Awionetka lądowała awaryjnie, od miesiąca leży na łące. Jest traktowana jak atrakcja
Od początku marca na podmokłym terenie w warszawskiej dzielnicy Wawer leży awionetka. Samolot lądował tam awaryjnie, po czym przewrócił się kołami do góry. Maszyna wzbudza coraz większe zainteresowanie mieszkańców. Właścicielka maszyny nie jest tym zachwycona.
Do zdarzenia doszło 1 marca. Niewielki samolot Cessna 15 odbywał rejs widokowy w stronę lotniska w Babicach.
W pewnym momencie zarejestrowano awarię silnika. Samolot lądował awaryjnie w okolicach ulicy Kadetów w warszawskiej dzielnicy Wawer. Po tym, jak awionetka osiadła na podmokłym terenie, przekręciła się kołami do góry.
Na pokładzie znajdowały się dwie osoby, pilot i pasażerka, które trafiły do szpitala. Nie odniosły one poważnych obrażeń.
Właścicielka awionetki chciała ją zabrać
Jak się okazuje, samolot po miesiącu nadal leży na podmokłym terenie Zakola Wawerskiego. Przyciąga uwagę okolicznych mieszkańców i turystów, którzy próbują się do niego dostać.
Właścicielką Cessny, która wynajęła ją na ten lot, jest instruktorka Ewa Sachajko. W poniedziałek kobieta zabrała głos w mediach społecznościowych.
"Tego dnia panowały warunki oblodzeniowe, w takiej sytuacji w tym typie samolotu należy używać podgrzewu gaźnika co pilot wiedział, jednak jak później zeznawał uruchomił tę funkcję tylko 'do połowy', czego konsekwencją była nierówna pracą silnika (zawężenie dopływu powietrza). Pilot wg własnej oceny stwierdził problemy z silnikiem i ze względu na zbliżającą się gęstą zabudowę zdecydowałby awaryjnie lądować w najbezpieczniejszym dostępnym miejscu" - czytamy w poście.
ZOBACZ: Kaplityny. Awionetka spadła na ziemię. W środku dwie osoby
Sachajko podkreśliła, że samolot nie jest w żaden sposób zabezpieczony. "Jego ochrona sprowadziła się do patrolu policji zaparkowanego przez parę dni ok. 350 m od obiektu, poza jego widocznością. Po paru dniach 'pilnowania' zaniechano" - stwierdziła.
W dalszej części posta Sachajko opisała, jak próbowała dowiedzieć się, co dalej z jej samolotem. "Kilkukrotnie próbowałam ustalić telefonicznie na policji, jakie procedury będą wykonywane, by wyciągnąć samolot. Pierwszą informacje jaką otrzymałam to, że mam samolot wydobyć na własny koszt. Zabrałam się zatem za możliwe szybkie organizowanie transportu. W tym czasie z leżącego wraku przedstawiciel PKBWL wymontował urządzenie nawigacyjne Garmin i wyłączył ręcznie nadawany wciąż sygnał ratunkowy. PKBWL z urzędu podjęła czynności badania wypadku, na chwilę obecną wydała wstępną opinię. Oględziny samolotu w bagnisku podjęła również Prokuratura Warszawa Praga Południe" - napisała.
Kobieta dodała, że w tym czasie nie otrzymała żadnego oficjalnego pisma czy postanowienia od służb, zaś o toczącej się w prokuraturze sprawie miała dowiedzieć się z mediów.
"Prokurator jedynie telefonicznie poinformował mnie, że chce zdemontować silnik i oddać go do badania przez biegłego do Grudziądza. Straż pożarna odmówiła wydobycia samolotu, ze względu na brak możliwości technicznych, prokuratur powziął decyzję o wydobyciu uszkodzonego samolotu za pomocą policyjnego śmigłowca Black Hawk, jednak by to uczynić potrzebna jest zgoda prokuratura generalnego" - czytamy we wpisie.
"Wobec przeciągającego się postępowania, nacisków ubezpieczyciela (w tych warunkach następuje dalsza degradacja samolotu) zaproponowałam, że wynajmę śmigłowiec na własny koszt. Prokuratura nie odniosła się do tego" - dodała instruktorka.
Cessna spadła na łąkę. "Traktują ją jak mienie podrzucone"
Ewa Sachajko martwi się o dalszy los pozostawionego na łące sprzętu. "Różne grupy pieszo lub samochodami terenowymi docierają do niezabezpieczonego samolotu. Jedna z grup offroadowych ma zamiar w połowie kwietnia 'pobawić' się tym 'wrakiem', gdyż w świadomości społecznej ten samolot funkcjonuje jako mienie porzucone" - napisała w mediach społecznościowych. Jak dodała, dostaje też prośby o możliwość zabrania samolotu "do ogródka".
Na początku kwietnia kobieta udała się na miejsce zdarzenia. Jak relacjonowała, w stacyjce samolotu nie było kluczyków, które zostawił tam pilot. "Rodzi to uzasadnione obawy, iż postronne osoby mogły próbować odpalić silnik i doprowadzić do dalszych uszkodzeń, gdyż samolot leży w kałuży paliwa i jego resztki są w drugim zbiorniku" - obawia się właścicielka.
"Po kolejnej interwencji 3 kwietnia, prokurator po miesiącu zwodzenia wydaje pierwsze oficjalne zarządzenie o zajęciu samolotu, utrzymując w fałszywym przeświadczeniu, że samolot był zajęty pod 'opieką' policji i prokuratury od dnia wypadku. Wspomnę, że moje oficjalne pisma i prośby są do tej pory ignorowane i pozostają bez odpowiedzi. Dodatkowo ponoszę ogromne straty finansowe" - dodała kobieta w poście.
Jak dodała, nie może planować żadnych kroków, ponieważ nadal nie podjęto żadnej decyzji dotyczącej samolotu.