"Interwencja": Bój o odprawy. Firma nie odpowiada na wezwania do zapłaty
Pod Inowrocławiem upada duży zakład obróbki drewna i produkcji mebli. Prace wstrzymano, a pracownikom wręczono wypowiedzenia, ale nie wypłacono należnych odpraw. Do tego część z zatrudnionych była w tzw. okresie ochronnym. Nie można ich zwolnić, więc nadal codziennie muszą pojawiać się w opustoszałym zakładzie. Mówią, że czują się jak zakładnicy. Nie dostają pensji. Materiał "Interwencji".
W gminie Inowłódz niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego znajduje się potężny zakład meblarski. W zeszłym roku władze fabryki ze względu na trudną sytuację finansową musiały zwolnić prawie wszystkich pracowników.
- Pracownicy dostali wypowiedzenia, oprócz tych, którzy są w okresie ochronnym, czyli zostało nas jedenaście osób. Mija już pół roku od marca i nie mamy wypłat i nie możemy się zwolnić. Tzn. sami moglibyśmy się zwolnić, tylko wtedy tracimy uprawnienia do stałego zasiłku, tak jak w moim przypadku. Niektóre z tych osób nabywają już prawa do emerytury, to jeszcze sobie dadzą radę, bo odejdą i będą mieli emeryturę. Mnie jeszcze brakuje dwa i pół roku, nikt mnie tak chętnie nie przyjmie, bo już jestem w takim wieku - opowiada reporterowi "Interwencji" Jan Chachuła, pracownik firmy.
Pan Jan ma 62 lata. Osiem lat przepracował fizycznie w tym zakładzie montując krzesła. Mężczyzna ocenia, że firma jest mu winna ok. 15 tysięcy złotych. Obecnie pilnuje opuszczonego zakładu, za co - jak twierdzi - nie otrzymał jeszcze ani grosza.
- Niech wchodzi ten syndyk i nas zwolni z tego marazmu. Żebyśmy byli jak wolni ludzie, bo jesteśmy jakby zakładnikami! Wtedy pójdę się zarejestrować na zasiłek przedemerytalny. No i miałbym z czego się utrzymywać. Bo gdyby nie żona, to klapa całkowicie. Można sobie miesiąc czy dwa na taką sytuację pozwolić, ale pół roku? To jest przesada - zauważa.
Szantaż wobec pracowników
Adwokat Bartosz Graś z kancelarii Graś i Wspólnicy zaznacza, że w tym wypadku "sytuacja jest o tyle kuriozalna, że inni pracownicy zostali zwolnieni, natomiast pracownicy podlegający szczególnej ochronie nie zostali zwolnieni, a są szantażowani, żeby jeszcze przychodzili do pracy, mimo że przez wiele miesięcy nie otrzymują wynagrodzenia".
- Nie ma żadnych podstaw, żeby otrzymali od pracodawcy dyscyplinarne zwolnienie, jest odwrotnie: to tym pracownikom przysługuje ochrona. Po pierwsze mogą zwrócić się do Państwowej Inspekcji Pracy o kontrolę wobec pracodawcy, z tytułu tego, że nie otrzymują wynagrodzenia na czas - radzi prawnik.
- Pracy żadnej nie idzie podjąć, bo ja tu muszę przychodzić. A jak nie przyjdę, to mnie zwolnią dyscyplinarnie, że porzuciłem miejsce pracy. Nie wiadomo, czy to jest śmieszne, czy mamy płakać, no bo co my mamy dalej robić? - komentuje pan Jan.
ZOBACZ: "Interwencja": Szukali pracy, teraz dostają wezwania do zapłaty
Jedną z osób, która w zeszłym roku została zwolniona z pracy w zakładzie, jest Katarzyna Wojton. Niestety, do tej pory kobieta nie otrzymała należnej jej odprawy w wysokości prawie siedmiu tysięcy złotych.
- Wysłałam pismo do inspekcji pracy, żeby zainteresowali się tą firmą, bo nie mamy wypłat. Ta kontrola przyjechała i stwierdziła niezgodności w płaceniu. Następnym moim krokiem było skontaktowanie się z prawnikiem, wysłaliśmy im wezwanie przedsądowe, takich wezwań były dwa, oczywiście zero odpowiedzi. Ostatecznie złożyłam sprawę do sądu - relacjonuje.
W jej sprawie zapadł prawomocny wyrok.
- Sprawa dotyczyła odprawy pieniężnej z tytułu rozwiązania umowy o pracę z powodów ekonomicznych. Sąd nadał rygor natychmiastowej wykonalności co do tego świadczenia. Wyrok uprawomocnił się 11 lipca 2023 roku - informuje Jacek Gmaj, prezes Sądu Rejonowego w Tomaszowie Mazowieckim.
- Nie możemy po prostu zakończyć tego rozdziału, nie możemy się rozliczyć z firmą. Jest mi bardzo przykro, bo pracowałam tam siedem lat, niektórzy więcej. Traktowano nas dosyć podle i teraz to zachowanie wobec nas też nie jest fair - ocenia pani Katarzyna.
Oszukiwani do ostatnich dni
Osób, które czują się poszkodowane działaniami spółki, jest kilkadziesiąt. Jak wynika z ich relacji, do samego końca funkcjonowania zakładu pracownikom obiecywano wypłacenie należności.
- Cały czas nas okłamywano, cały czas nam mydlono oczy. A przecież krzesła do końca szły, jeden tir wystarczył na wypłaty. A wyjeżdżało ile tirów… - podkreśla pani Jolanta, była pracownica firmy.
"Spółka znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, która wymusiła złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości. (…) Liczymy na to, że postępowanie upadłościowe oraz wypłata z funduszu gwarantowanych świadczeń pracowniczych pozwoli na zaspokojenie zobowiązań względem pracowników." - brzmi treść oświadczenia spółki zarządzającej firmą.
ZOBACZ: Interwencja: Wnuczka zdobyła jej dane z dowodu. Zaciągnęła kilkadziesiąt pożyczek
- Cały złom z tych starych budynków, wszystko zostało sprzedane. Tiry z kontenerami przyjeżdżały, wywoziły pieniądze. Mówiono nam, że to będzie na nasze odprawy. Do tej pory nic nie mamy. Gdzie te pieniądze są? - pyta pani Jolanta.
- Ten złom żeśmy wygrzebywali z piachu i tych hal, które zostały po tartaku. Łudziliśmy się, że tego złomu jest tyle do sprzedania, że dostaniemy pieniądze na te odprawy. Ale do tej pory nic - dodaje Damian Pązik, były pracownik firmy.
Osoba powiązana z władzami zadłużonej spółki obecnie jest prezesem innej firmy, również z branży meblarskiej, działającej na Podkarpaciu. Ponieważ mimo wielu prób nie udało nam się z nim skontaktować, pojechaliśmy z naszą kamerą na południe Polski, żeby osobiście porozmawiać z biznesmenem.
Ochroniarz: Przykro mi bardzo, ale prezesa nie ma, gdzieś wyjechał.
Reporter: I co, nie ma z kim rozmawiać?
Ochroniarz: Prezesa nie ma. To jest najważniejsza głowa. W tej chwili go nie ma. Tu się prezesów zmieniło w ciągu roku, dwóch, trzech. Ja nie wiem, ten tu jest dopiero od niedawna.
Teraz sąd rozpatruje sprawę postępowania upadłościowego firmy. Tymczasem zarówno obecni, jak i byli pracownicy zakładu czekają na pomoc.
Cały materiał "Interwencji" możesz zobaczyć TUTAJ.
Czytaj więcej