Opolskie. Uwięzieni ponad 9 godzin w samochodzie. Zamieć śnieżna na DK38
- Było kompletnie ciemno, droga nieprzejezdna, samochody zasypane do połowy w śniegu tak, że nie dało się nawet otworzyć drzwi. Gdy zadzwoniliśmy na 112, usłyszeliśmy tylko, że "oni się tym nie zajmują" - opisuje nam pani Wioletta, która spędziła ponad dziewięć godzin uwięziona w aucie. Po blisko 20 telefonach zobaczyła pierwsze latarki. Strażacy szli w jej stronę, brodząc po pas w śniegu.
Z panią Wiolettą skontaktowaliśmy się o godz. 15.00, dzień po utknięciu przez nią w zaspach na drodze krajowej nr 38 Głubczyce - Kędzierzyn Koźle. Jak się okazało, dopiero wtedy udało się jej wrócić do domu. Mimo zmęczenia, opowiedziała nam jak wygląda noc w zasypanym przez śnieżycę samochodzie i wielogodzinne oczekiwanie na pierwszą pomoc służb.
Dwumetrowe zaspy na drodze
Pani Wioletta utknęła w dwóch miejscach na tej samej ulicy. Choć droga była zasypana, udało się ją udrożnić za pierwszym razem. - Przejechał pług i pojechaliśmy dalej. Jednak tylko kawałek, bo kilometr dalej było dużo gorzej - relacjonowała - Zaczęliśmy się zakopywać. Nie było widać już żadnych domów, było ciemno.
ZOBACZ: Niebezpieczna pogoda. Setki urazów, SOR-y w całym kraju pękają w szwach
Drogę rozświetlały jedynie światła samochodów, które migotały gdzieś w oddali. Samochody z przodu zasypane były do połowy. - Daleko przed nami widać było ciężarówkę, która też gdzieś tam utknęła - usłyszeliśmy.
Zgłaszanie problemu. "My się tym nie zajmujemy"
Pani Wioletta próbowała pierwszy raz zawiadomić służby około godz. 22:00. Gdy zadzwoniła na numer alarmowy 112, opisała śnieżycę i nieprzejezdną drogę, w odpowiedzi od operatora usłyszała tylko: "My się tym nie zajmujemy". Kolejny telefon wykonała do straży pożarnej.
- Zadzwoniliśmy na straż pożarną. Oni chyba nie zdawali sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji, bo twierdzili, że na miejsce już jadą pługi i jeśli utknęliśmy w zaspie to musimy czekać na pomoc. Skierowali nas do zarządcy dróg - opisywała pani Wioletta.
Zarządca dróg kazał dzwonić do wojewody. Ten znowu do zarządcy dróg. - W tym czasie śnieg zdążył nam już zasypać samochód. Nie mogliśmy otworzyć drzwi, bo stworzyła się wielka zaspa. Baliśmy się też otworzyć okno - mówi nam pani Wioletta. W takim stanie czekała do godz. 7 rano.
"Samochody gasły, pługi zasypane. Pomocy brak"
- Samochód chwiał się na boki ze względu na wiatr. Baliśmy się, że może się stać coś naprawdę złego, bo pomoc nie nadjeżdżała. Jedzenia nie mieliśmy wcale, resztkę wody znaleźliśmy na tylnym siedzeniu - mówiła.
Cały proces zgłaszania trwał do 2 w nocy. To właśnie wtedy pani Wioletta zobaczyła pierwsze latarki w oddali. - Wtedy pierwszy raz po czterech godzinach uchyliliśmy okno, żeby porozmawiać ze strażakiem - powiedziała pani Wioletta.
Strażak przekazał, że ciężarówki stworzyły sytuację nieprzejezdną dla pługów. - W wyniku tego same pługi też zostały zasypane przez zamieć - dodała.
- Do czasu pierwszych interwencji, które do nas dotarły, wykonaliśmy chyba z dwadzieścia różnych telefonów. Ok. godz. 1:00 otrzymaliśmy informację, że pomoc w ogóle jest w drodze - zaznaczyła.
Policja twierdzi, że była od początku i pomagała drogowcom - zauważyliśmy. - Być może walczyli na drugim końcu tego całego zatoru - odpowiedziała pani Wioletta. - Nam nikt wtedy nie pomagał - dodała.
Zamieć śnieżna na drodze. Kierowcom kończyło się paliwo
Podczas zamieci śnieżnej część kierowców zmagała się z brakiem paliwa. - Zaczęli gasić swoje samochody, inne po prostu same gasły. Robiło się wtedy zupełnie ciemno, nie było już kompletnie nic widać - opowiadała. Ludzie, którzy siedzieli w wyłączonych samochodach byli przemarznięci. Kilka godzin później, podczas interwencji, dostawali dodatkowe kurtki od straży pożarnej.
Kierowcy kontaktowali się ze sobą tylko podczas pierwszego, łagodniejszego postoju. - Na początku rozmawialiśmy, pchaliśmy swoje samochody, żeby jakoś wyjechać z zasp. Gdy okazało się, że dalej droga też jest nieprzejezdna, a zaspy jeszcze większe, każdy siedział już w swoim samochodzie - mówiła.
Później kierowcy zaczęli pukać do domów. Pytali mieszkańców, czy mogą skorzystać z toalety i się ogrzać. Miejscowi przychodzili do nas z łopatami i pomagali odśnieżać drogi.
Akcja ratunkowa
Jak dowiedzieliśmy się od pani Wioletty, akcja ratunkowa rozpoczęła się ok. godz. 3:30 nad ranem. - Najpierw strażacy przygotowali coś "a'la parking", zatoczkę, do której holowali kolejno pojedyncze samochody. Każde auto po kolei było odśnieżane i transportowane właśnie w to miejsce. My trafiliśmy do zatoczki ok. godz. 7 rano - mówiła.
Tam kierowcy czekali na kolejny etap prac - odśnieżenie reszty drogi. Pani Wioletcie udało się opuścić "parking" około 13:00. - Pierwsze samochody zaczęły wyjeżdżać około południa - opisywała.
Jej zdaniem, wszystko mogłoby trwać dużo krócej, gdyby ktoś od razu zareagował na zgłoszenia. - Być może pługi by się wtedy nie zasypały i bardziej zablokowały drogi. Może udałoby się udrożnić ten odcinek szybciej, gdyby wysłano więcej pomocy wcześniej - wymieniała.
Od teraz będzie wozić ze sobą łopatę w bagażniku. - Chociaż nie wiem, czy w tym przypadku cokolwiek by to zmieniło - mówiła.
Droga do tej pory jest nieprzejezdna. Według policji jej odśnieżanie to syzyfowa praca. - To, co odśnieżymy, wiatr zawiewa z powrotem - mówią funkcjonariusze.