"Interwencja". Wjechał w niego pijany policjant. Od 12 lat walczy o odszkodowanie
Pan Leszek Chabibudin w 2008 roku cudem przeżył wypadek samochodowy spowodowany przez pijanego policjanta. Mężczyzna stracił zdrowie fizyczne, psychiczne i zdolność do pracy. Przez konsekwencje zdrowotne i toczącą się od 12 lat sprawę sądową z ubezpieczycielem, musiał zamknąć firmę i obecnie nawet nie wychodzi z domu. Materiał "Interwencji".
- Jechałem na urlop, żeby w gronie rodzinnym spędzić święta. Pijany policjant, bum, wypadek, no i kropka. Jestem uziemiony - mówi.
Pan Leszek ma 67 lat. Jeszcze kilkanaście lat temu prowadził aktywne życie. W latach 90. wyjechał do Stanów Zjednoczonych i tam pracował, a później prowadził firmę. Najpierw sprzedawał wyroby ze skóry, w późniejszych latach importował z Polski różne towary.
- Najpierw robiłem remonty mieszkań, dachy, ale moja mama miała tu takich znajomych, co robili wyroby ze skóry: lustra, kufry, kuferki, obrazy. I tak się zaczęło. W 1997 roku otworzyłem własną galerię na Bay Ridge - opowiada.
Wypadek spowodowany przez pijanego policjanta
W grudniu 2008 roku pan Leszek był pasażerem samochodu. Cudem przeżył wypadek pod Gorzowem Wielkopolskim, spowodowany przez pijanego policjanta. Sprawca miał prawie 2,5 promila alkoholu we krwi.
- Samochód z policjantem pojechał w rów, nas odbiło, przejechaliśmy jakieś 10-15 metrów, wjechaliśmy w rów. Odbiło nas w powietrzu, ja uderzyłem głową w dach samochodu. Przejechaliśmy kolejne 2-3 metry, zatrzymaliśmy się na krzakach, na drzewie - mówi.
ZOBACZ: "Interwencja": Stalker wyszedł z więzienia. Nowe ofiary?
W dokumentacji medycznej czytamy, że u pana Leszka stwierdzono urazy kręgosłupa, przewlekłe zmiany stawu barkowego, urazy kolan, stany lękowe i depresję. Ubezpieczyciel przyjął odpowiedzialność za skutki wypadku, ale sprawa sądowa o ustalenie wysokości zadośćuczynienia trwa od prawie 12 lat.
- To jest zdecydowanie dłużej niż standardowo, takie sprawy w przypadku nawet 2-3 biegłych bardzo często kończą się po upływie 4-5 lat - mówi Klaudia Mielczarczyk, prawniczka pana Leszka.
- No chwileczkę, to w jakim kraju my żyjemy? Złamanie nogi, śródstopia, blizna na prawej nodze, zerwane ścięgna, a polski specjalista, biegły sądowy przy sądzie okręgowym, pisze, że to nie są urazy ortopedyczne - mówi poszkodowany.
"Gorzej niż w więziennej celi"
Mimo to, zdaniem biegłych, których opinie zostały dopuszczone przez sąd, pan Leszek jest niezdolny do pracy i samodzielnej egzystencji, a ten stan będzie się tylko pogarszał. Z kolei ubezpieczyciel stoi na stanowisku, że to efekt zaniedbań samego pana Leszka i upływających lat.
- Jak ma nie być cukrzycy, jak ma nie być otyłości, jak ja się tylko tu przemieszczam? Tu jest pięć metrów. Dwa metry do fotela, a ile mam do okna? To ja mam tu nie przytyć? - pyta.
ZOBACZ: "Interwencja". Zapłacił za dwa mieszkania. Nie ma lokali ani pieniędzy
- Kiedy bym opuścił mieszkanie, nie daj Boże by mi się coś stało z kręgosłupem, z nogami, to przyjeżdża pogotowie i ubezpieczyciel może mi zarzucić, że ja swoim postępowaniem wpłynąłem na znaczne pogorszenie stanu zdrowia - dodaje.
Skontaktowaliśmy się z biurem ubezpieczyciela, ale jego przedstawiciele nie odpowiedzieli na nasze pytania. Panu Leszkowi przez 14 lat wypłacono nieco ponad 50 tys. złotych, choć ten zmuszony był zamknąć prowadzone firmy. Wnosi o zadośćuczynienie oraz rentę. Ubezpieczyciel żąda oddalenia powództwa w całości.
- W tym domu przez trzy lata gorzej się czuję, jak więzień w więzieniu. On dostaje posiłek, idzie się wykąpać, ma wyprane, jest ich 3-4 pod celą, wychodzi na spacery. A ja tu z czego korzystam? Z czterech ścian? Ja tu mam w pojedynkę gorzej jak na celi - mówi.
Materiał wideo zobaczysz TUTAJ.
Czytaj więcej