"Interwencja": Oszukane sprzątaczki. Firma zniknęła, pensji brak
Oferowali pracę, a potem za nią nie płacili. Nawet kilkadziesiąt osób tylko w samej Warszawie może być poszkodowanych przez firmę zatrudniającą osoby do sprzątania. Niektórym kobietom pracodawca zalega po kilkanaście tysięcy złotych. Firma przeniosła działalność w nieznane miejsce. Nie współpracuje z inspekcją pracy, dlatego sprawą ma zająć się prokuratura. Materiał "Interwencji".
- Winni są mi 19 tys. zł. Pracowałam, bo mówili, że trzeba poczekać, poczekać, a później przestali odbierać słuchawkę - opowiada reporterce "Interwencji" pani Marina.
- O ofercie dowiedziałam się z Facebooka, bo szukałam pracy. Odezwałam się do tej pani Magdy, zapewniała, że będzie praca itd, ale nie było wypłaty na czas - mówi Maryla Łapińska. Kobieta zrezygnowała po niespełna dwóch miesiącach. Pracodawca jest jej winien 2800 zł. Ona zaś samotnie wychowuje syna.
- To był duży problem, bo to było moje jedyne źródło. Mam dziecko na wychowaniu, zadłużyłam mieszkanie, rachunków różnych nie opłaciłam i do tej pory się to za mną ciągnie - opowiada.
"Nie wszystkim płacił"
Od kilku tygodni do pani Maryli zgłaszają się do niej osoby, które nie otrzymały wynagrodzeń za sprzątanie od warszawskiej spółki. Wśród nich jest pani Alona, która przez cztery miesiące pracowała jako koordynatorka.
- U mnie było 27 obiektów. Jako do koordynatora zaczęły dzwonić do mnie dziewczyny (które nie otrzymały wynagrodzeń - red.). Mówi, że dwa miesiące i będzie wszystko dobrze z tymi wypłatami. I non stop z tymi wypłatami. Pracodawca przyjeżdżał raz na miesiąc. Sprawdzał, jakie nowe mamy umowy, kto zrezygnował z pracy. I jak przychodziły wypłaty, on starał się sam widzieć ludzi. Nie wszystkim płacił, patrzył w okno i mówił: "Poczeka". "Robi aferę, a to nie dostanie" - wspomina pani Alona.
ZOBACZ: "Interwencja": Życie pod kontrolą. Sąsiad obserwuje z kamer
- Mam umowę, ale bez podpisu. Dopiero później zorientowałam się, że tam nie ma podpisu żadnego prezesa. Dziewczyny mówią, że w ogóle nie były zgłoszone, bo jak jedna chciała iść do lekarza, to nie była ubezpieczona - tłumaczy Maryla Łapińska.
Prezesem firmy jest Tomasz W. Jeszcze kilka lat temu w mediach przestrzegał przed szarą strefą w usługach sprzątania. Teraz jest oskarżany przez sprzątaczki o niepłacenie wynagrodzeń, nierejestrowanie umów-zleceń i nieodprowadzanie składek do ZUS-u. Niestety do tej pory nikt ze spółki nie odpowiedział na naszą prośbę o kontakt.
- Pan Tomasz mieszka w Dubaju. Przyjeżdża. Całą firmę prowadziły: Ola, Monika i Joanna. Te, które zgadzały się z tą polityką firmy - twierdzi pani Alona.
Firma najpierw zamykała się przed swoimi współpracownikami, a później opuściła wynajmowaną siedzibę, nie informując o nowej lokalizacji. Właścicielka budynku również czuje się oszukana - nie otrzymała czynszu za ostatnie pół roku.
- Nawet nie oddali kluczy, lodówkę ukradli, zalegali pół roku z płatnościami. Nie płacili za gaz, a dom jest ogrzewany gazem. Nie chcieli mnie wpuścić do budynku i jak się udało wejść, okazało się, że mieli zdjęty licznik, bo nie płacili za gaz. Makabra - tłumaczy właścicielka nieruchomości.
Postępowanie stanęło w martwym punkcie
Poszkodowane sprzątaczki zgłosiły się do inspekcji pracy. Postępowanie przeciwko nierzetelnemu pracodawcy rozpoczęło się i stanęło w martwym punkcie, ponieważ firma przestała współpracować z inspektorami.
- Utrudnianie pracy organom kontrolnym jest przestępstwem i inspektor pracy po zebraniu wszystkich dokumentów, które to potwierdzają, skieruje wniosek do prokuratury - zapowiada Przemysław Worek, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Pracy w Warszawie.
- Tylu ludzi, którzy byli uchodźcami, błagali, prosili, mówili, że nie mają innej pracy. Płakali, stali tu pod biurem. Ale to banda, po prostu banda - ocenia pani Alona.
- Ktoś sobie naładował nieźle kieszenie naszymi pieniędzmi, naszą ciężką pracą. A dużo osób się pochorowało, były próby samobójcze - mówi poszkodowana Beata Dymińska.
Materiał "Interwencji" można obejrzeć tutaj.
Czytaj więcej