"Interwencja". Mają zapłacić horrendalne stawki za auto zastępcze. Ściga ich… Stalin

Polska
"Interwencja". Mają zapłacić horrendalne stawki za auto zastępcze. Ściga ich… Stalin
Interwencja

Do redakcji "Interwencji" zgłosili się klienci jednej z firm zajmujących się wynajmem aut zastępczych. Po wypadkach poszkodowani trafiali do warsztatów lub ASO, gdzie czekał na nich samochód zastępczy od zaprzyjaźnionej z warsztatem firmy. Koszty wynajmu były znacznie wyższe niż rynkowe. Ludzie nie chcą za to płacić. Za długi ściąga ich firma urodzonego w Ekwadorze Stalina. Materiał "Interwencji".

Dariusz Kułak miał stłuczkę w 2016 roku. Szkodę likwidował u autoryzowanego dealera.

 

- Pojechałem, oddałem, mówię: dobrze, a jak z samochodem zastępczym? No i pan likwidator szkód powiedział, że tak, oczywiście tylko, że skończyły im się samochody. To miało być nic straconego, ponieważ on ma tu taką zaprzyjaźnioną firmę, która ten samochód wynajmie w ramach likwidowanej szkody. I ten pan już siedział dwa metry dalej z gotową umową wynajmu samochodu, z moimi danymi wpisanymi już – opowiada.

 

ZOBACZ: USA. Samolot zderzył się z samochodem. Nagranie obiegło sieć

 

Samochód został naprawiony, a pan Dariusz o sprawie zapomniał. Trzy lata później dostał powiadomienie z e-sądu w Lublinie. Okazało się, że firma, która wynajęła mu na czas naprawy auto zastępcze, zawyżyła koszty wynajmu. Gdy ubezpieczyciel sprawcy wypadku nie chciał ich pokryć w całości, pieniędzy domagano się od pana Dariusza.

 

- To tam dokładnie wychodziło 5904 złote. Uznałem to po prostu za jakąś próbę oszustwa, wyłudzenia pieniędzy - mówi.

Horrendalne stawki za auto zastępcze. Sprawa w sądzie

Pan Dariusz był pierwszą osobą, która trafiła na wspomnianą wypożyczalnię i sprawę przegrał. Razem z kosztami sądowymi stracił prawie 10 tysięcy złotych. W sieci reporterzy "Interwencji" trafili na grupę ludzi, którzy są w trakcie podobnych procesów sądowych. Liczy ona ponad dwieście osób.

 

ZOBACZ: Na co Polacy dają się nabierać w internecie? Nie tylko phishing

 

Reporterzy "Interwencji" rozmawiali z poszkodowanymi:

 

- Powiedziałem, że potrzebuję samochód do pracy. No i po tym wszystkim sprawa przycichła. Dostając informację z aplikacji mobilnej banku dowiedziałem się, że mam zajęcie na te 7 tysięcy plus koszty sądowe na 12,5 tysiąca złotych.

 

ZOBACZ: ISW: Moskwa ma poważne problemy. Armia przygotowuje się na kolejną wojnę

 

- Istotne było to, że my nie dzwoniliśmy po te firmy, w moim przypadku dzwonił pracownik odpowiedzialny za likwidację szkód.

 

- Później się okazało, że ta firma wypożyczała auta za kwoty trzykrotnie większe od rynkowej. U mnie ubezpieczyciel nie chciał im zwrócić tych kosztów. Zwrócił jedną trzecią, czyli koszt wypożyczenia był 8 tysięcy, zwrócił 3 tys. zł, a pozostałe 5 tysięcy chcieli ode mnie.

Oszustwo wypożyczalni aut. "To wygląda jak algorytm"

"Interwencja" opinii zasięgnęła u Anny Brzozowskiej z biura Miejskiego Rzecznika Konsumentów w Warszawie:

 

- Niewątpliwie mamy do czynienia ze współpracą z serwisem, bo nawet jeśli ta współpraca nie była formalna, nie była usankcjonowana umowami, to ona miała miejsce, bo to serwis kontaktował, dawał namiar. Firma wynajmująca podpisywała umowy na terenie serwisu, na terenie serwisu podstawiała samochód zastępczy – stwierdza.

 

ZOBACZ: Handlowali fałszywymi recenzjami w internecie. UOKiK wkroczył do akcji!

 

Reporterzy "Interwencji" przeanalizowali cały proceder. Okazuje się, że każda z osób podpisała umowę z tą samą, a jednak formalnie inną wypożyczalnią. Jak to możliwe? Ich właściciel - Ighor D. założył kilkaset firm. Różniły się tylko numerem na końcu nazwy, wszystkie zajmowały się wypożyczaniem aut i wszystkie mieściły się pod jednym adresem.

 

- To wygląda tak samo, jak algorytm. Jak powstała ta pierwsza spółka o numerze 1, a skończyło się chyba na 530. To nie było doraźnie robione. Zanim zaczęły powstawać te spółki, to było wszystko wyraźnie przemyślane – usłyszeli podczas rozmowy z poszkodowanymi.

Oszustwo wypożyczalni aut. Firma prowadzona przez... Stalina

Gdy zawyżonych kosztów nie udało się uzyskać od ubezpieczyciela, roszczenie dotyczące reszty kwoty było sprzedawane firmie zarejestrowanej w Estonii. Jej właścicielem jest urodzony w Ekwadorze mężczyzna o imieniu Jorge Stalin. I choć biuro firmy nie działa, a telefon jest nieaktywny, to właśnie estońska spółka pozywa poszkodowanych w wypadkach.

 

ZOBACZ: Tragiczny wypadek w Wymysłowie pod Warszawą. Nie żyje dziecko

 

- Umowa była podsunięta w obecności pracownika autoryzowanej stacji obsługi… Nawet się nie spodziewaliśmy, że możemy zostać oszukani – usłyszeli reporterzy "Interwencji" podczas rozmowy z poszkodowanymi.

 

- Tam jest pełno klauzul niedozwolonych i cały ten proceder z dzieleniem tych spółek, dzielenie na grupki, żeby nie można było pozwu zbiorowego zrobić. Wyniesienie tego do Estonii po to, że w razie przegranej z ich strony nie jesteśmy w stanie nic ściągnąć. Jeżeli wygramy sprawę, to kosztów zastępstwa nie odzyskamy nigdy.

 

- Bo musielibyście to egzekwować od firmy, która jest w innym kraju?

 

ZOBACZ: 73 proc. posiadaczy telefonów nie wie, że posiadają ważną funkcję

 

- I jeszcze pan Stalin, który jest z Ekwadoru i podejrzewamy, że nie istnieje.

 

Cały materiał "Interwencji" dostępny TUTAJ.

"Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie