USA: Pościg za księciem Harrym i Meghan Markle. Taksówkarz zabrał głos
Rzecznik księcia Harry'ego i jego żony Meghan poinformował w środę o trwający ponad dwie godziny pościgu paparazzi, który "o mało nie doprowadził do katastrofy". W czwartek głos w sprawie zabrał taksówkarz, który wiózł parę. Według niego sytuacja nie wyglądała tak groźnie, jak zostało to przedstawione.
Książę Harry i Meghan Markle w towarzystwie matki kobiety uczestniczyli we wtorek wieczorem w gali Woman of Vision Awards w Nowym Jorku.
Wracając z niej - jak twierdzą - niemal stali się ofiarami wypadku samochodowego. Próbowali ich "złapać" paparazzi, aby wykonać zdjęcia dla plotkarskich portali i kolorowej prasy.
"Prawie katastrofalny pościg"
Rzecznik pary poinformował w środę, że "prawie katastrofalny pościg" trwał około dwie godziny i niemal doprowadził "do wielu groźnych kolizji z innymi kierowcami, pieszymi, a także dwoma funkcjonariuszami nowojorskiej policji".
ZOBACZ: Premiera książki księcia Harry'ego. "Brytyjczycy cały czas tym żyją"
W wydanym oświadczeniu przekazano, że książęca para zdaje sobie sprawę z tego, że "bycie osobą publiczną wiąże się z zainteresowaniem opinii publicznej, ale nigdy nie powinno odbywać się to kosztem czyjegoś bezpieczeństwa".
Paparazzi mieli robić zdjęcia podczas jazdy, przejeżdżać na czerwonym świetle, jechać po chodniku, blokować inne pojazdy oraz cofać na jednokierunkowej ulicy.
Z relacji mediów wynika, że książę Harry oraz jego żona i jej matka odjechali z gali czarnym SUV-em. Śledzeni przez paparazzich po kilku kilometrach mieli zjechać na komisariat policji, a następnie przesiąść się do taksówki.
Próba zmylenia natrętnych fotografów jednak się nie powiodła.
"To nie był pościg jak w filmach"
Dziennikarzom udało się odnaleźć taksówkarza, który wiózł książęcą parę. 37-letni Sukhcharn Singh potwierdził, że byli śledzeni przez fotografów. - Z każdej strony samochodu były błyski fleszy - powiedział.
Taksówkarz ocenił, że Harry i Meghan "byli bardzo mili, ale mocno zdenerwowani i wyglądali na przestraszonych"
- Ale to nie był pościg jak w filmach. Cała sprawa została "wyolbrzymiona" - dodał. Mężczyzna zaprzeczył twierdzeniu, że pościg był "prawie katastrofalny". - Myślę, że to przesada. Nie sądzę, żeby to była prawda - stwierdził.
ZOBACZ: Wielka Brytania. Książę Harry wyznał, jak brzmiały jego ostatnie słowa do królowej
- Nie czułem się, jakbym był w niebezpieczeństwie. Nowy Jork to bezpieczne miejsce. Na każdym korku są posterunki policji, policjanci stoją na każdym rogu, więc nie ma się czego bać - powiedział.
Z relacji mężczyzny wynika, że kurs z książęcą parą nie trwał długo. Po kilku minutach kazali mu zawrócić na posterunek policji.
Na koniec mężczyzna ujawnił, że za 10 minutową podróż z Harrym i Meghan otrzymał 50 dolarów napiwku.
Głos w sprawie zabrał również rzecznik nowojorskiej policji, który stwierdził, że pościg był stosunkowo krótki, nie spowodował obrażeń, kolizji ani aresztowań i nie ma uzasadnienia dalszego dochodzenia.
Czytaj więcej