Wągrowiec. Dramat 12 dzieci. Nieoficjalnie: Do przemocy mogło dochodzić od dawna
Małżeństwo P. rodzinę zastępczą prowadziło od lat, teraz przebywają w areszcie. Oględziny medyczne wykazały, że wobec 12 dzieci stosowano przemoc. Dwoje czterolatków przebywa w szpitalu. Polsatnews.pl nieoficjalnie dowiedział się, że policjanci z Nakła nad Notecią w przeszłości podejmowali już interwencję w tym domu.
W czwartek rano pojawiły się informacje o dwanaściorgu dzieci, które trafiły do szpitala w związku z podejrzeniem stosowania na nich przemocy. Wszystko zaczęło się w środę, kiedy opiekunki w przedszkolu zauważyły niepokojące zasinienia na ciele 4-letniej dziewczynki i jej rówieśnika. Oboje wychowywali się w tej samej, zawodowej rodzinie zastępczej.
W domu dzieci pojawili się funkcjonariusze, którzy wezwali karetkę. Po zbadaniu wszystkich dzieci, lekarze stwierdzili, że ślady na ich ciele wskazują na stosowanie przemocy. W związku ze sprawą zatrzymani zostali 49-letnia kobieta i 58-letni mężczyzna.
ZOBACZ: Ekspertka od ochrony dzieci: Obserwuję bardzo niepokojące zjawisko
Wojewoda wielkopolski Michał Zieliński zwołał na czwartek sztab kryzysowy w tej sprawie.
Prowadzili rodzinę zastępczą od lat
Państwo P. - jak wynika z informacji wągrowieckiej policji - do Łęgowa (woj. wielkopolskim) przeprowadzili się rok temu. Wcześniej mieszkali w Nakle nad Notecią (woj. kujawsko-pomorskie). Około ośmiu lat temu podjęli współpracę z tamtejszym Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie (PCPR).
Małżeństwo wychowywało troje swoich biologicznych dzieci i jedno adoptowane. Pierwsze dziecko w ramach rodziny zastępczej pod ich pieczę trafiło w lipcu 2015 roku. - O umieszczeniu dzieci w rodzinie zastępczej decyduje każdorazowo sąd - przekazał w rozmowie z polstnews.pl Piotr Hemmerling, zastępca dyrektora w PCPR w Nakle nad Notecią.
Po zapoznaniu się z dokumentacją, rodzina zastępcza podejmuje decyzję o przyjęciu dzieci.
Na przestrzeni lat pod dach państwa P. trafiali kolejni podopieczni. Do 24 maja tego roku ich rodzina składała się już z w sumie 12 dzieci, w tym ośmiorga w ramach rodziny zastępczej. Najmłodsze ma dwa lata, dwoje jest w wieku czterech lat, jedno dziewięciu oraz po dwoje w wieku 11 i 14 lat.
ZOBACZ: Częstochowa: Maltretowany ośmioletni Kamilek zmarł
Za prowadzenie zawodowej rodziny zastępczej małżeństwo pobiera 4,5 tys. zł miesięcznie. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że mężczyzna pracuje w szkole jako nauczyciel. Na pokrycie utrzymania kosztów jednego dziecka mogli dostawać nawet do 1,5 tys. zł. - Dodatkowo takie rodziny dostają zwrot za prąd, wodę i ogrzewanie - wymieniał Hemmerling.
Przysługuje im także po 500 plus na każde dziecko, czyli w sumie 6 tys. zł.
W przeszłości mogło dochodzić do przemocy
Z nieoficjalnych informacji wynika, że wcześniej także mogło dochodzić do jakiś nadużyć ze strony opiekunów.
- Nie było czegoś takiego, jak przemoc o takiej skali - mówił Hemmerling, tłumacząc, że do jakiś sytuacji konfliktowych dochodziło, ale "to normalne, bo do rodzin zastępczych trafiają dzieci z różnych środowisk o różnych temperamencie". - Takie sytuacje były rozwiązywane na zespołach w obecności pedagogów, wychowawców czy psychologów - tłumaczył.
ZOBACZ: Częstochowa. Ośmiolatek w ciężkim stanie trafił do szpitala. Opiekunowie zostali zatrzymani
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że policjanci z Nakła nad Notecią podejmowali wcześniej interwencję w tym domu. Rzecznik tamtejszej policji nie skomentowała tych doniesień, ale poinformowała, że sprawa tej rodziny jest przekazywana funkcjonariuszom z KPP w Wągrowcu.
W rozmowie z Polsat News także sąsiedzi państwa P. mówili, że metody wychowawcze pozostawiały wiele do życzenia. - Dla mnie to jest szokujące, że ktoś dał dzieci tym ludziom, gdy już pięć lat temu musieli się stąd wynosić - mówiła jedna z kobiet. Z relacji innego mieszkańca wynika, że 58-latek był "bardzo ciężkim człowiekiem do życia", a jego podopieczni mieli "reżim".
- Takiego człowieka powinno się skrócić o głowę. Tacy nie mogą mieć dzieci zastępczych. Chodzi tylko o pieniądze, o nic innego - powiedział kolejny rozmówca Polsat News.
"Ślady na ciele wszystkich dzieci. Była też przemoc psychiczna"
Czterolatki cały czas przebywają w szpitalu. - Ich stan ogólny jest dobry. Nie mają obrażeń wewnętrznych. Chłopiec ma ślady w okolicy głowy - skroni i ucha, dziewczynka w okolicy pośladów - mówił Polsatnews.pl dr Przemysław Bury, dyrektor Zespołu Opieki Zdrowotnej w Wągrowcu.
Pozostali podopieczni także zostali poddani badaniom. - Wszystkie dzieci miały tego typu ślady na ciele - powiedział dr Bury ale dodał, ze "ich stan był na tyle dobre, że nie wymagały opieki i zostały przekazane do trzech rodzin zastępczych".
ZOBACZ: Wągrowiec. 12 dzieci odebrano opiekunom. Podejrzenie o przemoc domową
Z relacji dzieci wynika, że w domu rzeczywiście dochodziło do stosowania przemocy. - Te najmłodsze mówiły, że biła ciocia, a wujek krzyczał. Więc na pewno była tam również przemoc emocjonalna, psychiczna - powiedział dyrektor szpitala i dodał, że "stan psychiczny dzieci nie wymagał interwencji specjalistów".
- Nie wykazują obrazu traumy psychologicznej. Uznały, że środowisko domowe jest, jakie jest... Nie miały wzorca, porównania - tłumaczył dr Bury.
Czytaj więcej