Wojna w Ukrainie. Mieszkanka Chersonia informowała o lokalizacji rosyjskich baz. Dostała medal
Olga, mieszkanka Chersonia, po zajęciu miasta przez siły rosyjskie zdecydowała się nie wyjeżdżać. Jej syn dotarł na tereny kontrolowane przez Ukrainę. Postanowił "wykorzystać" mamę w dobrym celu i pytać ją o informacje potrzebne ukraińskiemu wywiadowi. W taki sposób zwykła właścicielka sklepu monopolowego została bohaterką. Dostała nawet nagrodę od od Głównego Zarządu Wywiadu Ukrainy.
- Z okien mieszkania widok na rzekę Dniepr. Mieszkamy zaledwie sto metrów od mostu. Pierwsze wspomnienie z początku wojny to chmara samolotów z radzieckimi gwiazdami na skrzydłach - powiedziała Olga, mieszkanka Chersonia w wywiadzie udzielonym Mykycie Bondariewowi. - To był dla mnie wielki szok. Potem było gorzej - przekazała.
Kobieta wciąż prowadzi w mieście mały sklep monopolowy.
- Jednego dnia Rosjanie przyszli do nas. Miałam z nimi do czynienia po raz pierwszy. Na początku nie wiedziałam, jak z nimi rozmawiać - przekazała Olga. - Kiedyś wpadli do sklepu w pięć osób. Kupowali kawę, inne produkty. Jeden z nich, w średnim wieku mówi, że też jest Ukraińcem, z Donieckiej Republiki Ludowej - dodała.
"Dopytywałam, udawałam, grałam - jak najlepsza aktorka"
- Spytałam więc, dlaczego tu jest. Odpowiedział, że przyszedł nas wyzwalać. A od kogo? Czy widzi tu kogokolwiek, od kogo trzeba nas wyzwalać? On wtedy obruszył się i stwierdził, że jestem podatna na propagandę jak jakieś zombie. Obruszyłam się. Odparłam- sam jesteś zombie - ja jestem u siebie. Tu mój dom, moja ojczyzna - powiedziała Olga. - Nikt Ciebie tu nie zapraszał. Obrócił się na pięcie i wyszedł. Zapaliłam, patrząc mu w oczy. Przez cały czas miał karabin maszynowy wycelowany w nas - relacjonowała.
Kobieta przekazała, że w pewnym momencie jej syn wpadł na pomysł. - Poprosił, bym zadawała jak najwięcej pytań, czasem śmiesznych, niedorzecznych, ale przy okazji, bym wyciągała od nich gdzie się znajdują, gdzie mają pozycje. Dopytywałam, udawałam, grałam - jak najlepsza aktorka - przekazała.
ZOBACZ: Wojna w Ukrainie: "HIMARS show" w Melitpolu. Są nagrania
- Oni byli niezwykle łatwowierni. Nazywali mnie naiwnie "mamą Olą". A ja zawsze miałam dwa telefony. Bardzo długo nie chciałam brać tej rosyjskiej karty SIM, ale się przydała. Drugi telefon służył do kontaktu z synem - przekazała właścicielka sklepu. - Krążyłam po mieście, szukałam, gdzie rozlokowane są ich systemy obrony przeciwlotniczej. Udawałam, że jadę na cmentarz. Kupowałam kwiaty i szłam odwiedzić grób rodziców. Po drodze mijałam ich bazy - opowiedziała.
"Nigdy nie myślałam, że będę cieszyła się ze strzałów himarsów"
- Początkowo nawet nie wiedziałam, jak takie systemy rakietowe wyglądają. Informacji szukałam w internecie. Gdy już namierzyliśmy ich pozycje, od razu wysyłałam lokalizacje synowi. Rosjanie grali z nami w kotka i myszkę. Wieczorem ich baterie stały już w innym miejscu. Więc my ponownie jechaliśmy ich szukać - opowiedziała.
WIDEO: Wojna w Ukrainie. Mieszkanka Chersonia informowała o lokalizacji rosyjskich baz. Dostała medal
- Kiedy ukraińska armia po raz pierwszy ostrzelała most, jechaliśmy samochodem. Był na tyle potężny wybuch, że myślałam, że stało się coś z samochodem. A później mąż mówi do mnie: Nie, Olga, to wybuch! Nie mogłam w to uwierzyć! Patrzymy, dym na moście. Poczułam się tak radośnie. Boże Nasi! Nasi trafili! - stwierdziła właścicielka sklepu w Chersoniu. - To było takie szczęście, które trudno określić słowami. Nigdy nie myślałam, że będę cieszyła się ze strzałów Himarsów. Zaczęłam rozpoznawać ten dźwięk. Gdy słyszałam świst przeszywanego powietrza, wiedziałam, że to nasi - przekazała.
- W pamięci zapadła mi jedna noc. Z 10 na 11 listopada. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Rosjanie uciekali w popłochu. Było słychać zgrzyt czołgów, przekleństwa, ryczenia, krzyki - zrelacjonowała Olga. - Byli bardzo przestraszeni. Uciekali w panice. Nasi strzelali całą noc, a oni uciekali - podsumowała.
Czytaj więcej