Kętrzyn. Śmierć strażaka podczas niedozwolonych ćwiczeń. Były komendant ma nową pracę
O tym wypadku mówiła cała Polska. Młody strażak zmarł po nieudanym skoku na skokochron. Tego typu ćwiczenia są zabronione. Jego koledzy i dowódca próbowali zatuszować okoliczności śmierci strażaka. Wszystkich osądzono. Wszystkich, poza ówczesnym komendantem. Interia ustaliła, że Szymon S. ma nową pracę.
23-letni Maciej Ciunowicz strażakiem chciał być od dziecka. Nic dziwnego. Wychował się w strażackiej rodzinie. Od 16. roku życia służył w ochotniczej straży pożarnej, potem skończył studia z zakresu ratownictwa medycznego, żeby w 2017 roku znaleźć zatrudnienie w Państwowej Straży Pożarnej w Kętrzynie. Służbą w ukochanej straży nie nacieszył się długo.
14 czerwca 2018 roku na terenie Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Kętrzynie zorganizowano ćwiczenia ze skokochronem. Szkolenie miało obejmować rozkładanie i składanie urządzenia służącego do amortyzacji skoków z wysokości. W czasie ćwiczeń doszło jednak do wypadku.
- Maciek trafił do szpitala z pękniętą w połowie czaszką, z wylewem w lewej półkuli, był pod respiratorem - wspomina Justyna Roczeń, siostra strażaka.
Lekarze walczyli o jego życie równy miesiąc. Rankiem 14 lipca 2018 roku Maciej Ciunowicz, nie odzyskawszy przytomności, zmarł.
Co wydarzyło się 14 czerwca na terenie kętrzyńskiej jednostki? Zaraz po wypadku dowódca zmiany i inni strażacy przekazali policjantom, że podczas przerwy w ćwiczeniach pan Maciej zasłabł.
- Powiedziano nam, że poszli na papierosa, a jak wrócili, to brat leżał już nieprzytomny. Że miał tętniaka w głowie, przewrócił się i uderzył głową o butlę z tlenem. O żadnych skokach mowy nie było - opowiada pani Justyna.
Pogrążona w żałobie rodzina nie uwierzyła jednak w wersję z zasłabnięciem.
- Od początku to było nierealne. Maciek miał roztrzaskaną czaszkę. Takich obrażeń nie mają ludzie, którzy się potkną i przewrócą - opowiada Justyna Roczeń, siostra Macieja Ciunowicza.
ZOBACZ: Wóz strażacki przejechał mężczyznę. Tragiczny wypadek na Mazowszu
I wyjaśnia: - Sami ustaliliśmy, że tego dnia odbywały się skoki na skokochronie. Strażacy nie tylko ćwiczyli rozkładanie urządzenia, ale i skakali na nie, co jest niedozwolone. Najpierw skoki oddawane były z podnośnika samochodu, a potem z dachu garażu. Nie było żadnego zabezpieczenia, nie mieli nic na głowie. Maciek upadając na skokochron prawdopodobnie uderzył głową w twarde podłoże - mówi siostra pana Macieja.
Jak się okazało, strażacy byli jednak przy wypadku obecni.
- Doszło do zacierania śladów, wycierania krwi ze skokochronu. Wypadek był około godziny 10:30, a mój brat trafił na blok operacyjny przed 14:00. Powinien być jak najszybciej operowany, a mimo to lekarze nie uzyskali od strażaków informacji, która była prawdziwa i neurochirurg szukała tętniaka tracąc czas, który przy urazie czaszkowo-mózgowym jest bardzo ważny - tłumaczy pani Justyna.
Pierwszy raz w historii Państwowej Straży Pożarnej cała zmiana jednostki ratowniczo-gaśniczej usłyszała prokuratorskie zarzuty.
Pięciu strażaków ze zmiany Macieja Ciunowicza oskarżono o składanie fałszywych zeznań i zatajenie prawdy co do okoliczności, przebiegu i przyczyny śmiertelnego wypadku ich kolegi.
1 lipca 2020 roku Sąd Rejonowy w Kętrzynie uznał ich za winnych. Postępowanie wobec nich warunkowo umorzono na okres dwuletniej próby, uznając że dopuścili się zarzucanych czynów z obawy przed grożącą im odpowiedzialnością karną. Do winy się przyznali. Wyrazili żal i skruchę.
ZOBACZ: Zginął podczas ćwiczeń strażaków. Jednostka ukrywała prawdę
- Zostali nakłonieni do kłamstwa. Komendant główny powołał zespół, który badał wypadek brata. I znaleźli tam szereg błędów. Fakt, że dowódca został wydalony ze służby w postępowaniu dyscyplinarnym świadczy o tym, że oni przyznają, że te ćwiczenia były przeprowadzane niezgodnie z prawem - mówi Interii pani Justyna.
Dowódcy zmiany - Marcinowi L. - zarzucono nieumyślne spowodowanie śmierci Macieja Ciunowicza, niedopełnienie obowiązków służbowych, narażenie funkcjonariuszy na utratę życia i zdrowia, nakłanianie strażaków do mataczenia oraz składanie fałszywych zeznań.
Jego sprawa przeszła przez dwie instancje. Żadna z nich nie miała wątpliwości, że oskarżony jest winny nieumyślnego spowodowania śmierci strażaka oraz podżegania do składania fałszywych zeznań. Wyrok: rok pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na okres trzech lat i trzyletni zakaz wykonywania zawodu strażaka. Marcin L. został też dyscyplinarnie wydalony ze służby.
- Skazano go za wszystkie zarzuty, prócz składania fałszywych zeznań. Ale to tylko dlatego, że osoba obwiniona ma prawo kłamać - twierdzi Justyna Roczeń.
I zwraca uwagę na to, co boli ją najbardziej.
- Jest jeszcze jedna osoba tego dramatu. Ktoś, kto wówczas odpowiadał za działania całej jednostki i jako jedyny do dziś nie poniósł żadnych konsekwencji. Przeciwnie. Po wypadku najpierw awansował, a dziś cieszy się nową, świetną pracą - mówi siostra zmarłego strażaka.
Mowa o Szymonie S. - ówczesnym p.o. komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Kętrzynie.
Z kętrzyńską komendą Państwowej Straży Pożarnej Szymon S. związany był ponad 20 lat. W momencie wypadku, w którym zginął pan Maciej, był pełniącym obowiązki komendanta PSP w Kętrzynie. Dwa miesiące po feralnym wypadku został oficjalnie powołany na stanowisko komendanta. Kiedy skazywano kolegów pana Macieja za składanie fałszywych zeznań, Szymon S. był już komendantem powiatowym w Państwowej Straży Pożarnej w Mrągowie, gdzie trafił w lutym 2020 roku. Z tego stanowiska komendant wojewódzki odwołał go rok później. Po miesiącu od odwołania, Szymon S. w wieku 45 lat złożył raport o zwolnienie ze służby i przeszedł na emeryturę. Z honorami i pamiątkowym zdjęciem na stronie mrągowskiej komendy.
O tym, gdzie obecnie pracuje Szymon S. przeczytasz w portalu Interia.
Czytaj więcej