"Interwencja". Toksyczny dym zatruwa okolicę. W pobliżu agroturystyka i uprawy ekologiczne
Łucja Słota Stolz przeprowadziła się tu przed sześcioma laty. Teraz jej i mieszańcom Osły i innych okolicznych miejscowości na Dolnym Śląsku życie zatruł ogromny pożar odpadów z zakładu. Śmieci płonęły kilka dni, a kłęby trującego dymu unosiły się nad okolicą. Ludzie boją się, że toksyny osiadły m.in. na ich ekologicznych uprawach, których niemało w okolicy. Materiał "Interwencji".
Łucja Słota Stolz sześć lat temu przeprowadziła się z Krakowa do miejscowości Osła na Dolnym Śląsku. Kobieta kupiła tam dom na skraju wsi z zamiarem prowadzenia agroturystyki.
- Tu jest cały czas praca. Robimy coś z drewna, ja buduję wiatki, ciągle coś potrzebuję, więc robię. Muszę sprawdzić czy konie mają pościelone, słoma, sianko i tak dalej, bo wracają z pastwisk i jak nie będą miały tego wszystkiego, to się zaczną nudzić. Jak się zaczną nudzić, to rozwalą mi wiatę, ogrodzenie albo coś - opowiada pani Łucja, prowadząca agroturystykę.
"Wszystko było w dymie"
Spokój kobiety oraz jej rodziny został zakłócony 5 sierpnia. Wówczas oczom mieszkańców gminy Gromadka ukazał się przerażający widok.
- Córka mnie zawołała, bo zobaczyła pożar. Nad lasem było widać słup czarnego dymu. Te kłęby unosiły się później nad tym wszystkim. Cała droga była w tym dymie - wspomina pani Łucja.
ZOBACZ: Pożar promu na Bałtyku. Na podkładzie jest 300 osób
Państwo Edyta i Kazimierz Gargulińscy od prawie dwudziestu lat prowadzą gospodarstwo ekologiczne we wsi Osła.
- To był piątek, godzina 18. Jak zobaczyłem dym, to od razu powiedziałem, że to palą śmieci. Piątej nocy tak się wszystko zakotłowało, że jak wstałem nad ranem, to tu wszystko było zadymione. Mieliśmy sad zadymiony, sąsiadów, pole… Wszystko było w dymie. Poczułem smak aluminium, jeszcze mam ten smak w buzi - wspomina Kazimierz Garguliński.
- Rano, jak wstałam, to był jeden wielki smog. No rozpacz po prostu. Jak to wszystko tak osiadło na tych drzewach, na tych liściach, na tym ogródku moim… Pomyślałem, że to koniec, że po mojej ekologii, po moich wszystkich marzeniach bycia w czystym miejscu - dodaje Edyta Gargulińska.
"Ludzie tutaj zaczną chorować"
Dom małżeństwa znajduje się ok. kilometra w linii prostej od miejsca, w którym wybuchł pożar.
- W tym momencie mamy mały kryzys, bo nigdzie nie jeździmy na żadne rynki, nigdzie tego nie sprzedajemy. Od tego momentu, jak to się tam zapaliło, do tej pory nie udało mi się nic sprzedać. Już się zaczynają koledzy ze mnie śmiać, czy mam pomidory czerwone czy wędzone… No śmiech przez łzy, tylko że to jest tak: my w tym momencie sami nie wiemy co jemy. Naprawdę, bo nie wiemy, co się tam znajdowało w tym śmietnisku. To jest szok, nie jestem w stanie komuś teraz dać mojego towaru, bo nie wiem co mam - podkreśla Kazimierz Garguliński.
- Wszystkie te dioksyny i inne substancje, które się wydzielają podczas spalania plastiku są po prostu rakotwórcze. I to nie musi być jutro, pojutrze, to może być za dwa lata, za pięć, to będzie dotyczyło dzieci, kobiet w ciąży, więc dzieci, które się dopiero narodzą. Może być tak, że ludzie tutaj po prostu zaczną chorować - przestrzega Łucja Słota Stolz.
WIDEO: Pożar toksycznych śmieci. Zagrożone ekologiczne uprawy wokół
"Jesteśmy pozostawieni przez państwo na pastwę losu"
Przedsiębiorcy z okolicy, którzy opierają biznes o czyste powietrze i bliski kontakt z naturą, boją się o swoją przyszłość. Z niecierpliwością oczekują wyników kontroli inspektoratu ochrony środowiska oraz śledztwa prowadzonego przez prokuraturę. Tym bardziej, że problemy dotyczące zakładu zgłaszali już kilka lat temu.
- Problemem jest zanieczyszczenie środowiska. To oczywiste, że przy spalaniu takich składowanych tworzyw sztucznych wydzielają się gazy toksyczne. Uczynię wszystko, żeby wesprzeć te osoby, które prowadzą działalność agroturystyczną. Będę szukał na to zasobów. Na razie jestem zajęty tym co się stało i skutkami tego wszystkiego, ale do sprawy na pewno wrócimy i pomysły osób prowadzących taką działalność na pewno będziemy wspierać - zapowiada Ryszard Kawka, wójt gminy Gromadka.
ZOBACZ: Interwencja w oborze na Mazowszu. "Silna woń rozkładającej się padliny"
- Przywieźli nam tutaj po prostu kupę śmieci. Myśmy zwracali na to uwagę, nikt nas nie chciał słuchać. Pisaliśmy wszędzie, oficjalnie, mamy na to wszystko dowody. W końcu ktoś się dopatrzył i na podstawie tych błędów w umowach, czy w tych oświadczeniach, żeśmy się doszukali, że oni robią coś, czego nie mogą robić - mówi Piotr Małecki ze Stowarzyszenia "Nasza Wieś" w Różyńcu.
- WIOŚ we Wrocławiu przeprowadził w spółce sześć kontroli. W 2016 roku, po ustaleniach kontroli przez inspektorów WIOŚ, na spółkę została nałożona administracyjna kara pieniężna w kwocie 5000 zł. Kara dotyczyła braku zezwolenia na przetwarzanie odpadów. Po tej kontroli spółka uzyskała zezwolenie i prowadziła swoją działalność w oparciu o decyzję administracyjną - informuje Beata Merenda z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska we Wrocławiu.
- Pozostawieni jesteśmy przez państwo na pastwę losu, na tych oligarchów, którzy znają prawo. Przecież taki oligarcha ma takich prawników, że jego stać zapłacić. Co to dla niego zapłacić sto tysięcy za adwokata? Oni znają te kruczki prawne, te dziury w naszym prawie - uważa Piotr Małecki ze Stowarzyszenia "Nasza Wieś" w Różyńcu.
"Podatnicy muszą płacić własnym zdrowiem"
Dziennikarze "Interwencji" próbowali umówić się na rozmowę z przedstawicielami spółki, jednak bezskutecznie. Najpierw okazało się, że adres biura, widniejący na stronie internetowej firmy, od dawna jest nieaktualny.
Kiedy już udało się znaleźć biuro spółki, odmówiono im wywiadu przed kamerą, mimo wcześniejszych prób kontaktu drogą mailową i telefoniczną.
ZOBACZ: Szczecin: Pijany potrącił 23-latka, który próbował go zatrzymać. Zapadł wyrok
Redakcja "Interwencji" otrzymała jedynie drogą mailową oświadczenie spółki. Oto jego fragment:
"Zapewniamy, że Spółka od momentu pojawienia się pożaru, do chwili obecnej, podejmuje wszelkie możliwe działania, mające na celu ograniczenie skutków zdarzenia. (...) Obecnie, z pomocą specjalistów w tej dziedzinie, z pełnym zaangażowaniem, wyjaśniamy okoliczności tej tragedii, dokładnie analizując wszelkie znane i dostępne nam fakty"
- Prywatni inwestorzy patrzą na zysk, nie patrzą na nas. Oni mają swoje wille, nie tu w Różyńcu, nie w Osłej, ale mają swoje wille w Zakopanem, czy nie wiadomo gdzie. Oni mają pieniądze nie w Polsce tylko w Szwajcarii. A my tutaj musimy płacić, podatnicy, nie tylko podatki, ale i własnym zdrowiem. Za ich pieniądze, które stąd wywożą - uważa Piotr Małecki ze Stowarzyszenia "Nasza Wieś" w Różyńcu.
Czytaj więcej