Wojna na Ukrainie. Charków. Dyrektorka polskiej szkoły: cały czas strzelają, siedzimy w piwnicy
"Cały czas strzelają, od 5 rano znowu słychać wybuchy. Siedzimy w piwnicy budynku biurowego, wszyscy obok siebie: dzieci, dorośli, kobiety w ciąży, starsi. Chcieliśmy wyjechać, ale byliśmy w takim szoku, że nie zdążyliśmy. Nie mieliśmy paliwa, a potem zaczęli strzelać i wyjazd został zablokowany" – relacjonuje Diana Krawczenko, dyrektorka polskiej szkoły w Charkowie.
Ze względu na problemy z łącznością rozmowa telefoniczna z mieszkanką Charkowa raz po raz się rwie. W tle słychać krzyki: "dzieci, odejdźcie od okna!".
Ludzie, którzy wraz z dyrektorką polskiej szkoły schronili się w piwnicy, nie mają kontaktu ze światem zewnętrznym.
- Nie mamy żadnych informacji, nie wiemy, co się dzieje w Charkowie. Wiadomości czytamy w internecie, ale zasięg jest bardzo słaby – wskazuje.
ZOBACZ: Wojna na Ukrainie. Przy Dziecięcym Telefonia Zaufania RPD będzie psycholog mówiący po ukraińsku
Według relacji Krawczenko piwnica, w której się schroniła, to świeżo wyremontowane pomieszczenie. - Jest brudno, dzieci śpią w kurzu na podłodze, to nie są warunki do życia – podkreśla.
Charków znajduje się w odległości około 60 kilometrów od granicy z Rosją. Miasto już drugą dobę atakowane jest przez rosyjskie wojska.
Potrzebny korytarz ewakuacyjny z Charkowa
- Ziemia cały czas drży od eksplozji, bardzo się boimy. Jesteśmy przerażeni – mówi.
Dyrektorka polskiej szkoły zastanawia się, czy w organizacji transportu z miasta nie mogłaby pomóc dyplomacja.
ZOBACZ: Wojna na Ukrainie. Ceny paliw. Kolejki na stacjach benzynowych, na niektórych drożeje benzyna
- Nie wiem – może jakiś autokar, może godzina ciszy ustalona na poziomie dyplomatycznym, żeby chociaż te dzieci i osoby starsze mogły stąd wyjechać – powiedziała.
- Byłoby bardzo dobrze, gdyby zorganizowano nam jakiś korytarz ewakuacyjny. Teraz nie można dzielić ludzi, czy to Polonia, czy nie, bo dziś nie mamy narodowości - apeluje.
Czytaj więcej