"Interwencja": Fałszywa businesswoman ze Śląska zapadła się pod ziemię
Marzena W. przez lata twierdziła, że zajmuje się m.in. udzielaniem pożyczek firmom będącym w trudnej sytuacji finansowej. Kapitału szukała u inwestorów. Pożyczała od jednych pieniądze, by przekazywać je dalej. W pewnym momencie inwestorzy chcieli wypłacić swoje pieniądze. Marzena W. zapadła się pod ziemię. Materiał "Interwencji".
Kobieta przedstawiała się jako businesswoman ze Śląska. Rafał Markowski poznał ją w 2019 roku.
- Zaproponowała pierwszy interes. Na początku to były małe kwoty, rzędu 10-20-30 tysięcy zł, no ale z biegiem czasu apetyt rósł i były to kwoty rzędu 70-80-90 tysięcy złotych nawet – wspomina Markowski.
ZOBACZ: "Interwencja". Pracował w kopalni - na emeryturze został bez węgla
Ale nie były to standardowe umowy pożyczki. Analizując dokumenty widać, że nie ma w nich wskazanego oprocentowania. Osoby, które Marzenie W. pożyczały pieniądze, dostawały tzw. wynagrodzenie. Mniejszą kwotę co miesiąc lub większą - na koniec umowy.
- To wszystko się przewróciło w 2020 roku. Chciałem kupić dom i potrzebowałem gotówki. W związku z tym chciałem wycofać kapitał. No i wtedy się zaczęły schody. Straciłem około 200 tysięcy – opowiada Rafał Markowski.
Marzena W. była karana
W Krajowym Rejestrze Sądowym reporterzy "Interwencji" trafiają na informacje, że Marzena W. była w przeszłości karana - w 2013 roku z artykułu mówiącego o fałszowaniu pieniędzy i innych środków płatniczych. Inwestycje miała prowadzić za pośrednictwem dwóch firm. W sieci jest sporo komentarzy od osób, które czują się przez nią poszkodowane. Piszą o wyłudzeniach, piramidzie finansowej.
WIDEO na stronie "Interwencji"
- Ona, jak gdyby taki schemat ma, że sobie zaskarbia zaufanie ludzi, oddając na początku pieniądze. No ale potem przyszedł moment, że przestała się kontaktować, że przestała te pieniądze zwracać. Na minusie jestem około 180 tysięcy złotych – opowiada jedna z poszkodowanych, która pragnie pozostać anonimowa.
- Najgorsze jest to, że wiele z tych osób, zaciągało kredyty i do dzisiaj je spłacają. A wiemy, jaka jest sytuacja. Raty cały czas rosną, a pieniędzy nie ma - mówi Rafał Markowski.
Udzielił kobiecie kilku pożyczek
Oskar Fusek na Marzenę W. trafił w 2017 roku. Początkowo udzielił kobiecie kilku pożyczek na mniejsze kwoty. Później ta zaproponowała mu zainwestowanie ich w osiedle, które miała budować. On dawał pieniądze - ona oddawała jeden z domów, na którym pan Oskar miał zarobić po sprzedaży. Pieniędzy potrzebowała od razu. Mężczyzna pożyczył je w banku. Odzyskał niewielką część.
- Od razu pomyślałem, że to będzie kredyt hipoteczny, że tak po bożemu: idziemy do banku, pokazujemy jakie to są domy, a bank to wycenia. Okazało się, że nie: "z tymi hipotecznymi to nie damy rady, to musi być załatwione szybko". Koniec końców skończyło się tak, że zdolność kredytową miałem dobrą. Banki dały mi ponad 500 tysięcy zł, cztery różne banki. Na co Marzena powiedziała: super, łącząc to z tymi 100 tysiącami, które już są u niej, będę mieć dwa domy. Jeden sprzedamy, jeden będziesz mógł mieć dla siebie. Haczyk był w tym, że tych domów nigdy nie było - mówi Oskar Fusek.
Poszukiwania Marzeny W.
Na wiele sposobów redakcja Interwencji próbowała skontaktować się z Marzeną W. Była pod jej warszawskim adresem i w biurze w Katowicach. Dzwoniła i wysyłała maile, ale bezskutecznie. Sprawdzając transfery pieniędzy od i do poszkodowanych dowiedziała się, że kobieta korzystała z konta bankowego matki. Dziennikarze odnaleźli ją w Katowicach.
Reporter: A pani wie o tym, że to z pani kont bankowych te pieniądze przechodziły?
Matka: Zapytam ją dzisiaj.
Reporter: Udostępniała pani córce kiedyś dowód osobisty, żeby mogła założyć konto w banku na pani nazwisk?
Matka: Dowód osobisty razem z nią przecież wyrabiałam. Mnie zawiozła. Ja też miałam swoje pieniądze, przecież ja dom sprzedałam w Bielsku-Białej.
Reporter: I co się stało z tymi pieniędzmi?
Matka: Co się stało - nic się nie stało. Chodzą te pieniądze.
Czy Marzena W. złamała prawo? Na razie zgodnie z wyrokiem Sądu Okręgowego w Katowicach powinna oddać ponad 120 tysięcy złotych jednemu z poszkodowanych. Sprawę bada też prokuratura, ale przez ostatni rok akta krążyły między Katowicami a Chorzowem. Nie było wiadomo, gdzie będzie prowadzona. Przez to śledztwo jest nadal na wczesnym etapie.
ZOBACZ: "Interwencja": Największa samowola budowlana w Polsce stoi nad samym morzem
- To z całą pewnością nie są standardowe umowy pożyczki. Odnoszą się do tajemniczego określenia „wynagrodzenie”, co też jest w ogóle niespotykane. To wszystko sugeruje nam, że pożyczkobiorca tak naprawdę nie miał intencji, żeby jakąkolwiek kwotę zwrócić z tej umowy – ocenia prawnik Bartosz Graś.
To nagrane rozmowy między Marzeną W. a jednym z poszkodowanych:
- No cześć, Marzeno.
- No cześć, co tam wynegocjowałeś, powiedz…
- No wiesz co, niewiele w sumie. Powiedziałem, że wpłacimy coś w tym tygodniu.
- A co oni na to?
- Tak jak ostatnio. Powiedzieli mi, że w to nie wierzą.
- W sumie spłacam teraz ponad 12 tysięcy zł rat. Bez pomocy z zewnątrz, nie dałbym rady - mówi Oskar Fusek.
Czytaj więcej