegłego, na którą czekano prawie rok, była sprzeczna z rzeczywistością. I zamykała drogę do walki o odszkodowanie. W efekcie prokurator umorzył postępowanie w sprawie wypadku.
- Biegły dokonał pomiarów i jego opinia stwierdziła, że winę ponosi pieszy - informuje Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
- Policja nie miała wątpliwości, skierowała sprawę do prokuratury, a ta powołała biegłego, powołała go nie z listy sądowej. A w rozmowie z naszym prawnikiem prokurator nazwał go "znajomym". W chwili wypadku syna było świeżo po burzy, przechodzące dziewczyny zrobiły zdjęcie, widać na nim syna, który stoi przy krawężniku i czeka, aż minie go samochód. Postępowanie kierowcy biegły nazwał racjonalnym, choć on nie hamował, nie trąbił, nie wymijał przeszkody - mówi Piotr Mazur.
ZOBACZ: "Interwencja": Po latach dostają pisma. Urzędnicy chcą zwrotu pieniędzy
- Nie może być tak, że chłopak stoi, czeka, nie wtargnął, a wszedł na przejście, nie był na jego samym początku, tylko trzy metry od krawężnika… To jak można to umorzyć? - pyta Aleksandra Mazur, matka pana Tomasza.
Dwa lata ustalają przebieg wypadku
Rodzice pana Tomasza zlecili przygotowanie prywatnej opinii w sprawie wypadku. Ta przeczyła ustaleniom prokuratury i jej eksperta. Decyzja śledczych o umorzeniu dochodzenia została zaskarżona do sądu. Ten nie miał wątpliwości, że prokurator popełnił błąd.
- Sąd Rejonowy dla Łodzi-Widzewa uznał, że decyzja była przedwczesna. I opierała się na opinii biegłego, gdzie podnoszone były słuszne zastrzeżenia. Sprawę przekazano do dalszego prowadzenia - informuje Iwona Konopka z Sądu Okręgowego w Łodzi.
- Było też wiele niedokładności, godzina się nie zgadzała, rok się nie zgadzał. To świadczy o niechlujstwie - ocenia Piotr Mazur.
ZOBACZ: Wywłaszczenia i zaniżone wyceny. Rolnicy mówią o skandalu
Mijały kolejne tygodnie. Prokuratura zleciła opinię u kolejnego biegłego. Po jej otrzymaniu zdecydowano się oskarżyć kierowcę, który potrącił studenta. Krzysztof N. usłyszał zarzut spowodowania wypadku z ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu. Grozi mu osiem lat więzienia. Śledczy uważają jednak, że student jest współodpowiedzialny. Do sądu niedawno trafił akt oskarżenia.
- Winę ponosi kierujący audi, ale biegły uważa, że można mówić też o winie pokrzywdzonego. Biegły jest zdania, że pieszy wtargnął na przejście - tłumaczy Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
- Musi zostać udowodniona wina i zapaść prawomocny wyrok w sprawie karnej. To otwiera drogę o odszkodowanie przeciw ubezpieczycielowi - zaznacza Piotr Mazur, ojciec pana Tomasza.
Materiał "Interwencji" można zobaczyć TUTAJ.
Nagranie z wypadku ocenia egzaminator prawa jazdy
Włodzimierz Mogiła jest wieloletnim egzaminatorem i dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego w Częstochowie. Wcześniej przez 32 lata był funkcjonariuszem katowickiej policji. Najwięcej lat przepracował w wydziale ruchu drogowego. "Interwencja" pokazała mu nagranie z wypadku.
- To kierowca ponosi odpowiedzialność za to zdarzenie. Nie dostosował prędkości, nie zachował należytej ostrożności i nie obserwował w sposób należyty przedpola jazdy. Mowy nie ma o wtargnięciu, bo on jest potrącony przez lewą część pojazdu. On już jest na przejściu. Gdyby było wtargnięcie potracony byłby prawa stroną - mówi Włodzimierz Mogiła, dyrektor WORD w Częstochowie.
Ekipa "Interwencji" udała się do kierowcy. Nie zastała go pod adresem zamieszkania. Nie było go też pod adresem podanym w aktach jako korespondencyjny.
- Ktoś synowi, który miał szanse zostać lekarzem, odebrał wszystko. Nam odebrał sens życia, bo to jedyne dziecko. Skazał nas, że do końca życia będziemy pielęgniarzami. I taka osoba żyje sobie spokojnie i nawet nie zapyta o zdrowie syna. Nawet prawa jazdy mu nie odebrali - podsumowuje Piotr Mazur.
Czytaj więcej