"Interwencja": "Na co czekali?". Zmarła w piątym miesiącu ciąży
Prokuratura i Rzecznik Praw Pacjenta badają sprawę śmierci 34-letniej pani Justyny, która w złym stanie zdrowia w piątym miesiącu ciąży trafiła do szpitala w Wodzisławiu Śląskim. Zanim lekarze zdecydowali o cesarskim cięciu, doszło do zakażenia sepsą. Kobieta osierociła dwoje dzieci. Materiał "Interwencji".
42-letni pan Janusz mieszka na Śląsku. Jeszcze dwa lata temu mężczyzna inaczej wyobrażał sobie budowę tego domu. W przyszłości miał tu zamieszkać razem ze swoją partnerką Justyną, z ich synem Dawidem oraz dzieckiem pani Justyny z poprzedniego związku. Para oczekiwała również na narodziny kolejnego dziecka. Niestety podczas ciąży pojawiły się komplikacje.
- Zaczęła plamić, dostała skierowanie do szpitala i zawiozłem ją z Dawidkiem – opowiada pan Janusz.
- Zostało wdrożone leczenie związane z zagrażającym poronieniem. Leki były stosowane też takie, które typowo się stosuje się w ciąży wczesnej przy zagrażającym poronieniu – tłumaczy Dariusz Kujawski ze Szpitala Powiatowego w Wodzisławiu Śląskim.
ZOBACZ: "Interwencja". Uciążliwa sąsiadka całe noce wali w ściany. Mieszkańcy mają dość
- Stwierdzono groźbę poronienia, jak również zakażenie bakterią Klebsiella pneumoniae (pałeczka zapalenia płuc – red.). Wdrożono leczenie naszym zdaniem nie do końca trafne, ale pacjentka została wypisana ze szpitala – opowiada prawnik Jolanta Budzowska.
"Były delikatne sygnały"
Tydzień później, czyli 9 grudnia 2020 roku, pani Justyna ponownie udała się do tego samego szpitala. Tym razem z powodu odpływających wód płodowych. Była w piątym miesiącu ciąży. Placówka przyjęła partnerkę pana Janusza po godzinie 19.
- Były delikatne sygnały, że rozpoczyna się stan zapalny w organizmie, ponieważ wyniki badań laboratoryjnych takich jak leukocytoza, jak CRP odbiegały już wówczas od normy, a mimo to zostawiono panią Justynę przez całą noc bez opieki – podkreśla prawnik Jolanta Budzowska.
- Pisaliśmy ze sobą do późna, przekazała, że zrobili jej jakieś tam badania USG. Dopiero rano patrzę, a SMS-y pisała mi, że ma gorączkę, że od 5 rano nie śpi, biegunka, wymioty, zemdlała w ubikacji. Też nie wiadomo ile tam leżała, nie? Kto ją podniósł, kto ją przyniósł. W ostatnim SMS-ie napisała, że mam jej przywieźć wodę. Kontakt się urwał, jak ją wzięli na porodówkę, a potem się zaczęło już w ogóle - zauważa pan Janusz, partner pani Justyny.
Walka o życie pacjentki się nie powiodła
Po podaniu oksytocyny pani Justyna poroniła 10 grudnia około godziny 13:00. Później rozpoczęła się walka o życie pacjentki, która się nie powiodła, ponieważ w organizmie kobiety rozwinęła się sepsa. Pan Janusz został sam z 3,5-letnim Dawidem. Mężczyzna ma długą listę zastrzeżeń, co do działań szpitala. Z nimi nie zgadza się jednak placówka.
ZOBACZ: "Interwencja": Siostra demoluje jej mieszkanie, nikt nie może pomóc
- Dla mnie to jest w ogóle niepojęte, że jak przyszła i wody jej odchodziły, to czemu jej nie brali na cesarkę – zastanawia się pan Janusz.
- Myśmy robili wszystko, co można zrobić w tak wczesnej ciąży, aby… pierwotnie lekarze na oddziale myśleli, że tę ciążę da się jeszcze utrzymać – tłumaczy Dariusz Kujawski ze Szpitala Powiatowego w Wodzisławiu Śląskim.
- Ważniejsze było ratować kobietę, która miała dwóch cudownych synów, a nie takie czekanie, zwlekanie. Na co oni czekali, aż urodzi sama? Nie wiem – rozpacza pan Janusz.
"Bakterii można było przeciwdziałać"
Zdaniem prawnik, Jolanty Budzowskiej, pani Justyna powinna dostać "adekwatną pomoc kilka, jeśli nie kilkanaście godzin wcześniej, bo pacjentka trafiła w dobrym stanie do szpitala". - Po pierwsze jednak mieliśmy do czynienia z bezwodziem, czyli już samo to rodziło ryzyko zakażenia rozwoju sepsy, wstrząsu i śmierci. Po drugie mięliśmy znany patogen, czyli bakterię, której już można było przeciwdziałać, skutecznie leczyć. Tego nie zrobiono – podkreśla w rozmowie z "Interwencją".
Według szpitala inna jest właśnie infekcja, której nie dało się tak prosto zwalczyć.
- Przyczyną zgonu nie jest infekcja, przyczyną zgonu jest bardzo poważna choroba, której nie leczy się antybiotykiem. To się leczy radykalną operacją i chemioterapią. I dlatego tak się skończyło, jak się skończyło. Jednoznacznie uważam, że nie ma winy odnośnie śmierci pacjentki, bo pacjentka była nie do uratowania. O tym wie prokurator, bo myśmy byli w prokuraturze i ośrodki, które mają o tym wiedzieć - zapewnia Dariusz Kujawski ze Szpitala Powiatowego w Wodzisławiu Śląskim.
Prokuratura bada sprawę na nowo
Mimo tej wiedzy Prokuratura Regionalna w Katowicach po pierwotnym umorzeniu postępowania postanowiła na nowo zbadać sprawę. Okolicznościom związanym ze śmiercią pani Justyny przygląda się również Rzecznik Praw Pacjenta.
ZOBACZ: "Interwencja": Zagadkowa śmierć na bagnach. Rodzina nie wierzy w wypadek
- W tej sprawie należy zadać pytanie, czy decyzja o zakończeniu ciąży została podjęta we właściwym czasie. Kolejne pytanie, które się przedmiotowej sprawie nasuwa, czy leczenie pacjentki zostało przeprowadzone również właściwie oraz zgodnie z należytą starannością – informuje Urszula Rygowska-Nastulak z Biura Rzecznika Praw Pacjenta.
Więcej materiałów "Interwencji" dostępnych tutaj.
Czytaj więcej