Szokujący transport karetką. Lekarka skazana

Polska
Szokujący transport karetką. Lekarka skazana
Zdj. ilustracyjne/Polsat News
Karetka jechała w eskorcie policji

Sąd skazał lekarkę odpowiedzialną za skandaliczny transport chorej na serce pani Doroty z Białegostoku do Warszawy. Choć stan kobiety był dramatyczny i liczyła się każda minuta, to karetka przyjechała dopiero po godzinie i nie była w stanie jechać szybko. Pani Dorota trafiła do szpitala nieprzytomna. Kilka dni później zmarła. Materiał "Interwencji".

W zeszłym tygodniu Sąd Rejonowy w Białymstoku skazał lekarkę Barbarę P. w bulwersującej sprawie, która wstrząsnęła opinią publiczną. Niestety najbliżsi poszkodowanej kobiety nie mogli usłyszeć wyroku, bo sąd błędnie poinformował o godzinie rozprawy.

 

- Sąd rejonowy w Białymstoku oskarżoną Barbarę P. uznał za winną tego, że na trasie z Białegostoku do Warszawy nieumyślnie naraziła poszkodowaną na bezpośrednie narażenie życia. Sąd skazał oskarżoną wymierzając jej karę grzywny. Orzekł zakaz wykonywania zawodu na okres dwóch lat - poinformował Piotr Wypych, wiceprezes Sądu Rejonowego w Białymstoku.

 

- Pięć lat walczyłem o ten wyrok, który zapadł dzisiaj. Ona stworzyła zagrożenie życia, dobrze że sąd to wypatrzył, te błędy, które popełniła - skomentował Jarosław Daniluk, wdowiec.

Spóźniona karetka

Prawie 5 lat temu w "Interwencja" przedstawiła dramatyczną historię, która nigdy nie miała prawa się wydarzyć. 44-letnia pani Dorota od kilku lat chorowała na serce. Kiedy 18 czerwca 2019 roku źle się poczuła, wraz z mężem pojechała do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Wóz strażacki nie wyjedzie z remizy. Brama jest za wąska

 

- Miała duszności i osłabienie. Została podjęta decyzja, że będzie przetransportowana do Anina w Warszawie. Ja pytam, czy helikopterem? Pani powiedziała, że sprzęt nie zmieści się do helikoptera i będzie transport karetką - opowiadał nam wówczas Jarosław Daniluk.

 

Droga z Białegostoku do Warszawy zajmuje ponad dwie godziny. Lekarzom zależało, żeby kobieta w specjalistycznej klinice kardiologicznej znalazła się w czasie krótszym niż godzina. Wykluczono transport śmigłowcem. Ponieważ liczyła się każda minuta, szpital poprosił o pomoc policję. Radiowóz miał torować drogę ambulansowi. Funkcjonariusze przed szpitalem pojawili się momentalnie. Wezwanej karetki transportowej nie było.

 

- Godzina trzynaście, dopiero karetka przyjechała pod szpital. Pani doktor siedziała przy kierowcy, paliła papierosy - opowiadał Jarosław Daniluk.

Problemy na trasie

- Pierwsze problemy na tej trasie pojawiają się jeszcze w Białymstoku. Policjanci dostają sygnał, że muszą się zatrzymać, załoga karetki ma problemy techniczne z aparaturą, monitorującą czynności życiowe. Dalej policjanci jadą ekspresową ósemką. Oni zdawali sobie sprawę, że tutaj istotną rolę gra czas. Kiedy jechali 140 km/h, oddalali się od ambulansu, nie był on w stanie dotrzymać im tempa - relacjonował Tomasz Krupa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

 

- Z karetką coś było nie tak. Sygnały były za ciche, jeden ze świetlnych nie działał w ogóle. Okazało się, że kierowca przypisany do karetki, nie ma uprawnień do kierowania pojazdem specjalistycznym, więc za kierownicę siadł ratownik medyczny - powiedziała Agnieszka Kaszuba, dziennikarka "Faktu".

 

- Kolejne problemy pojawiły się już na przedmieściach Warszawy. W tym momencie policjanci zauważają bardzo nerwową atmosferę. W środku karetki czynności wykonywali ratownicy, podobno skończył się tlen w butli. A załoga karetki nie była w stanie poradzić sobie z wymianą butli, z przykręceniem reduktora. Tutaj jeden z policjantów wymienił butlę z tlenem. Zauważyli też kolor skóry, napisali, że pacjentka była sina - dodał policjant Tomasz Krupa.

 

Pani Dorota do warszawskiej kliniki trafiła nieprzytomna. Świadomości już nie odzyskała, zmarła kilka dni później. Osierociła troje dzieci.

 

Reportaż wideo "Interwencji" można obejrzeć TUTAJ

Zmiana kwalifikacji czynu i wyrok

Prokuratura nie miała wątpliwości i oskarżyła lekarkę, że ta nie kontrolowała co dzieje się z pacjentką podczas transportu. Nie zwracała nawet uwagi na aparaturę EKG, która w pewnym momencie przestała działać, czy stan butli z tlenem.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Ryzykowny dojazd do domu. Mostki mogą nie wytrzymać

 

- Nie kontrolowała butli z tlenem koniecznej do prawidłowej pracy respiratora, podtrzymującego funkcje życiowe pokrzywdzonej. I nie zasygnalizowała potrzeby wymiany tej butli na inną. Przez co, podłączenie nowej butli z tlenem, nastąpiło po wyczerpaniu całkowitym tlenu i zatrzymaniu karetki. To skutkowało pozostawieniem pokrzywdzonej bez tlenu i wykonaniem czynności resuscytacyjnych. Przestępstwo zostało zakwalifikowane przez prokuratura jako umyślne, ale sąd uznał jego nieumyślność - poinformował Piotr Wypych, wiceprezes Sądu Rejonowego w Białymstoku.

 

- To był dla nas bardzo, bardzo duży szok. Nie myślałem, że coś takiego dzieje się w służbie zdrowia - skomentowała Bożena Daniluk, siostra pana Jarosława.

 

Oskarżonej groziła kara do 5 lat więzienia. Sąd nie zdecydował się na tak surowy wyrok. Zmiana kwalifikacji czynu, z umyślnego na niemyślny, umożliwia rodzinie nieżyjącej kobiety ubieganie się o odszkodowanie od ubezpieczyciela lekarki. W przeciwnym razie, krewni pani Doroty musieliby cywilnie ją pozwać. Co trwałoby kolejne lata. Barbara P. unika kontaktów z dziennikarzami.

 

- W końcu jest sprawiedliwość, która miała nastąpić. Fajnie, że pani doktor zostanie odsunięta od swoich obowiązków. Nie powinna pracować, jako lekarz, zaniedbań było dużo - oceniła Bożena Daniluk.

red / Interwencja
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie