Ukraina. Polski ochotnik w Legionie Międzynarodowym: Jestem dla wolności, muszę tu być
- Dużo jest powodów, ja jestem związany z Ukrainą, moja córka się tutaj urodziła, ale z tego co się zastanawiałem - na samym końcu jestem tu dla siebie, dla wolności, ja tutaj muszę być - mówi Janusz, polski ochotnik walczący w Ukrainie. Opowiedział też o chwilach spędzonych na polu walki. - Myśmy patrzyli na siebie, macaliśmy się po rękach, nogach, ciele, jak to jest możliwe, że my żyjemy?
Janusz jest dowódcą plutonu, walczy w Ukrainie w Legionie Międzynarodowym. O tym jak wygląda wojna, opowiedział Mateuszowi Lachowskiemu, korespondentowi Polsat News w Ukrainie.
- Tutaj koledzy są z Japonii, z Kolumbii i myślę, ze oni też przyjechali walczyć za wolność - mówi polski żołnierz i dodaje, że "mamy tutaj fajny skład, jak ktoś do nas przychodzi z zewnątrz, to chce zostać". - Jest starszy kolega z Polski, który nas układa, pomaga się zorganizować, sklepić to w drużynę - opowiada o swojej grupie.
Ukraiński bohater
Janusz i jego koledzy uczestniczyli w ciężkich walkach w obwodzie charkowskim. - Byliśmy wysłani na misję z Javelinami i tam naprawdę było ciężko. Tam zobaczyliśmy, o co naprawdę chodzi - zaczyna.
- Jak nas zaatakowali, to zabiliśmy jednego Ruskiego, wzięliśmy jego radio i słyszeliśmy komendy ruskich - wspomina.
Żołnierz opowiada, że Rosjanie atakowali i wycofywali się, wtedy "artyleria nas tłukła". - Nie mogli nas wykurzyć. Było nas mało, bo na początku 12, a później mniej, bo niektórzy zginęli albo się wycofali.
ZOBACZ: Wojna w Ukrainie. 76-letni generał znaleziony martwy w Moskwie. Kolejna zagadkowa śmierć wojskowego
- Na koniec zostaliśmy we trzech, walczyliśmy do końca - mówi. Janusz na polu walki został z dwoma kolegami - Polakiem i Ukraińcem. - To był bohater, to co on robił... (...) Ja strzelałem i jednym okiem patrzyłem, co on wyprawiał. Brał RPG, wystrzelił, brał Kałasznikow, cisnął, odkładał, pakował RPG - sam - on był jak maszyna - wspomina drugiego z towarzyszących na polu walki.
- Później nie wiem, co się z nim stało, bo on nie wrócił. Nie widzieliśmy ciała, później to miejsce było już zabrane przez Ruskich i nie wiem, czy on zginął, czy jest w niewoli - opowiada i dodaje, że status kolegi to "zaginiony".
- To był Ukrainiec, który nam pomagał dzień wcześniej. Bardzo przyjazny, miły koleś, później pokazał tego bohatera - jak walczył - mówi Janusz.
"Jak to jest, że my żyjemy?"
Ciężkie walki mocno zapadły w świadomości Janusza i jego polskiego kolegi. - To co się działo... My do teraz nie możemy sobie tego uzmysłowić, że mogliśmy to przejść, przeżyć i wrócić. To co tam się działo, tego się nie da opisać. Bo to jest jeden strzał i cię nie ma - podkreśla.
- Grad spadł pół metra od nas, nie było eksplozji tylko ziemia nas przysypała i myśmy patrzyli na siebie, macaliśmy się po rękach, nogach, ciele, jak to jest możliwe, że my żyjemy. To był niewypał - wspomina.
Wcześniej Janusz służył w brygadzie ukraińskiej rosyjskojęzycznej. Później przeniósł się do legionu. Polak podkreśla, że w jego grupie panuje świetna atmosfera. Jest to bardzo istotne, bo jak podkreśla "masz szanse, że jak pójdziesz tam (do walki red.), to ci ludzie się nie 'rozkruszą".
Zdaniem Janusza walczący w Ukrainie potrzebują przede wszystkim jednego. - Tutaj jak nie będzie artylerii, to my tego nie wygramy. To jest podstawa. Rękoma czy karabinem wojny nie wygrasz - zaznacza, jednocześnie jest przekonany, że Rosję można pokonać.
Czytaj więcej