"Interwencja". Strzelali przed szkołą i wpadli we własną zasadzkę. "Akcja" policji
Redakcja "Interwencji" dotarła do nagrań monitoringu dokumentujących finał policyjnej zasadzki na złodzieja samochodów w Warszawie. Policjanci strzelali na parkingu przed szkołą i wpadli we własne sidła. A później w komunikacie słowem nie wspomnieli o świadku, który rzucił się w pościg za złodziejem i pomógł go schwytać.
- Przepraszam za określenie, ale biegają jak na Benny Hillu, bez ładu, bez składu - mówi reporterowi "Interwencji" Marcin Taraszewski, były szef Wydziału Samochodowego Komendy Stołecznej Policji.
- 18 lat przepracowałem w służbach operacyjnych. Zajmowałem się głównie zorganizowanymi grupami przestępczymi o charakterze zbrojnym. Specjalizowałem się w zasadzkach - mówi Zbigniew Kurowski. To policyjny emeryt, człowiek, który stał się nieoczekiwanie kluczową postacią wydarzeń sprzed miesiąca.
- Jechałem sobie na siłownię i dosłownie padały strzały w moim kierunku. Gdy usłyszałem strzelaninę, zatrzymałem się i po prostu nie wiedziałem, co zrobić. Czy jechać do przodu, czy do tyłu. W tym momencie czekałem na śmierć - wspomina.
ZOBACZ: Pościg i zniszczone radiowozy. 30-latek chciał się poczuć jak w grze komputerowej
Policja wymazała swojego byłego funkcjonariusza ze wszystkich dokumentów dotyczących tej sprawy.
Chodzi o zdarzenia z 21 lutego. Na jednym z parkingów w Warszawie doszło wówczas do wielkiej policyjnej strzelaniny. Strzelali policjanci, chcący zatrzymać niebezpiecznego złodzieja samochodów. Policyjny komunikat dotyczący tej sprawy mocno rozmija się z rzeczywistością.
To jego fragment: "Operacyjni wiedzieli, że złodziej jest bardzo niebezpieczny, może próbować ponownie się wymknąć. W związku z tym kwestia jego zatrzymania musiała być dokładnie zaplanowana, by nie pozostawić przestępcy jakiejkolwiek szansy na ucieczkę. A jednocześnie, to bardzo ważne, nie narazić postronnych osób na niebezpieczeństwo".
Warszawa. Strzelali przed szkołą i wpadli we własną zasadzkę
I wszystko byłoby być może w porządku, gdyby nie to, że ten parking to Zespół Szkół nr 34 w Warszawie.
- No i tam właśnie padają strzały. Co mogę powiedzieć… Ja jestem sercem za policjantami, którzy tę robotę robią. Bo sam to robiłem i zawsze im będę kibicował, bo wiem, że to jest trudny chleb. Ale mając świadomość w jakim to jest miejscu, to nie. Bo najważniejsze jest bezpieczeństwo osób postronnych - ocenia Marcin Taraszewski, były szef Wydziału Samochodowego Komendy Stołecznej Policji.
Na nagraniach z kamer monitoringu ze środy 21 lutego widać, że policjanci pieszo starają się zatrzymać rozpędzony samochód na parkingu przed wejściem do szkoły. Jeden z policjantów zostaje potrącony, pozostali cały czas strzelają.
ZOBACZ: Dramatyczny pościg na Podkarpaciu. Policjanci z obrażeniami trafili do szpitala
- Zaplanowali sobie, że wjadą "na plecach figuranta", to się tak nazywa. I do tego dochodzi. Tylko jak to się już ziściło, to się zaczął problem. Bo tak jakby nie było pomysłu, co robić dalej. Jeden policjant wybiega, nie wiem po co w ogóle. Myślę, że to jest związane z zagrożeniem dla jego życia, prawdopodobnie zostały oddane strzały.
