Poszukiwania Polki trwały siedem lat. Mąż miał ją "przy sobie"
Dorota Gałuszka zaginęła w 2016 r. w Niemczech, gdzie mieszkała z mężem. Mężczyzna przekonywał, że po kłótni kobieta wyszła z domu i ślad po niej zaginął. Niemieckie śledztwo na długi czas utknęło w miejscu. Po siedmiu latach udało się jednak odnaleźć szczątki Doroty. Okazało się, że mąż przez cały czas miał je przy sobie. Materiał "Interwencji".
Historię Doroty Gałuszki Interwencja przedstawiała kilka lat temu. Kobieta pochodziła z Radlina na Śląsku, ale od dawna mieszkała w Niemczech. W Selfkant – małym miasteczku przy granicy z Holandią. Miała męża – Manfreda, również Polaka. Razem wychowywali ośmioletniego wówczas syna.
- To małżeństwo nie było udane. Było bardzo wiele nieporozumień na różnym tle. Wkładał jej GPS do torebki. Podglądał ją. Przeszukiwał jej telefon, chodził za nią. Osobiście zrobił na mnie wrażenie bardzo nieufnego, czujnego. Niezwykle podejrzliwy, panicznie obawiający się zatrzymania przez policję – opowiadał Arkadiusz Andała, prywatny detektyw.
ZOBACZ: "Interwencja". Żyją w koszmarnych warunkach. Rodzina w potrzebie
Pani Dorota "zniknęła". "Trzasnęła drzwiami i poszła"
Jak przyznaje rodzina pani Doroty, miała ona dawnego znajomego ze szkoły, z którym zintensyfikowała kontakty.
- To było tylko na takim stopniu koleżeńskim, przyjacielskim początkowo. Nie można powiedzieć, że coś ich więcej łączyło. To było raczej tak, że dopiero mogło połączyć - mówił Magdalena Gałuszka, siostra pani Doroty.
- Kochankowi mówiła, że ze mną nic już nie ma, natomiast mnie mówiła, że jest sama, że on jest tylko zakochany, okłamywała nas obu, igrała z nami obydwoma – mówił Manfred G. w rozmowie nagranej przez firmy detektywistyczną Andała Patrol.
- Jej decyzja była taka i ona głośno mu powiedziała, że odejdzie od niego – mówił Andrzej Gałuszka, ojciec pani Doroty.
Jest 18 października 2016 roku. Pani Dorota i jej mąż są sami w domu. Ich syn spędza ferie u dziadków. Około godziny 23, między małżonkami po raz kolejny dochodzi do kłótni. Potem, pani Dorota, po prostu, znika.
- Nagle, przechodząc z kuchni do salonu zobaczyłem, jak wysyła mu zdjęcia w bieliźnie. Powiedziałem, że ma w.........ć tam, gdzie była cały weekend. I tak dalej, nie? Wyszła z domu, trzasnęła drzwiami. I poszła. Wiem, że na pewno miała 90 euro ode mnie. Karty bankomatowej nie użyła do dzisiejszego dnia - mówił Manfred G. prywatnemu detektywowi.
- Udusił ją i wywlekł do góry na strych. Takie jest moje zdanie. Po siedmiu latach szukania Doroty – opowiadała Joanna Balla, wolontariuszka poszukująca pani Doroty w Niemczech.
Mąż odpierał zarzuty. "Żeby mogli capnąć mojego syna"
- Manfred G. zrelacjonował, że po wyjściu Doroty nie opuszczał w ogóle mieszkania. Już wiedzieliśmy, że kłamał. Że nie mówił prawdy – stwierdził prywatny detektyw Arkadiusz Andała. Pokazał on nagranie z godziny 23:07, na którym, jak twierdzi, ma być widać auto mężczyzny. - Śmiem twierdzić, że Dorota już w tym czasie nie żyła – zaznacza.
- Ja mam bmw piątkę, którego prywatnie używam. No, i na tym monitoringu, to jest bmw 5?! Nigdy w życiu, jest za mały, za krótki – mówił Interwencji Manfred G.
ZOBACZ: "Interwencja". Sprzedają "leki", podszywając się pod Jezuitów. "Żerowanie na uczuciach religijnych"
Reporter: Później pan zmienił zeznania, że jednak pan wychodził po jakieś papierosy, tak?
Manfred G.: Ale kto panu powiedział, że ja jakiekolwiek zeznania zmieniałem? To są rzeczy, które są wyssane z palca, tylko po to, żeby była sprzedawalność, bo każdego dnia musieli coś napisać. (…) To jest tylko po to, żeby mnie oczernić, żeby mnie, jak najszybciej zamknęli, żeby oni mogli mojego syna drapnąć.
