"Interwencja". 17 lat zajmowali cudze mieszkanie. Doprowadzili je do ruiny
Państwo Stachowiakowie przez siedemnaście lat walczyli o odzyskanie mieszkania w Warszawie, które bezprawnie zajęli ich krewni. Właściciele musieli ponosić wszelkie opłaty, by lokal nie został zlicytowany. Na sprawiedliwość czekali do czerwca tego roku, kiedy w końcu komornik przeprowadził eksmisję. To, co właściciele zastali w środku, przeszło ich najgorsze oczekiwania. Materiał "Interwencji".
To, do czego zdolna była krewna państwa Ewy i Krzysztofa Stachowiaków z Warszawy, pokazywała "Interwencja" po raz pierwszy trzy lata temu. Początek tej historii rodzinnej sięga lat 90. Po śmierci matki pani Ewy, ojciec chciał podzielić majątek między syna i córkę.
W testamencie ojciec zawarł: "Uważajcie na Elę"
- Zaproponował: kto chce działkę budowlaną w Milanówku albo mieszkanie, ale mieszkanie trzeba sobie samemu wykupić. Pani Elżbieta, z bratem mojej żony powiedzieli, że oni chcą się budować, więc oni chcą działkę - opowiadał Krzysztof Stachowiak.
- Ja zgodziłam się wykupić to mieszkanie, a tata oznajmił, że wówczas, po jego śmierci, będzie ono moje - mówiła Ewa Stachowiak.
- Wyjechaliśmy za granicę, żeby to mieszkanie wykupić i przesłać ojcu pieniądze. Żona się zrzekła tej działki, a mieszkanie ojciec wykupił i przygotował testament - dodał pan Krzysztof.
ZOBACZ: "Interwencja": Policja regularnie myli go z poszukiwanym przestępcą
W połowie 2005 roku ojciec pani Ewy spisał testament potwierdzony notarialnie. Wkrótce potem zmarł. Zgodnie z ustaleniami rodzinnymi, ojciec zapisał pani Ewie 53-metrowe mieszkanie w śródmieściu Warszawy, a brat pani Ewy otrzymał dużą działkę budowlaną w Milanówku. W testamencie ojciec zawarł nietypowe zdanie: "Uważajcie na Elę".
Reportaż wideo dostępny jest tutaj.
- Przewidywał, że będą z nią problemy, uważał, że im nie wystarczy ta działka, tylko będą chcieli również zawłaszczyć mieszkanie żony. Byliśmy wtedy za granicą. Oni sprzedali wtedy swoje mieszkanie i wprowadzili się do mieszkania żony - tłumaczył pan Krzysztof.
- Byliśmy w szoku - komentuje pani Ewa.
- Są to uciążliwi lokatorzy, bo mamy zaprusaczony cały budynek. Jak ci państwo wyrzucają śmieci, to te prusaki wychodzą z worków. Parokrotnie robimy w bloku dezynsekcję, ale przynosi niewielkie efekty - przyznała Marzena Michniewicz, przewodnicząca zarządu wspólnoty mieszkaniowej.
Mimo wyroków, nie udało się pozbyć dzikich lokatorów
Państwo Stachowiakowie wciąż mieszkają w USA. Pragną wrócić do Polski do własnego mieszkania. Niestety od siedemnastu lat nie mieli do niego dostępu. Mimo kilku wyroków eksmisyjnych, nie udało się pozbyć z lokalu brata i szwagierki pani Ewy. Dzicy lokatorzy sprytnie wykorzystywali kruczki prawne. 8 czerwca tego roku w końcu przystąpiono do eksmisji.
Pan Krzysztof Stachowiak z ulgą usłyszał wiadomość telefoniczną, że może już wejść do swojego mieszkania. Natychmiast kupił bilet lotniczy i przyleciał do Warszawy. Wspólnie z panem Krzysztofem dziennikarze "Interwencji" weszli do odzyskanego mieszkania.
ZOBACZ: "Interwencja": Zaniedbane schody w Łodzi zrujnowały jej życie. Odszkodowania brak
- Co za smród! Fuj. Zobaczymy, co tam jest w tym dużym pokoju. No i cały bałagan tutaj... Tu koty narobiły, tu zasikały wszystko. Łóżko… to się nazywa łózko, czy to jest barłóg? Normalnie jak u kloszarda, w śmietniku jest chyba czyściej - komentował wówczas.
- Ja się bardzo cieszę, że po siedemnastu latach w końcu dostaliśmy to mieszkanie, ale jestem załamana sytuacją, jaka tam panuje. Panuje straszny odór. Podłogi do wymiany. Ściany… zrywanie tynku - stwierdziła pani Ewa.
- Ja się brzydzę czegokolwiek dotknąć, a co dopiero usiąść. To jest tragedia. Co my teraz będziemy musieli z tym zrobić? Kto za to zapłaci? Skąd my na to wszystko pieniądze weźmiemy? - nie dowierzał pan Krzysztof i dodał: - Przez siedemnaście lat doprowadzili do tego. Tak to nasze sądy pomagają ludziom, którzy nas oszukują.
Czytaj więcej