Premier Morawiecki: nie żyją kolejni dwaj górnicy z kopalni Zofiówka
Premier Mateusz Morawiecki przyjechał do Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. - Kolejni dwaj górnicy z kopalni Zofiówka nie żyją, w sumie zmarło sześciu - poinformował premier. W ubiegłym tygodniu doszło do wstrząsu w kopalni Zofiówka i wybuchów w kopalni Pniówek.
Premier zwracał uwagę, że był to czarny tydzień dla polskiego górnictwa, dla Śląska i dla Polski, wskazując na ubiegłotygodniowe katastrofy w kopalniach Pniówek oraz Zofiówka. - Wydarzenia, które miały miejsce, były szczególnie tragiczne - podkreślił, dziękując przy tym górnikom za ich pracę, którzy "idą zawsze bez wahania za swoimi przyjaciółmi z braci górniczej ratować życie". - Dziękuję za ich ofiarność, za ich odwagę - podkreślił Morawiecki.
Szef rządu zaznaczył, że jeszcze kilkanaście lat temu, rocznie do różnych akcji, ruszano dużo częściej niż obecnie.
Premier zapowiada kontrole
- Chciałbym złożyć najszczersze wyrazy współczucia dla wszystkich rodzin i bliskich. Wprawdzie wiadomo, że nikomu nie przywrócimy życia, ale chcę zapewnić, że państwo nikogo nie pozostawi samemu sobie - dzieci, rodziny, żony, najbliżsi tych górników, którzy zginęli na Zofiówce i Pniówku zostaną otoczeni opieką państwa polskiego - powiedział.
Premier podkreślił, że będą przeprowadzone prace sprawdzające, czy wypadki w kopalniach, to efekt nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. - Te prace niezwłocznie zostaną wykonane, pokażą, czy to wszystko było zbiegiem bardzo nieszczęśliwych zbiegów przypadków i okoliczności, czy doszło do jakichkolwiek zaniedbań - i wtedy będzie trzeba podjąć odpowiednie konsekwencje - oświadczył Morawiecki.
WIDEO: premier w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu
"Stan jednej osoby nie pozwala na pełną identyfikację"
Prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej poinformował, że w poniedziałek lekarz stwierdził zgon dwóch górników, do których wcześniej dotarli ratownicy. To piąta i szósta ofiara katastrofy w kopalni Borynia-Zofiówka.
- Stan jednej osoby nie pozwala na pełną identyfikację, kto to jest; nie posiadał przy sobie dyskietki z numerem znaczka, pochłaniacz był zniszczony. Natomiast druga osoba została zidentyfikowana - powiedział Cudny.
Odnosząc się do postępów w akcji ratunkowej powiedział, że ratownicy znajdują się na ostatnim odcinku, około 85 metrów do czoła przodka. - Zastępy zjeżdżają już z urządzeniami do lokalizacji. Już te odległości powinny nam pozwolić użyć tych urządzeń. Mamy pewien kłopot, jeżeli chodzi o zawodnienie, ponieważ przy wyłączeniu napięcia w muldach jest dość dużo wody. Mówimy o wielkości 1-1,2 metra - mówił.
Dodał, że "szczególnie teraz, w końcowym odcinku wyrobiska ratownicy, którzy do tego miejsca doszli meldują, że tam jest woda". - Musimy też, poszukując naszych kolegów, zwrócić uwagę, czy nie mamy ich gdzieś pod powierzchnią wody - powiedział.
Wstrząs w kopalni Zofiówka
W sobotę ok. godz. 3:40 w chodniku robót przygotowawczych w pokładzie 412 na poziomie 900 metrów kopalni Zofiówka doszło do wstrząsu. W jego rejonie było 52 pracowników; 42 wyszło o własnych siłach, 10 pozostało na dole. Wstrząsowi towarzyszył wypływ metanu, nie doszło jednak do zapalenia ani wybuchu tego gazu.
ZOBACZ: Wojna w Ukrainie. Briańsk. Pożar w rosyjskim magazynie ropy naftowej
W niedzielę wieczorem do przodka, w rejonie którego powinno przebywać sześciu poszukiwanych górników ratownicy mieli niecałe 200 metrów. Dyrektor ds. pracy w kopalni Marcin Gołębiowski relacjonował, że w liczącym ok. 1160 metrów chodniku ratownicy dotarli do 965. metra. Akcja prowadzona jest w ekstremalnych warunkach - ze względu na wysoką temperaturę, która wynosiła ponad 30 stopni Celsjusza oraz stężenie metanu - pod 30 proc.
Mimo to – jak zaznaczył Gołębiowski – ratownicy posuwali się do przodu, koncentrując na zabudowie przewodu powietrznego, tzw. lutniociągu i na jego odtwarzaniu po wstrząsie. Chodzi o stworzenie właściwej atmosfery pracy dla ratowników. Ratownicy z bazy do miejsca prowadzenia działań mają do przejścia ponad dwa kilometry. Czas ich dotarcia jest uzależniony od panujących pod ziemią warunków.
Trudna akcja ratownicza
Ratownicy weszli do liczącego ok. 1160 metrów chodnika robót przygotowawczych D-4a jeszcze w sobotę rano. W sobotę przed południem mówiono o 520. metrze, a po godz. 13. – o 770. metrze. Z informacji przekazywanych przez spółkę w niedzielę po południu wynikało, że w tym czasie ratownicy byli ok. 950. metra.
ZOBACZ: Müller: związkowcy proponują 80 tys. zł średniego wynagrodzenia miesięcznie dla kontrolera
Grupę czterech z dziesięciu poszukiwanych górników, nie dających oznak życia, znaleziono w sobotę wieczorem ok. 220 metrów od czoła przodka. Pierwszy z tych pracowników został przetransportowany do bazy ratowniczej, gdzie w nocy lekarz stwierdził zgon. Kolejni trzej byli transportowani w niedzielę, ostatni po południu.
Akcja ratownicza koncentruje się na odtworzeniu odrębnej wentylacji, przewietrzeniu wyrobiska i dotarciu do pozostałych sześciu górników. W niedzielę po południu prezes JSW Tomasz Cudny mówił, że ratownicy zmagają się z wysoką temperaturą, nastąpiły też duże problemy z uzyskaniem właściwej wentylacji.
Według wcześniejszych informacji od ratowników, wyrobisko na zbadanych odcinkach początkowo nie było "zdegradowane czy zniszczone". W niedzielę po południu prezes Cudny przekazał, że w jednym odcinku nastąpiło wypiętrzenie spągu (podłoża wyrobiska), odkształcenie obudowy i zmiana położenia innej infrastruktury.
Według informacji JSW, w kopalni Borynia-Zofiówka w przodku D-4a w pokładzie 412 doszło do wstrząsu wysokoenergetycznego o energii 4x10 do 6 dżula (co odpowiada magnitudzie 2,21), połączonego z intensywnym wypływem metanu. Do zdarzenia doszło podczas drążenia wyrobiska i wiercenia długich otworów strzałowych.
Dyrektor ds. pracy Zofiówki zapewnił w niedzielę wieczorem, że zarówno rodziny, które straciły najbliższych, jak i te, które oczekują na informacje, znajdują się pod opieką przedstawicieli kopalni i spółki
Wybuchy w kopalni Pniówek
W środę kwadrans po północy w kopalni Pniówek w Pawłowicach (śląskie) doszło do wybuchu i zapalenia metanu. Zgodnie z informacjami Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której należy kopalnia, w rejonie ściany N-6 na poziomie 1000 metrów było 42 pracowników.
W czasie, gdy w rejonie akcji przebywały dwa zastępy ratowników, poszukujące trzech pracowników, doszło do kolejnego, wtórnego wybuchu. JSW informowała następnie o dziesięciu poszkodowanych lub poszukiwanych pracownikach i ratownikach. Do wczesnego popołudnia informowano o śmierci czterech górników: trzech zginęło pod ziemią, a czwarty zmarł po przewiezieniu do szpitala w Siemianowicach Śląskich. Piąta ofiara to górnik wywieziony spod ziemi. Wszyscy zmarli byli pracownikami kopalni Pniówek.
Czytaj więcej