Reporter: Ale kto, żeby mógł drapnąć?
Manfred G.: Rodzina! Moja żona się tylko pojawi, gdy syn tam będzie.
Reporter: Myśli pan, że ona jest w Polsce?
Manfred G.: Ja już nic nie myślę. Nie wiem. Mam nadzieję tylko, że to się szybko rozwiąże. Ja bym sam szukał, tylko gdzie?
- Nie wiemy, czy skłamał. Nie ma żadnego dowodu na to, że to był jego samochód. Niczego nie możemy mu udowodnić. Jasne, w przyszłości to może ulec zmianie. Ale na ten moment, on jest osobą niewinną, bo nie jesteśmy w stanie wykazać, że jest inaczej – mówiła Katja Schlenkermann-Pitts z prokuratury w Aachen.
Poszukiwania bez rezultatu
O zaginięciu pani Doroty, Manfred poinformował policję po dwóch dniach. Rozpoczęły się poszukiwania. Nie udało się jednak natrafić na żaden ślad kobiety. Pod koniec października, w śledztwo zaangażowała się Komisja Morderstw – niemiecki odpowiednik policyjnego wydziału zabójstw.
- Przeszukaliśmy dom, nie było tam żadnych śladów przestępstw. Żadnej krwi, nic. Do domu wprowadziliśmy także psy, one też niczego nie znalazły, nie doprowadziły nas do żadnego tropu, który wskazywałby na jakiekolwiek przestępstwo – wyjaśniała Katja Schlenkermann-Pitts z prokuratury w Aachen.
- Nie znaleziono śladów krwi, ale to nie znaczy, że Dorota nie została pozbawiona życia w tym mieszkaniu. Manfred mógł ją udusić. Przecież nie będzie wówczas żadnych śladów – zaznaczał prywatny detektyw Arkadiusz Andała.
- Ośmiuset policjantów przeszukiwało okoliczne tereny przez wiele godzin i dni. Mieliśmy do dyspozycji dziesięciu płetwonurków, sześć psów tropiących, szczególnie wyszkolonych w poszukiwaniu krwi i zwłok, nasze czynności z nimi trwały ponad tydzień – informowała Katja Schlenkermann-Pitts z prokuratury w Aachen.
- Do ostatnich moich dni będę szukał mojego dziecka! To jest moje dziecko! – mówił Andrzej Gałuszka, gdy pierwszy raz "Interwencja" realizowała reportaż na temat jego córki.
Niespodziewany przełom po siedmiu latach
Pan Andrzej nigdy nie poznał prawdy o jej zaginięciu. Kilka miesięcy po tej rozmowie zmarł na atak serca. Tymczasem Manfred razem z synem wyprowadził się do innej miejscowości. Cały czas był jednak pod obserwacją policji. Kilka tygodni temu, śledczy postanowili przeszukać jego nowy dom. Niespodziewanie, w sprawie nastąpił wówczas długo wyczekiwany przełom.
ZOBACZ: "Interwencja". Walczy z urzędem miasta o wycinkę drzew. "Straciliśmy trzy piękne starodrzewia"
- Z tyłu, w oficynie odnaleziono zwłoki Doroty. Były w worku. Nikt nie spodziewał się, że on sobie z nią wędruje. Myślę, że on nie wiedział, po prostu, gdzie ma ją zakopać. Nie wiedział, co ma zrobić, jak my cały czas chodziliśmy i szukaliśmy. Też nie wiedział, czy policja nie chodzi. Dlatego, takie jest moje zdanie, że uznał, że tak jest najbezpieczniej – uważa Johanna Balla, wolontariuszka poszukująca pani Doroty.
Jak wykazała sekcja szczątków Doroty, kobieta została uduszona. Manfreda aresztowano. Śledczy przedstawili mu zarzut zabójstwa. Zgodnie z niemieckim prawem, grozi mu dożywocie. Kilka dni temu, w Selfkant odbyło się nabożeństwo żałobne ku pamięci Doroty. Za kilka kolejnych dni w Polsce odbędzie się jej pogrzeb. Zostanie pochowana w rodzinnym Radlinie, obok swojego ojca.
- On zabił nie tylko Dorotę. Nie chcę być złym prorokiem, ale ta historia może mieć jeszcze złe konsekwencje – mówił prywatny detektyw Arkadiusz Andała.
Obejrzyj cały materiał "Interwencji" tutaj.
Czytaj więcej