Legnica: Tony śniętych ryb w Jeziorze Koskowickim. Wędkarze oskarżają PZW

Polska
Legnica: Tony śniętych ryb w Jeziorze Koskowickim. Wędkarze oskarżają PZW
Polsat News
Worki z rybami wyłowionymi koło Legnicy

Niektóre okazy były większe niż człowiek. Masa ryb nie przeżyła "przyduchy" w Jeziorze Koskowickim niedaleko Legnicy. Do podobnej sytuacji doszło w innym, pobliskim akwenie Tatarak. Wędkarze twierdzą, że za śmierć wodnych zwierząt odpowiadają związkowcy. Ci bronią się: tak funkcjonuje natura i bez specjalnego sprzętu nic nie mogliśmy zrobić.

Ryby w Jeziorze Koskowickim zaczęły umierać w połowie sierpnia. Początkowo nie było ich wiele, ale Wody Polskie przeprowadziły wizję terenową. Sytuacja zmieniła się tydzień temu, gdy śniętych okazów gwałtownie przybyło.

 

Strażacy sprawdzili wodę i uznali, że nie ma w niej potencjalnie szkodliwych substancji. Padło podejrzenie, że w akwenie użytkowanym przez Polski Związek Wędkarski nastąpiła tzw. przyducha. Tak nazywa się sytuację, gdy temperatura wody rośnie, a tlenu w niej zaczyna brakować.

Padły ryby większe od człowieka

Jak ustaliła reporterka Polsat News Katarzyna Janke, śnięcie ryb zaobserwowano też w drugim, nieodległym zbiorniku w powiecie legnickim. Do tej pory naliczono prawie 10 ton nieżywych ryb, które składane są w workach. - Nie brakowało okazów większych ode mnie, bo były ryby, które miały prawie dwa metry, ważące 50-60 kilogramów - przekazała.

 

ZOBACZ: Ogromny sum wyłowiony z Odry. "To prawdziwy zabytek natury"

 

Woda w Jeziorze Koskowickim, w wyniku wysokich temperatur, mogła mieć ponad 25 stopni. Wędkarze są zdenerwowani sytuacją, a winą obarczają PZW. Związek jednak się broni.

 

- Nie mamy na to wpływu, to jest natura. Nie da się wcześniej zabezpieczyć, możemy obserwować symptomy (przyduchy), ale skoro nie mamy sprzętu i możliwości, to nic nie zrobimy - tłumaczył w Polsat News Mariusz Ból, wicedyrektor PZW w Legnicy.

 

WIDEO: Martwe ryby koło Legnicy. Relacja Katarzyny Janke

 

Coś spłynęło do jeziora? Przyrodnik o możliwych scenariuszach

Przyrodnik Krzysztof Strynkowski z Fundacji Ochrony Przyrody i Rozwoju Turystyki zauważył, że powodem przyduchy nie musiał być wyłącznie niedostatek tlenu.

 

- Może coś spłynęło powierzchniowo z deszczem padającym przez cztery dni. Przelały się rowy melioracyjne i wpłynęło do jeziora, a tym czymś są substancje "tlenożerne", potrzebujące dużo tego pierwiastka, by się utlenić - komentował w Polsat News.

wka/ac / Polsatnews.pl
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie