"Interwencja": Nie została przyjęta do szpitala, zmarła na sepsę. Mąż kobiety walczy o prawdę
62-letni Józef Staszyński z Mieszkowic w woj. opolskim od ponad roku próbuje dowiedzieć się, kto jest winny śmierci jego żony. Pani Władysława nie została przyjęta na oddział szpitala w Prudniku, mimo że niektóre wyniki badań były wręcz alarmujące. Dobę później leczenia podjęto się w Nysie, ale niestety na zwalczenie sepsy było już za późno. Materiał "Interwencji".
- Walka o prawdę wygląda bardzo ciężko. Tylko od drzwi się odbijam, bo a to jeszcze nie wiedzą, a to ten, a to tamto. I tak cały czas. Może jakby mi ktoś pomógł, to wyszłaby prawda na wierzch - zastanawia się Józef Staszyński.
ZOBACZ: "Interwencja": Siostra demoluje jej mieszkanie, nikt nie może pomóc
57-letnia pani Władysława w czerwcu ubiegłego roku przeszła zabieg ginekologiczny. Po powrocie do domu stan zdrowia kobiety pogorszył się. Trafiła do szpitala w Prudniku ze skierowaniem na oddział chirurgii, gdzie zrobiono jej niezbędne badania. Wyniki pokazały, że niektóre normy przekroczone były aż czterdziestokrotnie. Mimo to lekarz dyżurny odesłał kobietę do domu.
Nie została przyjęta do szpitala
- Lekarz nie przyjął żony, bo było skierowanie na chirurgię, a on chciał na wewnętrzny. I przez to skierowanie o dobę później trafiła do szpitala. Bo na chirurgię się niby nie nadawała, a na wewnętrzny musiała mieć drugie skierowanie. Ona potrzebowała intensywnej terapii. Tam były normy przekroczone czterdziestokrotnie - opowiada pan Józef.
- Powiedziałem wyraźnie: nie będę rozmawiał. Do widzenia - mówi chirurg ze szpitala w Prudniku, gdy dziennikarze "Interwencji" pytali go o powody odesłania pacjentki do domu.
ZOBACZ: "Interwencja". Uciążliwa sąsiadka całe noce wali w ściany. Mieszkańcy mają dość
Pani Władysława nadal cierpiała. Dobę później trafiła do szpitala w Nysie. Tam udzielono jej pomocy. Niestety było już za późno. 16 czerwca zmarła. Przyczyną śmierci była sepsa.
- Zgłosiła się do nas po kilku dniach szukania miejsca, w którym mogłaby być hospitalizowana. Decyzja była tylko jedna: hospitalizowanie pacjentki, włączenie postępowania adekwatnego do stanu je zdrowia. Jej stan został określony jako ciężki i była przekazana na oddział wewnętrzny. Włączono leczenie - mówi Marek Szymkowicz, wicedyrektor ds. medycznych ZOZ w Nysie.
- Podjął leczenie, organizm zareagował niby dobrze i zostawili ją bez dalszego leczenia już. "Jutro będziemy robili". Tylko już jutra nie było - komentuje pan Józef.
"Mam żal do nich"
Oba szpitale nie mają sobie nic do zarzucenia. Po kilku dniach i naciskach z naszej strony władze szpitala w Prudniku przesłały oświadczenie: "Wyniki badań pacjentki wymagały dalszej analizy, stąd odesłanie jej do lekarza rodzinnego. Ewentualna hospitalizacja i dalsza diagnostyka zdaniem chirurga mogła być prowadzona przez lekarza rodzinnego lub w planowym przyjęciu do szpitala".
Pan Józef dopatrzył się też błędów w dokumentacji szpitala w Nysie. Tam personel oddziału wskazuje, że krew pacjentki trafiła do laboratorium kilka godzin po jej zgonie. Informuje też, że pani Władysławie podawano płyny... trzy dni po śmierci.
- To raport pielęgniarski. Nie jest mi znany ten dokument i nie wiem, dlaczego jest tu wpisana data 19 czerwca. Nie odpowiem panu - mówi Marek Szymkowicz, wicedyrektor ds. medycznych ZOZ w Nysie.
ZOBACZ: "Interwencja". 32-latek mieszka w kurniku. Szokujący los niepełnosprawnego
Pan Józef największy żal ma do szpitala w Prudniku o to, że "nie przyjął żony, całą dobę przemarnował".
Wszystkie rozbieżności wyjaśnia teraz prokuratura. Niebawem sprawą chirurga zajmie się też sąd lekarski w Opolu. Pan Józef liczy, że uda się wskazać ewentualnych winnych śmierci jego żony. I zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.
- Szpitale nie udzieliły fachowej pomocy i żona zmarła. Mam żal do nich - podsumowuje pan Józef.
Wideo "Interwencji" zobaczysz TUTAJ.
Czytaj więcej