Ewakuowany z Azowstalu: dzieci przez dwa miesiące nie widziały słońca
- Nie mieliśmy informacji, liczyliśmy, że każdy dzień będzie ostatnim wojny - mówił na antenie Polsat News Roman Papusz, pracownik ewakuowany z zakładów Azowstal. Jak dodał, przebywające w schronie dzieci praktycznie przez dwa miesiące nie widziały słońca. - My, dorośli, liczyliśmy sekundy między ostrzałami, żeby wyjść na chwilę na zewnątrz, zorganizować żywność - opowiadał.
- Od 4 marca do dnia ewakuacji 1 maja znajdowaliśmy się w schronie - mówił na antenie Polsat News Roman Papusz, który pracował w fabryce Azowstal od 20 lat. Po ewakuacji z okupowanego Mariupola z całą rodziną udał się do Polski.
- W schronie trzymaliśmy się razem, testowaliśmy, w jaki sposób zorganizować sobie tam życie. Zdobywaliśmy żywność, wodę, tak jak w zwykłym życiu. Z taką różnicą, że były stałe ostrzały, bombardowania - opowiadał Papusz.
- Jasne, to nie jest normalne życie, ale gdybyśmy zaczęli panikować, byłoby jeszcze gorzej. Trzymaliśmy swoje nerwy na wodzy - dodał.
Ewakuowany z Azowstalu: Dzieci nie widziały słońca
Jak mówił Papusz, przebywające w schronie dzieci praktycznie przez dwa miesiące nie widziały słońca. - My, dorośli, liczyliśmy sekundy między ostrzałami, żeby wyjść na chwilę na zewnątrz, zorganizować żywność - wspominał.
- Trudno przechować to w pamięci, trudno nam wspominać to, co stało się z Mariupolem. Zburzone domy, zburzone życie, śmierć - trudno to przyjąć - mówił mężczyzna.
ZOBACZ: Wojna w Ukrainie. Były dowódca pułku Azow: siły zbrojne opracowują plany odblokowania Mariupola
Jak opowiadał, zna fabrykę w Mariupolu dobrze, dlatego wiedział, że jest tam schron, do którego może zabrać rodzinę.
- Poszedłem na zmianę do pracy, zabrałem rodzinę, moja zmiana trwała dwa miesiące - powiedział Papusz.
Jak wspomina, na początku mieli ze sobą zapasy wody i żywności na jakieś dwa tygodnie.
"Liczyliśmy, że każdy dzień będzie ostatnim dniem wojny"
Roman Papusz wspominał także o najmłodszej osobie w schronie - to czteromiesięczny Wania. - Nie było dla niego mleka. Dzieci jadły to, co dorośli - opowiadał.
- Nie mieliśmy informacji z internetu, liczyliśmy, że każdy dzień będzie ostatnim dniem wojny - wspominał mężczyzna. Pierwszy raz o ewakuacji usłyszeli około 20 kwietnia. Byli przygotowani na upuszczenie schronu 27 kwietnia. Ostatecznie udało im się wyjechać 1 maja.
- Baliśmy się wyjść ze schronu, przejechać przez miasto, baliśmy się, że mogą nas oszukać i wywieźć do Rosji - mówił Papusz.
Gdy już wyjechali z fabryki, przejeżdżali koło swoich domów.
ZOBACZ: Wojna w Ukrainie. Żony oficerów batalionu Azow: papież zapewnił o modlitwie i że zrobi, co możliwe
- Widziałem swój dom, wypalone dziewiąte piętro - opowiadał mężczyzna. - Myślę, że nie ma już tam domów, które można odbudować - dodał.
Zdrowie nie pozwoliło mu na pozostanie w Mariupolu i dołączenie do wojska. - Mam słaby wzrok. Gdyby nie to, zostałbym w Mariupolu i bronił go - stwierdził Papusz.
Jak mówił, w jego pamięci zostały szczególnie trudne chwile, o których nie chce wspominać. - Chwile, kiedy trafiałem pod ostrzał czołgu. Trudno wspomina się te sekundy, kiedy cudem zostałem wśród żywych - dodał.
Czytaj więcej