DPS Jordanów. Matka jednej z podopiecznych w Polsat News. "Odbieraliśmy córkę w stanie agonalnym"
- Podczas pobytu w ośrodku moja córka przestała mówić, chodzić, jeść. Faszerowali ją lekami uspokajającymi. Odbieraliśmy ją w stanie agonalnym - bełkotała, z głowy wypadły albo zostały jej wyrwane prawie wszystkie włosy. Mąż wynosił ją na rękach - opowiada reporterce Polsat News Marta Lisak. Jej córka - Anastazja - spędziła półtora roku w DPS w Jordanowie.
Portal Wirtualna Polska opublikował w poniedziałek artykuł, w którym doniósł o przypadkach znęcania się nad mieszkańcami Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie pod Krakowem, którego miały się dopuszczać siostry prezentki prowadzące placówkę i pracownicy.
Wiązanie do łóżek, zamykanie w klatce, bicie mopem - to tylko niektóre kary wymierzane dzieciom z niepełnosprawnościami. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Suchej Beskidzkiej. Portal WP podał, że zarzuty usłyszała siostra Alberta oraz jej przełożona, dyrektorka jordanowskiego DPS-u siostra Bronisława.
DPS Jordanów. "Nie sądziłam, że zgotuję córce piekło na ziemi"
Polsat News dotarł do jednej z matek dziewczynki, która u sióstr prezentek przebywała półtora roku. Na wybór akurat tego ośrodka zdecydowała się, wierząc, że zakonnice będą ciepłymi, empatycznymi osobami.
- Byłam przekonana, że będzie jej dobrze. Nie sądziłam, że zgotuję jej piekło na ziemi - podkreśla.
Anastazja ma padaczkę lekooporną z zespołem Dravet. W Jordanowie przebywała od poniedziałku do piątku. W weekend wracała do domu.
ZOBACZ: DPS w Jordanowie. Marlena Maląg: Jeżeli procedury były naruszone, to sankcje zostaną wyciągnięte
- Do DPS-u trafiła w bardzo dobrym stanie fizycznym, a dodatkowo gadatliwa, otwarta. Po trzech miesiącach zaczęłam dostawać od niej sygnały, że coś nie gra. Mówiła, że zamykają ją w klatce, a siostra Alberta po śniadaniu bije ją miotłą.
Marta Lisiak interweniowała. Dzwoniła, próbowała przekazać siostrze dyrektor dochodzące do niej informacje. - Odpowiadano mi, że się mylę, że dzieci w tym ośrodku są kochane. Zgłaszałam to też do różnych instytucji. Po kilku miesiącach otrzymałam pismo z informacją, że kontrola nie wykazała nieprawidłowości. Obiekt jest monitorowany, niemożliwe, że nikt nic nie widział.
WIDEO: Znęcanie w DPS w Jordanowie. Polsat News dotarł do matki jednej z podopiecznych
Znęcanie w DPS w Jordanowie. "Leje mi się krew z nosa"
Gdy przyszła pandemia, kobieta nie mogła odwiedzać córki. - Zostały tylko kontakty telefoniczne. Dla mojego dziecka rozpętało się piekło. Przestała mówić, chodzić, jeść, faszerowano ją mocnymi lekami uspokajającymi w ogromnych dawkach - Lorafenem i Kwetaplexem. Anastazja często po rozmowie ze mną nie rozłączała się. Pewnego razu usłyszałam głos pielęgniarki proszącą ją o zakończenie połączenia, bo "pora na lekarstwa". Po chwili kieliszek z lekami upadł na ziemię. Córka powiedziała, że nie będzie zażywać tych lekarstw, bo "tam jest trucizna". Potem usłyszałam trzask, Anastazja znalazła się na ziemi, krzyczała do pielęgniarki - "Dlaczego mi to zrobiłaś, dlaczego mnie bijesz? Leje mi się krew z nosa".
ZOBACZ: DPS w Jordanowie. Wiceminister Stanisław Szwed: Placówka dalej funkcjonuje
Jak przyznaje Marta Lisiak, przemocy dopuszczały się nie tylko zakonnice, ale też pielęgniarki. Kobieta zabrała córkę po półtora roku. - Była tam o półtora roku za długo. Odbieraliśmy ją w stanie agonalnym - bełkotała, z głowy wypadły albo zostały jej wyrwane prawie wszystkie włosy. Mąż wynosił ją na rękach. Siostra dyrektor powiedziała na sam koniec, że "cieszy się, że zabieramy tę dziewuchę z ośrodka, bo jest bardzo nieogarnięta".
Anastazja ma obecnie 21 lat. Przebywa w nowym ośrodku, gdzie jest kochana, szanowana, ma mnóstwo zajęć, terapii. - Jesteśmy na dobrej drodze do powrotu do zdrowia, choć dużo czasu minęło zanim po lekach doszła do siebie. Bardzo chciałabym, aby w DPS w Jordanowie był nowy personel oraz by winni zostali ukarani - podsumowuje rozmówczyni Polsat News.
Czytaj więcej