Policjant zachowuje się w bardzo nienaturalny sposób. Prawdopodobnie ucieka z linii ognia i tyle. Co jest tutaj tragikomiczne, to ci policjanci wpadli we własną zasadzkę. Bo w tym momencie zamyka się brama, radiowóz stoi odwrócony tyłem, nie zawróci. Zamiast złapać, wpadli sami w zasadzkę. Akcja się nie udała, bo złodziej się zorientował, złodziej wyjechał z parkingu i rozpoczął ucieczkę - zanalizował nagranie z monitoringu Marcin Taraszewski, były szef Wydziału Samochodowego Komendy Stołecznej Policji.
- Ten samochód momentalnie wyskoczył z bramy w moim kierunku. Trochę też się przestraszyłem, że we mnie uderzy, ale ominął, bo to był dobry kierowca, złodziej samochodowy. Wówczas z bramy właśnie wyskoczyli ci czterej panowie, zobaczyłem broń i kajdanki. W lusterku lewym zobaczyłem, że samochód się oddala. I ja w tym momencie, po prostu, zawróciłem, co widać na kamerze. Tylko, że to zrobiłem dynamicznie i szybko. Zatrzymałem się, drzwi otworzyłem i mówię: "Jestem emerytowanym policjantem, wskakuj, to ci pomogę". Wskoczył - relacjonuje Zbigniew Kurowski, były oficer policji.
Jego zdaniem akcję powinno zapanować się w inny sposób.
- Przede wszystkim to jest tylko jedna droga wyjazdowa i tam można było zrobić blokadę. On nie miał prawa stąd odjechać. Cały czas żeśmy go gonili. W pewnej chwili zatrzymał się i zaczął uciekać "z buta". Pobiegliśmy za nim. Mówię do tego policjanta, że zawołam jego kolegów, a on mnie prosił, mówi został przy nim. Bał się, że go samego zostawię - opowiada Zbigniew Kurowski.
Policjantowi i byłemu policjantowi udaje się dogonić i zatrzymać bandytę. Wkrótce po tym uciekinier został tymczasowo aresztowany przez sąd.
- Od osób trzecich, że tak powiem, dowiedziałem się, że komendant powiatowy policji w Otwocku, Przemysław Dębiński, dowiedział się o mnie. Ale powiedział: "niech spi….." - twierdzi Zbigniew Kurowski.
Pomógł policji schwytać złodzieja. Nie wspomniano o nim
I tak powstał komunikat, w którym policjanci chwalą się udaną akcją, jednak w bardzo szczegółowym opisie brakuje kluczowego bohatera. Co gorsza nie ma go również w dokumentach złożonych przez policję do prokuratury.
- W materiałach sprawy nie przewija się nazwisko pana Zbigniewa Kurowskiego. Brak też informacji, aby w zatrzymaniu sprawcy brały udział osoby trzecie - potwierdza Norbert Woliński z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Dlatego Zbigniew Kurowski sam zgłosił się do prokuratury, aby w tej sprawie zeznawać.
"Komunikat jest komunikatem"
Redakcja "Interwencji" chciała dowiedzieć się, dlaczego otwocka policja na własnej stronie napisała, jak wszystko na to wskazuje, nieprawdę.
- Proszę pana, jeśli nie ma tam takich informacji, no to nie ma, to widocznie tak nie było. Nie wiem, skąd ma pan takie wiadomości. Nasz komunikat jest komunikatem, jak realizacja się odbyła - mówi asp. Katarzyna Walendzik z policji w Otwocku.
Dlatego postanowiliśmy udać się z emerytowanym policjantem na komendę policji w Otwocku. Pan Zbigniew chciał złożyć zeznania jako kluczowy świadek w prowadzonej przez policjantów sprawie i dowiedzieć się, dlaczego został pominięty w policyjnym komunikacie.
Ostatecznie policjanci nie chcieli przesłuchać emerytowanego kolegi. Ani komendant powiatowy, ani jego rzeczniczka nie zdecydowali się zejść do nas, żeby wyjaśnić tę sytuację.
Cały materiał Leszka Dawidowicza obejrzysz tutaj.
Czytaj więcej