"Interwencja". Sebastian M. złapany. Sąsiedzi: Sympatyczny. Tylko za dużo kasy
Nawet 800 st. Celsjusza mogło być w płonącej kii, w którą uderzyło pędzące ponad 250 km/h bmw Sebastiana M. 32-letni biznesmen z Łodzi nie zwracał uwagi na dramat, jaki wywoływał. Jak oceniają zajmujący się sprawą kontrowersyjnego wypadku, martwił się bardziej o swój rozbity samochód. Reporterzy rozmawiali też z sąsiadami mężczyzny, którzy przyznają, że "lubił się wozić". Materiał "Interwencji".
Oburzenie po wypadku na A1 miesza się z gniewem, żalem oraz rozpaczą. Niektórzy twierdzą, że to, co się stało, można nazwać drogowym morderstwem. Jego ofiary, to trzyosobowa rodzina - Patryk i Martyna B. oraz ich syn - pięcioletni Oliwier.
- Dobrzy sąsiedzi, bardzo zgodni byli, wspaniali ludzie. Ja ich znałam od urodzenia. Do dzisiaj przeżywam. Po prostu płakać mi się chce. Jak wchodził na parterze, to było słychać do samego czwartego piętra, że Oliwier idzie - mówią sąsiedzi ofiar wypadku.
"To był samochód wręcz wyścigowy". Bmw Sebastiana M. było przerobione
Jest 16 września tego roku. Rodzina B. wraca z wakacji nad morzem. Jedzie autostradą A1. Do domu ma jeszcze około dwóch godzin drogi. W pewnym momencie, za nimi pojawia się czarne bmw. Prowadzi je zamożny łódzki biznesmen. Właściciel palarni kawy - 32-letni Sebastian M.
ZOBACZ: "Interwencja": Strach przed seryjnym podpalaczem. Grasuje w całej gminie
- Sprzedawał kawę R. Sympatyczny. Tylko mówię, za dużo kasy. Woda sodowa do głowy idzie - mówi sąsiad Sebastiana M.
- Lubił się wozić. Za dużo kasy. Głupota to, co zrobił. Głupota totalna. Widać po relacjach na Facebooku - dodaje.
- To był samochód, który przeszedł modyfikację, która spowodowała, że jego moc wzrosła, jeśli chodzi o konie, o co najmniej 100. To nie jest samochód taki normalny, którym się jeździ po drodze publicznej, tylko to jest samochód wręcz wyścigowy - wskazuje Patryk Szulc, dziennikarz, autor kanału Podejrzani.pl.
- Każdy wjeżdżając na autostradę, powinienem mieć gwarancję, że jadąc bezpiecznie, dojedzie z punktu A do punktu B. Tak pewnie pakując się znad morza, zakładał pan Patryk ze swoją rodziną. Natomiast trafili na szaleńca - mówi Łukasz Kowalski, pełnomocnik rodzin ofiar wypadku.
Kierowca kii "nie miał szans na reakcję". 800 stopni C w środku auta
Sebastian M. wiezie dwóch pasażerów. Mimo to pędzi z zawrotną prędkością. Kiedy dostrzega auto rodziny B., długimi światłami daje im znać, że mają ustąpić mu miejsca.
- Samochód, który jedzie z prędkością 250 km na godzinę, zbliża się mniej więcej z prędkością 70 metrów na sekundę. Dojechał do niego w ciągu dwóch sekund. Nie miał tak naprawdę szans na reakcję - wskazuje dziennikarz Patryk Szulc.
ZOBACZ: "Interwencja": Polowania na mieszkanie. Wynajmujący urządzają castingi
- Najprawdopodobniej doszło do rozerwania zbiornika z paliwem i zapłonu tego paliwa. Mnie się wydaje, że w środku było co najmniej 800 stopni Celsjusza - mówi rzecznik prasowy Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi Jędrzej Pawlak.
- Sebastian M. siedział obok tego samochodu, nie zwracał za bardzo uwagi na płonącą kię i na dramat, który rozgrywał się 200 metrów wcześniej. Pojawiają się takie komentarze, cytuję: "Chował się jak szczur. Jego najważniejszym problemem w tym momencie było to, czym będzie jeździł, skoro to bmw rozbił" - wskazuje Patryk Szulc.
Dlaczego policja nie zatrzymała 32-latka? "Tak zdecydował prokurator"
Według rzecznik prasowej łódzkiej policji kom. Anety Sobieraj, samochód Sebastiana M. w momencie zderzenia jechał z prędkością 253 km/h. Dopuszczalna prędkość na tym odcinku drogi wynosi ponad dwukrotnie mniej - 120 km/h.
