"Interwencja". Dyspozytorka pytała o alkohol, karetka nie ruszyła od razu. Nie żyje 39-latek

Polska
"Interwencja". Dyspozytorka pytała o alkohol, karetka nie ruszyła od razu. Nie żyje 39-latek
"Interwencja"

Magdalena Zawadzka z okolic Lublina przez niemal godzinę czekała na przyjazd karetki do brata. Mężczyzna zmarł. Dotarcie pogotowia zajęło 7 minut, ale nie wyjechało ono po pierwszym wezwaniu. Pani Magdalena wini dyspozytorkę, która dopytywała, czy brat pił alkohol. Tak dyspozytorka wpisała w dokumentacji medycznej, choć nie potwierdza tego żaden inny dokument lub relacja. Materiał "Interwencji".

- Nie powinna ta osoba tam pracować. Ja bym chciała, by wyciągnięto wobec niej konsekwencje, bo jest odpowiedzialna za śmierć człowieka - mówi 43-letnia Magdalena Zawadzka.

 

Kobieta od kilku miesięcy próbuje ustalić winnych śmierci swojego brata. Uważa, że 39-latek mógłby żyć, gdyby pomoc przyjechała na czas. Koszmar pani Magdaleny rozpoczął się 14 sierpnia ubiegłego roku.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Zawodowy kierowca przez błąd policji stracił prawo jazdy. Kolejne problemy

 

- Mój brat zasłabł. Znalazłam go na schodach przed domen, jak wróciłam z pracy. Był przytomny, ale bardzo łapczywie łapał powietrze. Miał wytrzeszczone oczy, dziwnie przykurczone ręce, więc wezwałam pogotowie. Łapał się za klatkę piersiową, drugą ręką trzymał się za balustradę - wspomina Magdalena Zawadzka.

Kobieta zadzwoniła po karetkę. Dyspozytorka pytała o alkohol

Kobieta zadzwoniła na numer alarmowy.

 

- Padło pytanie pani dyspozytor: czy brat nadużywa alkoholu. Niezrozumiałe dla mnie pytanie w takiej chwili. Nie mam pojęcia, skąd ono się pojawiło. Nie czułam od brata alkoholu. Jak jego oddech zaczął się uspokajać, a on zaczął się na te schody osuwać, spojrzałam na zegarek… Okazało się, że minęło prawie pół godziny od mojego telefonu - opowiada. 

 

Stan pana Michała pogarszał się. Mimo to na miejscu po ponad pół godzinie nie było karetki. Stacja pogotowia oddalona jest o 12 kilometrów. Przerażona pani Magdalena ponownie zadzwoniła po pomoc.

 

- Pani na mnie nakrzyczała, że "nie mamy karetek. Proszę czekać, ja już wysyłam ponaglenie". I czekałam dalej. W tym momencie mój brat zaczął mdleć. Zadzwoniłam trzeci raz, już w trakcie tej reanimacji. Zaczęłam już w kompletnej histerii krzyczeć, usłyszałam, że "karetka już powinna u pani być". Przejęli reanimację - relacjonuje Magdalena Zawadzka.

Wpisała, że 39-latek był pod wpływem alkoholu

Brat pani Magdaleny, mimo reanimacji, zmarł.

 

- Mój brat był wesoły. Zawsze nas rozśmieszał. Był moim młodszym bratem, bardzo mnie kochał. A ja jego. Bardzo go brakuje. Ja sobie nie wyobrażam, jak to będzie - przyznaje.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Agnieszka i Oliwier czekają na nowy dom i kogoś, ktoś je pokocha

 

Kolejny szok kobieta przeżyła, gdy przejrzała dokumentację medyczną brata. Dyspozytorka centrum powiadamiania ratunkowego wpisała tam, że 39-latek był pod wpływem alkoholu. Dziwi fakt, że tylko niebędąca na miejscu dyspozytor tak twierdziła. To według pani Magdaleny diagnoza dyspozytorki miała opóźnić wysłanie karetki.

 

Reporterzy "Interwencji" spytali Jakuba Stańczyka z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Lublinie, czy ratownicy odnotowali w dokumentacji, że reanimowany był pod wpływem alkoholu.

 

- Nie, takiej adnotacji w dokumentacji medycznej pogotowia ratunkowego nie było - odpowiada.

"Kluczowy był czas. Pół godziny to za długo"

Następnie zapytali, czy udało się ustalić, po którym wezwaniu karetka dotarła na miejsce.

 

- Nie jesteśmy w stanie ustalić, które to było wezwanie. W tym przypadku zgłoszenie dotarło do nas w kodzie pierwszym, mieliśmy 60 sekund na wyjazd i tak zespół wyjechał. Od otrzymania wezwania do dotarcia na miejsce minęło siedem minut. Z tego wynika, z analizy tego zgłoszenia, że nie był rozdysponowany zespół bezpośrednio po przyjęciu zgłoszenia - mówi.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Aktorka walczy o odzyskanie mieszkania. Jest warte około 2 mln zł

 

- Kluczowy tutaj na pewno był czas. Nawet te pół godziny to jest za długo. To była godzina, około 45 minut, zanim ratownicy przejęli tę reanimację - mówi Magdalena Zawadzka.

 

Dziennikarze "Interwencji" próbowali wyjaśnić sprawę. Kierownictwo Centrum Powiadamiania Ratunkowego odmówiło komentarza. Podobnie Urząd Wojewódzki, który nadzoruje pracę dyspozytorów numeru alarmowego.

Dyspozytorzy dostali zakaz rozmawiania z dziennikarzami

- My dostaliśmy polecenie od samej góry, żeby się nie wypowiadać - słyszymy w Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Lublinie.

 

Reporter: Na jakiej podstawie dyspozytor stwierdza bądź nie stwierdza, że osoba poszkodowana jest pod wpływem alkoholu?

 

- Na podstawie zebranego wywiadu.

 

Lubelski Urząd Wojewódzki w przesłanym nam oświadczeniu stwierdził jedynie, że "do czasu zakończenia czynności wyjaśniających, ze względu na dobro prowadzonego postępowania, nie udzielamy informacji".

 

Sprawę bada prokuratura. Przesłuchano już świadków. Teraz śledczy czekają na udostępnienie im nagrań z wezwania karetki. Pani Magdalena liczy, że prokuratura szybko wyjaśni postępowanie dyspozytorki.

 

- Uważam, że nie powinno tak być. Osoba odpowiedzialna za to, że ta karetka nie wyjechała, nie powinna pracować w tym miejscu. Bo jest niebezpieczna. To może się zdarzyć każdemu. Może się zdarzyć tak, że to ja będę umierać na rękach własnych dzieci, bo nie przyjedzie pogotowie, bo ktoś źle ocenił sytuacje - podsumowuje Magdalena Zawadzka.

 

Materiał wideo z "Interwencji" dostępny tutaj.

 

Paweł Gregorowicz/"Interwencja"

"Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie