Matka porzuciła go, gdy miał 12 lat. Teraz pogrążyła syna w sądzie

Polska
Matka porzuciła go, gdy miał 12 lat. Teraz pogrążyła syna w sądzie
Interwencja
Matka pana Marcina porzuciła syna. Zaopiekowali się nim dziadkowie

Marcin Polaczuk z Lublina został porzucony przez matkę, gdy miał 12 lat. Wychowywali go dziadkowie. Po ich śmierci stał się jedynym spadkobiercą majątku. Wówczas okazało się, że powinien zapłacić swojej matce ponad 70 tys. zł zachowku. Według pana Marcina kobieta naciska na komornika, by zlicytować dom, który mężczyzna odziedziczył po dziadkach. Materiał "Interwencji".

33-letni Marcin Polaczuk z Lublina od urodzenia mieszkał w domu rodzinnym swoich dziadków. Swojego ojca nie pamięta, bo opuścił go, kiedy miał pięć miesięcy. Matka zostawiła go kiedy miał lat dwanaście.

 

- Kiedy miałem dwanaście lat, moja matka poznała innego mężczyznę, wyszła za mąż po raz drugi. W momencie informowania mnie o tym, że wyszła za mąż, oznajmiła mi, że jeżeli moi dziadkowie się zgodzą na to, żebym pozostał w tym domu, no to mogę tu zostać. Pamiętam, że wtedy poszedłem do dziadka zapłakany, zapytałem, czy mogę tu zostać. Dziadek mnie przytulił i powiedział, że tak. No i tak to też się stało. Następnego dnia moja matka spakowała rzeczy i wyjechała. Zostaliśmy tutaj w troje z dziadkami - mówi reporterce "Interwencji" Małgorzacie Frydrych pan Marcin.

Matka pana Marcina porzuciła syna. Zaopiekowali się nim dziadkowie

Dziadkowie sami wychowywali mężczyznę. Ich córka w domu rodzinnym pojawiała się sporadycznie. Babcia pana Marcina nie mogła pogodzić się z tym, że dziecko wychowuje się bez własnej matki. W 2016 roku sporządziła testament.

 

- I w tym właśnie testamencie moja babcia wydziedziczyła swoją córkę, podając jako powód tego wydziedziczenia uporczywe niewypełnianie obowiązków rodzinnych - opowiada Marcin Polaczuk.

 

ZOBACZ: "Interwencja": Bronili działki przed PKP. Zdecydowana reakcja policji

 

Czas mijał. Kiedy u babci pana Marcina zdiagnozowano chłoniaka, wnuczek i ówczesna jego narzeczona opiekowali się staruszką. - Gniła jej noga, była leżąca. Trzeba było ją myć, karmić, przewijać, więc to była opieka całodobowa, bardzo ciężka - przyznaje Barbara Polaczuk, żona pana Marcina.

 

- Musiałem w bardzo krótkim czasie nauczyć się robić zastrzyki w brzuch. Były takie zastrzyki, które zapobiegały krzepnięciu krwi. Więc w bardzo szybkim czasie stałem się taką pielęgniarką. Tylko że bez wykształcenia. Moja matka jest pielęgniarką, więc ma predyspozycje do tego, żeby osobami chorymi się zajmować - mówi Marcin Polaczuk.

 

- Matka męża ani razu nie zjawiła się tutaj w domu. Ani razu nie przyjechała do szpitala, mimo że sama jest pielęgniarką. Babcia zmarła 26 marca 2018 roku na chłoniaka. Według testamentu do dziedziczenia był powołany jej mąż, czyli dziadek, pan Tadeusz. Natomiast gdy dziadek zawnioskował do sądu o ustanowienie tego dziedziczenia, matka Marcina, a córka dziadka, wniosła do sądu pozew o unieważnienie testamentu notarialnego - dodaje Barbara Polaczuk.

"Po tym piśmie dziadek zgasł jak świeczka"

Unieważnienie testamentu nie udało się. Dziadek pana Marcina wyrokiem sądu stał się jedynym spadkobiercą po swojej żonie.

 

- Za tę całą opiekę dziadek stwierdził, że Marcina zabezpieczy, przenosząc dom na niego na podstawie umowy dożywocia - tłumaczy Barbara Polaczuk.

 

- Szczęście nie trwało długo, bo po podpisaniu tej umowy, minął być może dzień, może dwa, kiedy do dziadka przyszło wezwanie do zapłaty zachowku. Brzydko powiem: po swoją dolę odezwała się córka mojego dziadka. Po tym piśmie dziadek zgasł jak świeczka - mówi Marcin Polaczuk.

 

ZOBACZ: "Interwencja". Przejmująca historia 26-latka. "Jak byłem mały, wrzucili mnie do zamrażarki"

 

Pierwsza rozprawa o zachowek była w 6 grudniu 2019 roku. Tydzień po tej rozprawie dziadek pana Marcina zmarł.

