Ośmiolatek zachorował podczas wakacji. Rodzice walczyli o odłączenie go od aparatury
W sobotę zmarł ośmioletni Ace Field. Chłopiec źle się poczuł podczas wakacji na Barbadosie. Okazało się, że choruje na białaczkę. Kiedy jego stan się pogorszył, a lekarze stwierdzili śmierć mózgu, rodzice chłopca chcieli odłączyć go od aparatury podtrzymującej życie. Na to nie pozwoliły barbadoskie przepisy. "Okrutne i złe prawo" - napisała matka chłopca.
Rodzina Ace'a Fielda w ubiegłym tygodniu przyjechała na Barbados z Portsmouth w Wielkiej Brytanii. Jak opowiadają jego rodzice, chłopiec był całkowicie zdrowy.
We wtorek, 3 stycznia, zaczął się źle czuć. Początkowo matka chłopca zrzuciła winę na upał, który doskwierał na wyspie. Jednak badania, które przeprowadzono w szpitalu wykazały, że dziecko cierpi na ostrą białaczkę szpikową - pisze Daily Mail.
W niedzielę, 8 stycznia, jego stan gwałtownie się pogorszył. Chłopiec doznał masywnego krwawienia do mózgu. Nigdy nie odzyskał przytomności.
Jego rodzice podjęli decyzję o odłączeniu dziecka od aparatury. Na to zgody nie wyraziły władze szpitala oraz rząd na Barbadosie. By pomóc rodzinie chłopca w sprawę zaangażowało się także brytyjskie ministerstwo spraw zagranicznych. Z premier Barbadosu oraz tamtejszymi politykami miał się kontaktować lokalny radny Paulsgrove, George Madgwick.
ZOBACZ: Zmarł 11-miesięczny Szymon. Odłączono go od aparatury. Jest zawiadomienie do prokuratury
Zgodnie z barbadoskim prawem, dopóki bije serce, nie można wyłączyć maszyn podtrzymujących życie.
Rodzina Ace'a podkreślała jednak, że władze opóźniały to, co nieuniknione. Matka chłopca w mediach społecznościowych napisała, że "okrutne i złe prawo tylko pogłębia jej ból".
"Moje biedne dziecko leży tam ze zdiagnozowaną śmiercią mózgu i nawet nie wie, że tu jest. On nie wie, że tu jesteśmy, a oni utrzymują jego ciało przy życiu, narażając go na infekcje, ponieważ rak osłabił jego układ odpornościowy" - pisała.
ZOBACZ: Polak w śpiączce ponownie odłączony od aparatury podtrzymującej życie
"W Wielkiej Brytanii, kiedy stwierdza się śmierć mózgu, uznaje się, że ciało również jest martwe. Nie mogę zrozumieć, dlaczego nam to robią" - dodała.
Podkreślała, że zarówno lekarze na Barbadosie, jak i w Wielkiej Brytanii zgadzają się, że należy odłączyć chłopca od aparatury podtrzymującej życie. "To okrutne i złe siedzieć obok dziecka ze świadomością, że nie żyje, a respirator wciąż sprawia, że jego serce bije. Chcę tylko zabrać go do domu, ale okazuje się, że to niemożliwe" - pisała kobieta.
Ośmiolatek chory na białaczkę. "Teraz to tylko tortury"
Dziecku towarzyszyło ok. 15 jego krewnych, którzy przylecieli na Barbados.
W rozmowie z MailOnline ciotka chłopca powiedziała: "jedyny sposób, w jaki mogę to opisać, to żywy koszmar".
Poinformowała, że lekarze przekazali im, że serce chłopca może bić jeszcze przez kilka tygodni. - Jego tętno wciąż jest mocne, ponieważ ma zdrowe serce i maszynę, która go wspiera. Oznacza to tylko tyle, że zajmie to więcej czasu. Chcemy, żeby dali mu odpocząć - podkreśliła, kiedy serce chłopca jeszcze biło.
ZOBACZ: USA. Anne Heche nie żyje. Aktorka została odłączona od aparatury
Z kolei wujek zwrócił uwagę, że w związku z wylewem, chłopiec nie był już leczony na raka, a białaczka atakowała jego ciało. - Teraz to tylko tortury, jego ciało pokryte jest siniakami - mówił.
By oddać chłopcu hołd, w niedzielę Spinnaker Tower w Portsmouth, skąd pochodził, zostanie podświetlony na niebiesko.
Czytaj więcej