Prywatny odrzutowiec rozbił się w Bałtyku. Kontrolerzy stracili kontakt z pilotem
Cessna 551, zamiast planowo wylądować w niemieckiej Kolonii, nieoczekiwanie zaczęła lecieć na wprost. Pilot nie reagował na pytania kontrolerów lotów, dlatego Niemcy i Duńczycy poderwali myśliwce. Załogi wojskowych maszyn nie widzieli nikogo w kokpicie. W niedzielny wieczór maszyna rozbiła się na Morzu Bałtyckim, nieopodal Łotwy. Na pokładzie prawdopodobnie było małżeństwo i ich córka.
Samolot wystartował z południa Hiszpanii tuż przed godziną 15:00. Była to Cessna 551 z 1979 roku. Niemiecki "Bild" ustalił, że pilot zgłaszał problemy z ciśnieniem w kabinie. Poza nim maszyną miała lecieć kobieta oraz dziecko.
ZOBACZ: Ohio: 19-latek zamknął syna w aucie, aby "nie przeszkadzał". Dziecko nie żyje
Plan lotu zakładał, że cessna wyląduje w niemieckiej Kolonii. Tak się jednak nie stało - samolot minął lotnisko, a kontrolerzy ruchu, którzy próbowali ustalić, co się stało, nie dostali żadnej odpowiedzi.
Samolot leciał prosto. Jego kokpit był pusty
Niemcy poderwali więc myśliwce, tak samo postąpili Duńczycy. W tym czasie cessna nadal leciała na wprost, w stronę Morza Bałtyckiego, mijając m.in. wyspę Rugia. Wleciał też w przestrzeń powietrzną Szwecji.
"Załogi myśliwców nie widziały nikogo w kokpicie" - przekazało szwedzkie Centrum Ratownictwa Morskiego i Lotniczego, cytowane przez "Dagens Nyheter".
Cessna rozbiła się u wybrzeży Łotwy. Zlokalizowano wrak
Przed godz. 20:00 samolot zaczął tracić zarówno wysokość, jak i prędkość, a także kołysać się. Następnie zniknął z radarów. Ekipa szwedzkiego helikoptera ratunkowego zlokalizowała wrak w Bałtyku nieopodal łotewskiego miasta Windawa; widziała też plamę oleju na powierzchni wody.
Służby oceniły, że osoby na pokładzie nie miały szans przeżyć. Wyłowieniem pozostałości maszyny zajmą się Łotysze. "Dagens Nyheter" podaje, że samolotem na początku lotu ktoś sterował, ponieważ zmienił kurs na wysokości Paryża, a także zbliżając się do Kolonii.
Czytaj więcej