Łatuszka w "Gościu Wydarzeń" o scenariuszu po śmierci Łukaszenki. "Rosjanie postawili na dwie osoby"
Po sześciu dniach nieobecności Alaksandr Łukaszenka pojawił się publicznie. Wcześniej w sieci spekulowano o chorobie, śmierci, a nawet zastanawiano się, czy to naprawdę on. - Niektóre zdjęcia, które opublikowano, potem zostały wycofane, bo wyglądał tak, że w ogóle nie jest podobny - powiedział w "Gościu Wydarzeń" Paweł Łatuszka, członek tymczasowego rządu Białorusi na emigracji.
Od 9 do 15 maja dyktator Białorusi nie pojawiał się publicznie ani nie występował w mediach. Brak aktywności był szeroko komentowany. Analitycy i eksperci wskazywali na poważne problemy zdrowotne Łukaszenki. Pojawiły się spekulacje, że dyktator mógł zostać podtruty. Członek tymczasowego rządu Białorusi na emigracji Paweł Łatuszka kwestionuje jednak tę wersję.
- Nie wierzę w ten scenariusz. Putin nie miałby powodu, by chcieć otruć Łukaszenkę. On wykonuje przecież wszystkie jego polecenia - wspiera agresję przeciwko Ukrainie, trenuje armię rosyjską, pociągi z żołnierzami rosyjskimi przejeżdżają na Białoruś, gdzie się trenują. Dostarcza broń, amunicję, wciąż stwarza zagrożenie. To nie ma sensu, żeby Putin go truł - powiedział w Polsat News Paweł Łatuszka.
"On choruje od końca kwietnia"
Ponadto ekspert uważa, że otrucie nie byłoby łatwe, bo "Łukaszenka ma epidemiologia, który jeździ z nim, kontroluje zakup produktów, przygotowanie na kuchni i podanie do stołu".
WIDEO: Paweł Łatuszka w "Gościu Wydarzeń"
W niedzielę Łatuszka podał na Twitterze, że Łukaszenka zmaga się z komplikacjami po zapaleniu mięśnia sercowego.
- Podaliśmy, że ma komplikacje związane z zapaleniem mięśnia sercowego, jednak to nie musi skutkować śmiercią. (...) On choruje od końca kwietnia tak naprawdę, 5 maja już był chory, 9 maja zobaczyliśmy go w Moskwie, koło Putina był bardzo chory, nawet nie był w stanie przejść 300 metrów, trzeba było zamówić specjalny samochód, żeby go przewieźć do parku, gdzie było złożenie wieńców - powiedział.
Łatuszka uważa, że medialne spekulacje na temat złego stanu zdrowia Łukaszenki doprowadziły do tego, że "wczoraj zdecydował pójść i pokazać ludziom". Był jednak na tyle wykończony, że - jak mówił Łatuszka - nie spędził na miejscu nawet godziny.
- Bał się, że to (dłuższa nieobecność - red.) spowoduje jakieś aktywne działanie przeciwko niemu - wśród jego otoczenia, ale i jak Rosja zareaguje. My też przygotowaliśmy plan mobilizacji - powiedział członek tymczasowego rządu Białorusi na emigracji.
W internecie rozgrzała dyskusja, czy na wydarzeniu naprawdę zjawił się Łukaszenka, bo "wygląda nienaturalnie". - Nawet niektóre zdjęcia, które opublikowano, potem zostały wycofane, bo wyglądał tak, że w ogóle nie jest podobny. Ale myślę, że nie ma sobowtóra - stwierdził Łatuszka.
Scenariusz po śmierci Łukaszenki. "Musi dojść do zrywu"
Paweł Łatuszka uważa, że po śmierci Łukaszenki, Władimir Putin okupowałby Białoruś.
- Jedyny kraj, który ma strategię, co robić z Białorusią w sytuacji, kiedy Łukaszenka umrze, jest Federacja Rosyjska. (...) Oni będą chcieli skontrolować sytuację na Białorusi, a grupa, która jest wokół Łukaszenki, będzie miała utrzymać władzę, bo oni mają krew na rękach.
Łatuszka twierdzi, że "Rosjanie postawili na dwie osoby - Natallę Iwanaunę Kaczanawą i Aleksandra Wolfowicza". - Ci ludzie nie mają o niepodległej Białorusi, oni myślą, żeby zrealizować plan Putina o niemilitarnej okupacji Białorusi.
Zdaniem białoruskiego polityka, musi dojść do zrywu na Białorusi, by stało się inaczej.
Czytaj więcej