 

- W miejsce pana Tadeusza jako spadkobierca wszedł pan Marcin. Przepisy mówią wprost: w razie śmierci, jeżeli mamy do czynienia z testamentem, a tutaj taka sytuacja miała miejsce, no i nastąpiło również wydziedziczenie mamy pana Marcina, to pan Marcin stał się spadkobiercą - tłumaczy Rafał Michał Myć, adwokat pana Marcina.

 

- Odziedziczyłem spadek po moim dziadku, warte zaznaczenia, że z dobrodziejstwem inwentarza - dodaje Marcin Polaczuk.

 

- Dzień po tym, jak zostało wydane postanowienie o tym, że ja dziedziczę, wszedłem jako następca prawny w rolę pozwanego. Sąd taki wyrok wydał, że muszę zapłacić 74 tysiące zł, to było wycenione przez moją matkę. Nie zrozumiałem, za co mam zapłacić i dlaczego tyle. Tym bardziej, że odziedziczyłem z dobrodziejstwem inwentarza. Inwentarz został przeprowadzony przez komornika sądowego. Finalnie wyszło, że odziedziczyłem po dziadku gotówkę w kwocie 3119 zł. Po chłopsku tłumacząc kwestia jest taka, że nawet jeżeli zostałoby zasądzone 74 tys. zł w stosunku do mojej matki, to ja odpowiadam tylko do tej kwoty 3119 zł - mówi Marcin Polaczuk.

Decyzja sądów dwóch instancji

Niestety Sąd Okręgowy w Lublinie utrzymał w mocy wyrok sądu pierwszej instancji. Wyrok jest z 19 kwietnia 2023 roku. To dla pana Marcina był szok.

 

- Sąd, mimo że teoretycznie z urzędu, w momencie kiedy jest to stwierdzenie nabycia spadku z dobrodziejstwem inwentarza, w wyroku o zachowek może zamieścić taką informację, że mam prawo do powoływania się na ograniczoną odpowiedzialność - nie zamieścił tego. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego tak się stało - przyznaje pan Marcin.

 

- To arcywyjątkowa sprawa z punktu widzenia sprawy o zachowek - komentuje Rafał Michał Myć, adwokat mężczyzny.

 

- Chciałabym zapytać panią sędzię z Sądu Rejonowego Lublin-Zachód, jak i panią sędzię Sądu Okręgowego w Lublinie, dlaczego one wydały taki wyrok? Dlaczego generalnie nie ograniczyły tej odpowiedzialności, mimo że wszystkie dokumenty w aktach miały. Czy to niekompetencja? Czy zła wola? Czy nieprzeczytanie akt, czy coś innego, nie wiem - dodaje Barbara Polaczuk.

Pan Marcin musi zapłacić łącznie 114 tys. zł

Kilka dni temu reporterzy "Interwencji" wysłali do Sądu Okręgowego w Lublinie prośbę o odpowiedź, czym sąd kierował się wydając taki wyrok. Do czasu ukończenia realizacji reportażu nie otrzymano żadnej odpowiedzi.

 

- Wnieśliśmy skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Tylko jest jeden taki problem, że samo wniesienie skargi kasacyjnej nie zatrzymuje egzekucji - przyznaje Marcin Polaczuk.

 

ZOBACZ: "Interwencja": "Potraktowali nas jak śmieci". Bez pensji i świadectw pracy

 

- Jest wszczęta egzekucja komornicza. Matka otrzymała w Sądzie Okręgowym w Lublinie klauzulę wykonalności. Mój mąż ma zapłacić 114 tys. złotych. 74 tys. zachowku plus koszta sądowe, plus koszta komornicze - wylicza Barbara Polaczuk.

 

- Jest mi zabierana część pensji. To jest około 600 złotych. Okazało się, że moja matka nie jest do końca zadowolona z efektywności tego komornika. Innymi słowy: zażądała od komornika, żeby zlicytować mi dom - mówi pan Marcin.

Matka pana Marcina: Nie chciał się ze mną dogadać

Ekipa "Interwencji" rozmawiała z matką Marcina Polaczuka.

 

- Pani nawet nie chce poczekać, żeby powoli to spłacać - mówi reporterka. - Nie chciał się ze mną dogadać. Nie było żadnej dobrej woli z jego strony - odpowiada kobieta.

 

ZOBACZ: "Interwencja": Polują na ciała zmarłych w Żaganiu. Bywają szybsi od szpitala

 

Na prośbę o oficjalną rozmowę, matka pana Marcina mówi: "Ja nie chciałabym wracać z powrotem do przeszłości".

 

- Nie rozmawiam z matką. W zasadzie zostałem porzucony i teraz w zamian za to wszystko mam zapłacić - podsumowuje pan Marcin.

 

Materiał "Interwencji" obejrzysz TUTAJ.

msm / "Interwencja"
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie