Kupcy z Marywilskiej 44 są pewni: To podpalenie

Polska ml / "Interwencja"
Kupcy z Marywilskiej 44 są pewni: To podpalenie
PAP/Leszek Szymański
Pożar Marywilskiej 44. Kupcy zostali z niczym

Ogień zabrał im wszystko. Kupcy z Marywilskiej 44 w Warszawie liczą ogromne straty i domagają się ustalenia odpowiedzialnych za ogromny pożar hali targowej. Ich zdaniem było to podpalenie. Materiał "Interwencji".

Do pożaru Centrum Handlowego Marywilska 44 doszło w niedzielę nad ranem. Żywioł zniszczył całą halę, w której było 1400 stoisk. Właściciele z każdą godziną pracy strażaków tracili nadzieję na odzyskanie czegokolwiek.

 

- Mąż zobaczył dym, ubieraliśmy się pojechaliśmy. Jak minęłam wiadukt, to po prostu wiedziałam, że jestem bankrutem. Wiedziałam, że nie mam już nic - wspomina pani Beata, najemczyni.

Pożar na Marywilskiej. Kupcy zostali z niczym

- Jeszcze teraz to taki okres, że akurat się zaczyna handel, więc każdy sobie towar w boksy chował. Między innymi też ja. Wszystko poszło z dymem - dodaje inna najemczyni, Dominika Jeżowska.

 

Przedsiębiorcy z Marywilskiej od początku roku zmagają się z ogromnymi problemami. Podwyżki czynszów postawiły ich biznesy na skraju opłacalności.

 

- Kupiec w Warszawie nie znaczy nic od lat 90-tych. Cały czas ta sama historia: wszędzie jesteśmy niewygodni, wszędzie wam przeszkadzamy, wszędzie robicie tak, żeby się nas pozbyć - krzyczał jeden z nich dwa miesiące temu przed ratuszem.

 

ZOBACZ: Pożar hali przy Marywilskiej. Tak rozprzestrzeniały się zanieczyszczenia

 

Dziennikarze "Interwencji" relacjonowali wówczas protest kupców, którzy szukali pomocy u władz miasta. Wśród nich była pani Mirka, dla której praca na Marywilskiej była całym jej życiem. - Jak ja mam płacić 5 tys. zł czynszu i obciążać te rzeczy, którymi ja tu handluje i handlować dalej? To jest tragiczna sytuacja. Nie wiem, gdzie mamy się przenieść, żeby było taniej. Znowu na ulicę wyjść? Jest bardzo źle - relacjonowała.

 

Dziś pani Mirka jest jedną z tysiąca poszkodowanych kupców, którzy stracili dorobek całego życia. Straty są trudne do oszacowania. Pani Mirka większość zarobku inwestowała kupując kolejny towar. Została z niczym.

 

- Słono płaciliśmy za ochronę. Ochroniarze chodzili w dzień, zostawali w nocy. I my mieliśmy takie kurtyny jakby, które oddzielały całe te hale. Z tego co słyszałam, to podobno nic nie zadziałało. Mówią nam, że 100 proc., wszystko spłonęło i to w przeciągu trzech, czterech godzin – mówi pani Mirka.

Nie ma świadków i dowodów. Spłonął cały monitoring

Ze wstępnych ustaleń straży pożarnej wynika, że pożar wyrządził tyle szkód, ponieważ prawdopodobnie ogień wybuchł w kilku miejscach. To na razie wstępne ustalenia. Teraz swoje działania na terenie hal prowadzą śledczy. Jak twierdzą kupcy monitoring miał spłonąć doszczętnie i nie przechować nagrań w tzw. chmurze. Kupcy każdego dnia przychodzą pod pogorzelisko licząc, że odzyskają cokolwiek.

 

- Tu już się zaczęło palić o godzinie pierwszej w nocy. Podobno bezdomni tu chodzili i widzieli, a nikt nie reagował. Przecież są monitoringi, coś tu jest nie tak. Coś tu w trawie piszczy. To nie tylko ja, bo dużo i z Wietnamu osób pozostawiało całe sejfy. No i co pójdzie buldożer i będzie spychał to? Na swoją odpowiedzialność bym wszedł do swojego boksu, powinni nam pozwolić. Podpisałbym, że w razie co, jak mi się stanie, to nikt nie odpowiada. Ale nie wiem, czy takie coś będzie możliwe - mówi pan Józef, najemca.

 

ZOBACZ: "Interwencja": Przyszły lekarz ofiarą wypadku. Nagranie podważa ustalenia śledczych

 

- Każdy przypuszcza, że to mogło być podpalenie. Nic innego, bo nie mógł się pożar po prostu w parę minut rozprzestrzenić po wszystkich halach i w kilku miejscach - uważa Dominika Jeżowska, najemczyni CH Marywilska 44.

Wcześniej reagowały czujniki i ochrona. Podczas pożaru nic nie zadziałało

Większość z przedsiębiorców nie potrafi zrozumieć dlaczego ogień objął cały obiekt. Stawiają pytania o to, czy ochrona budynku zareagowała na czas i jeśli doszło do podpalenia, a także komu mogło zależeć na zniszczeniu dorobku tak wielu rodzin.

 

- Niestety oddzielenia pożarowe w kilku miejscach nie były zamknięte, więc trudno przypuszczać. Natomiast bardzo dziwna sytuacja, że po 11 minutach była już taka powierzchnia pożarem objęta. Z naszego doświadczenia wynika, że ogień był w wielu miejscach, albo na dużej powierzchni - mówi Mariusz Feltynowski, komendant główny Państwowej Straży Pożarnej.

 

ZOBACZ: Pożar "Marywilskiej 44". Trwa dogaszanie, w akcji setka strażaków

 

- Też nas dziwi to, że przecież jest ochrona, są czujki. I na przykład każdy, jak jakiś dymek w łazience przykładowo puścił czy coś, to wszystko się zapala, czujki reagują, ochrona reaguje. A tutaj nic - zauważa Jeżowska.

 

Małgorzata Konarska, prezes spółki Marywilska 44 nie chce wydawać wstępnych ocen zdarzenia. - Musze poczekać na ocenę służb - powiedziała. - Poczekajmy na opinię ekspertów - dodała.

Podejrzane osoby kręciły się po centrum handlowym na Marywilskiej chwilę przed pożarem

Niektórzy twierdzą, że kilka dni przed katastrofalnym pożarem w centrum handlowym kręciły się podejrzane osoby. - Trzeba zwrócić uwagę na to, co się działo trochę wcześniej, nie w trakcie pożaru. Kilka dni wcześniej chodziło kilkanaście typów i ukradkiem robili zdjęcia - mówi nam jedna z najemczyń, która woli pozostać anonimowa.

 

- Twierdzimy, że chyba deweloper będzie rączki zacierał i chce bloki stawiać. Nie mogli nas wykurzyć czynszami, nie poddaliśmy się, dalej tu walczyliśmy, dalej robiliśmy swoje protesty, to trzeba było coś zrobić, żeby nas się stad pozbyć - uważa Jeżowska.

 

- A tu nagle wydarzył się pożar. Zaczęło się palić i nikt tego nie widział, nic nie słyszał. To jest co najmniej dziwne. Tam jest detekcja ruchu. Każdy ruch powoduje, to że oni stają na równe nogi, bo się odpalają kamery - zwraca uwagę najemca Grzegorz Górka.

 

ZOBACZ: "Interwencja": Po latach dostają pisma. Urzędnicy chcą zwrotu pieniędzy

 

Hala ma zostać odbudowana - takie są wstępne deklaracje przedstawicieli spółki Marywilska 44. Jednak kupcy pytają: co mamy robić teraz? Większość z nich nie miała ubezpieczonego całego towaru. Przedstawiciele warszawskiego ratusza zadeklarowali pomoc w zorganizowaniu miejsc handlu, ale już dziś wiadomo, że miejsca dla wszystkich nie wystarczy.

 

- Wiadomo, że muszę się spieniężyć. Pewnie będę musiał dom sprzedać czy co, żeby spłacić faktury - ocenia Grzegorz Górka.

 

- Straciłem prawie półtora miliona - mówi kolejny najemca pan Michał.

 

Cały materiał "Interwencji" dostępny jest tutaj

Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie