Interwencja. Zakonnice z Jordanowa znęcały się nad dziećmi. "Interwencja" rozmawia z rodzicami
W Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie pod Krakowem dzieci z niepełnosprawnością intelektualną "były bite, poniżane i zamykane w klatkach". Prokuratura dziś postawiła zarzuty dwóm siostrom zakonnym w tej w sprawie. Reporterzy "Interwencji" rozmawiali z rodzicami, którzy swoje dzieci umieścili w jordanowskim DPS.
Jordanów w województwie małopolskim. To tu zakonnice ze zgromadzenia prezentek prowadzą dom pomocy społecznej dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Jak ustalili dziennikarze Wirtualnej Polski, personel w stosunku do podopiecznych miał stosować przemoc. Dzieci miały być bite, wiązane do łóżek pasami, zamykane w klatkach. Jedną z podopiecznych była Anastazja - dziewczyna ze spektrum autyzmu.
- Opowiadała, że jest zamykana w klatce, że biją ją miotłą, że wciskają jej lekarstwa na siłę do buzi. Ona się dusi tymi lekami - mówi Marta Lisak, matka Anastazji.
- Tak, byłam źle traktowana. Siostra dyrektor powiedziała opiekunce, że jak będę pyskować, to ma mi przylać miotłą - opowiada Anastazja.
Reporter "Interwencji": A z tym zamykaniem w klace to jak było? Anastazja: Tak samo. Chwyciły mnie za włosy, szarpnęły i od razu do klatki mnie dawały.
"Córka przestałą jeść, chodzić, mówić"
W maju tego roku z ośrodka odeszły trzy pracownice. Potwierdziły to, co o biciu mówiły Anastazja i inne dzieci. Pani Marta zdecydowała się zabrać córkę z DPS-u.
- Z tygodnia na tydzień słyszałam, że moja córka słabnie. Aż w końcu przestała jeść, chodzić, mówić. Jak do niej dzwoniłam, tylko bełkotała - mówi Marta Lisak.
ZOBACZ: Interwencja. Slumsy w centrum Płocka. Miały być wyburzone, służą za mieszkania
W ośrodku było 47 podopiecznych. Pozwolenie na stosowanie przemocy miało płynąć od siostry Bronisławy - dyrektorki placówki. O bicie oskarżana jest siostra Alberta, ale dziś w tym kontekście padają także nazwiska osób z personelu świeckiego. Jak dotąd prokuratura postawiła zarzuty dwóm wymienionym zakonnicom. Nie pracują już w ośrodku. Reszta personelu została na stanowiskach.
Kontrole w placówce
Nie doczekaliśmy się spotkania z przełożoną generalną sióstr prezentek. W oświadczeniu opublikowanym na stronie zgromadzenia czytamy, że zakonnice nie będą dalej prowadziły ośrodka - ma go przejąć powiat suski. Nie ma tam jednak ani słowa o tym, czy siostry odpowiedzialne za agresję zostaną wydalone ze zgromadzenia zakonnego. W tej chwili w placówce trwają kontrole.
WIDEO: Zakonnice znęcały się nad dziećmi. "Były bite, poniżane i zamykane w klatkach"
- Kontrola jest w toku, zarzuty są postawione, włącznie ze środkami zapobiegawczymi. Ocenę całego DPS-u będziemy mieli po zakończeniu kontroli, a ta jest jeszcze w toku - mówi Joanna Paździo z Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego.
- Ludzie, którzy tam pracowali, opowiadają, że te kontrole to była po prostu formalność: sprawdzano dokumenty, można tam mówić o jakiejś zażyłości z zakonnicami. Cała ta kontrola z 2020 roku, którą ludzie wojewody przeprowadzali, to jest śmiech na sali. Sprawdzili, że są braki w dokumentach, a nie zauważyli, że tam śmierdzi, jest brudno, ludzie są w klatce i przywiązywani do łóżka - to po co taka kontrola? - pyta Szymon Jadczak, dziennikarz Wirtualnej Polski.
"To się aż w głowie nie mieści"
Pani Halina również była zmuszona umieścić córkę w DPS-ie. Sylwia ma 24 lata i upośledzenie w stopniu umiarkowanym. Kobieta pokazała nam zdjęcia córki, na których ma liczne ślady pobicia i siniaki od wiązania pasami do łóżka. To ostatnie na nagraniu zarejestrowanym ukrytą kamerą potwierdziły osoby pracujące w ośrodku.
- My nie daliśmy tych dzieci tam, żeby były znęcania, jakieś klatki, tylko godne warunki. Co może osoba zrobić, która jest całkowicie leżąca? Dlaczego ona była wiązana? Tego nie rozumiem, to się aż w głowie nie mieści - mówi kobieta.
ZOBACZ: Interwencja. Rozwinęli hodowlę ryb, przegrali z urzędnikami
W latach dziewięćdziesiątych jordanowski DPS odwiedziła Kora Jackowska. Artystka dzieciństwo spędziła w tej samej placówce zarządzanej przez siostry zakonne - wtedy był to dom dziecka. I wielokrotnie opowiadała o przemocy, jakiej doświadczyła ona i inne przebywające tam dzieci.
- Te dzieci często się moczyły, to były zestresowane dzieci, więc jak się dziecko moczyło, to musiało stać całą noc z tymi zmoczonymi rajstopami. Całą noc to trzymać. Jeżeli dziecko zrobiło coś poważniejszego, to siostry je wycierały kałem. One się po prostu nie nadają do tej pracy. Działają na zasadzie agresji. Wydaje im się, że to jest jedyna metoda, jaką mogą nad nimi zapanować. Brak im tego miłosierdzia, którym podobno ta religia jest przesiąknięta - opowiada Kamil Sipowicz, mąż zmarłej Kory.