Na miejscu wypadku szybko pojawiają się policja i straż pożarna. Rozpoczyna się ustalanie tego, co tak naprawdę się stało. Od samego początku w sprawie roi się jednak od niejasności.
ZOBACZ: "Interwencja": Wydali 250 tys. zł na remont domu. Wszystko przejmie były mąż
O to, dlaczego Sebastian M. nie został zatrzymany na miejscu wypadku, pytamy rzeczniczkę łódzkiej policji. - Na miejscu był prokurator, który taką decyzję podjął. My jako policja jesteśmy tylko narzędziem w ręku prokuratora, który jest na miejscu zdarzenia i podejmuje decyzje - informuje kom. Aneta Sobieraj.
Reporter: Czy Sebastian M. jest spokrewniony z jakimkolwiek funkcjonariuszem policji?
Kom. Aneta Sobieraj: Nic na tę chwilę na to nie wskazuje.
Czy ma jakieś towarzyskie powiązania z policjantami?
Nic na obecną chwilę na to nie wskazuje.
Czyli wersja o tym, że policja świadomie próbowała umniejszyć jego udział, albo ukryć przed opinią publiczną z powodu towarzyskich bądź rodzinnych koligacji…
Jest zwykłym fake newsem.
W sieci nie uwierzyli policji. A Sebastian M. zniknął
Internauci masowo rozpoczynają własne śledztwo. Na własną rękę ustalają, kim jest Sebastian M., i że to on jest najprawdopodobniej sprawcą wypadku. Dwa tygodnie później prokuratura decyduje się przedstawić mu zarzut. Okazuje się jednak, że mężczyzna zniknął.
ZOBACZ: "Interwencja". Sąsiedzi bezprawnie zwęzili im drogę i zniknęli. Karetka nie może przejechać
- Wyjechał za granicę. I według jego relacji, ten wyjazd za granicę nie miał żadnego związku z prowadzonym postępowaniem karnym. To był planowany, normalny wyjazd osoby, która prowadzi określoną działalność gospodarczą - mówi obrońca Sebastiana M. Bartosz Tiutiunik. Zapewnia, że data kupna biletów "nie ma związku ze sprawą" wypadku.
- On nie żałuje. Nie liczy się z czyimś życiem. Jeśli jeszcze ucieka od odpowiedzialności za czyjąś śmierć, to znaczy, że czyjeś życie ma w poważaniu - mówi nam sąsiad Sebastiana M.
Za Sebastianem rozesłany zostaje list gończy. Rozpoczynają się poszukiwania na całym świecie. Interpol publikuje w jego sprawie tzw. czerwoną notę. Dzień później, w Dubaju mężczyzna wpada w ręce policji.
"Trzeba spożytkować śmierć tych ludzi. Zastanowić się, co z piratami drogowymi"
- Z moich informacji wynika, że nie został zatrzymany na lotnisku, tylko został zatrzymany w hotelu, gdzie mieszkał. Miał przy sobie legalny paszport na swoje dane osobowe, paszport niemiecki - zapewnia Bartosz Tiutiunik, obrońca Sebastiana M.
- Przebywając na terenie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, płacił własną kartą. Czyli podejmował działania, które na zasadzie logiki przeczą tezie, że jego zamiarem było ukrywanie się skuteczne przed tym, żeby został zatrzymany - dodaje.
ZOBACZ: "Interwencja". "100 zł miesięcznie za ogrzanie domu" i tajemnicze zniknięcie. Nowy trop
Pełnomocnik rodziny ofiar Łukasz Kowalski zwrócił się z pismem do prokuratora, sugerującym, że warto byłoby rozważyć kwestię zabójstwa w zamiarze ewentualnym. Przyznaje jednak, że postawienie takiego zarzutu będzie bardzo trudne.
- Trzeba spożytkować śmierć tych ludzi, żeby ona nie poszła na marne. Żeby ci ludzie, którzy zginęli, żeby to był przyczynek do jakieś dyskusji. Żebyśmy się zastanowili co robić z piratami drogowymi. Bo często mówimy często o pijanych kierowcach. Natomiast, co z szaleńcami? - wskazuje pełnomocnik.
- Na drogę wyjeżdża każdy z nas. Za chwilę będą kolejne wakacje, kolejne powroty znad morza, kolejni szaleńcy, lansowanie się w internecie i kolejne tragedie. Oby tych ostatnich było najmniej - podsumowuje.
Cały materiał "Interwencji" dostępny jest tutaj.
Czytaj więcej