Nagła operacja trzy dni po porodzie. Osierociła pięcioro dzieci

Polska
Nagła operacja trzy dni po porodzie. Osierociła pięcioro dzieci
Interwencja
Pani Malwina osierociła pięcioro dzieci

Świat pana Jana z Sandomierza zawalił się 15 grudnia. 37-letni mężczyzna został sam z pięciorgiem dzieci po śmierci żony. Trzy dni po cesarskim cięciu pani Malwina przeszła nagłą operację w związku z krwawieniem do jamy brzusznej. Po nim trafiła na OIOM, zmarła dwa tygodnie później. Rodzina twierdzi, że po porodzie stan kobiety był dobry. Co stało się w szpitalu? Materiał "Interwencji".

27 listopada pani Malwina trafiła do szpitala.

 

- Napisałem do niej, czy już jest na oddziale i czy brali jej drugi wymaz na covida. Bo oczywiście w domu wyszedł ten szybki test pozytywny. Odpisała mi na Messengera, że tak – wspomina Jan Karasiński.

 

ZOBACZ: Śmierć 37-letniej Agnieszki z Częstochowy. Prokuratura przejęła śledztwo. Przeprowadzono ekshumację

 

- Kaszel miała, ale nic więcej nie wskazywało, że coś gorzej jest z nią – dodaje siostra mężczyzny, pani Renata.

Rodzina nie wie, co się wydarzyło

Po czterech godzinach pani Malwina wysłała kolejną wiadomość.

 

- Napisała, że jest już po wszystkim i wysłała zdjęcie małej. Niby było wszystko dobrze. Dzwoniłem do żony, rozmawialiśmy, pisaliśmy. Później, we wtorek, do niej zadzwoniłem, rozmawialiśmy 13 minut. Powiedziała, że musi się rozłączyć, bo będzie miała jakiś zabieg – opowiada pan Jan.

 

Trzy dni po cesarskim cięciu, 33-letnia kobieta została zabrana na operację. Rodzina do dziś nie wie, co dokładnie się wydarzyło. W karcie przebiegu leczenia widnieje informacja o wystąpieniu krwawienia do jamy brzusznej. Po zabiegu pani Malwina trafiła na oddział intensywnej terapii. Nie odzyskała już przytomności.

 

WIDEO: Zobacz materiał "Interwencji"

 

- Czekałem do 22:00, nie było odzewu, pisałem, dzwoniłem, nic. Znalazłem na internecie telefon do gabinetu lekarskiego. Odebrała jakaś pani i mówi, że jest bardzo ciężki stan, krytyczny można powiedzieć, ale krwotok ustąpił, zmian na płucach nie widać. Mówię no to: może będzie dobrze, może wyjdzie z tego. Ale nie udało się jej uratować. Nie powiedzieli, co się stało, nie powiedzieli, że była krew potrzebna, że około 13 jednostek krwi podano - mówi pan Jan.

 

Szpital podaje, że pacjentka zmarła w wyniku COVID-19. Skąd więc krwawienie i zabieg? To próbuje ustalić rodzina i prokuratura, która oczekuje na wyniki sekcji zwłok pani Malwiny. O przyczynę śmierci reporterzy "Interwencji" pytali dyrektora szpitala w Sandomierzu.

"Nie była taka chora, by ją zniszczył covid"

Reporter "Interwencji" Skąd pojawiło się krwawienie do jamy brzusznej po cesarskim cięciu?

- Biegli się z całą pewnością wypowiedzą, czy w przebiegu tej choroby właśnie może dojść do jakichś krwawień samoistnych - mówi Marek Kos, dyrektor szpitala specjalistycznego w Sandomierzu.

Żebym dobrze zrozumiała: mówi pan, że powikłaniem covidu może być krwawienie do jamy brzusznej?

Mogą być zaburzenia krzepnięcia, jak najbardziej.

Tylko to się dziwnie składa, że to akurat było po cesarskim cięciu.

Bada to prokuratura.

 

ZOBACZ: Śmierć Agnieszki z Częstochowy. Konsultant krajowy ds. położnictwa i ginekologii zleci kontrolę

 

"Aktualnie nie uzyskano wyników sekcji zwłok pokrzywdzonej, a postępowanie znajduje się na początkowym etapie i w jego toku zachodzi konieczność gromadzenia dalszego materiału dowodowego" – informuje Katarzyna Duda z Prokuratury Regionalnej w Krakowie.

 

- Domyślamy się, że doszło do jakichś nieprawidłowości w szpitalu, natomiast pewności żadnej nie mamy, a tym bardziej nie możemy powiedzieć, co takiego się stało, co doprowadziło do śmierci – zaznacza Jarosław Jaroszewicz-Bortnowski, pełnomocnik rodziny.

 

- Ona nie była tak chora, żeby ją covid zniszczył. Po prostu moim zdaniem jest błąd lekarzy, coś źle zrobili, lub z cesarką, lub z tym zabiegiem – dodaje pani Renata, siostra pana Jana.

"Żona zawsze pilnowała wszystkiego"

Pan Jan został sam z pięciorgiem dzieci. Utrzymuje się jedynie ze świadczeń i niewielkiego gospodarstwa. Przez najbliższe kilka lat nie będzie mógł podjąć stałej pracy, zajmując się jedynie wychowywaniem 14-letniego Maćka, 11-letniego Janka, 7-letniego Antosia oraz 3-letniej Marysi i 2-miesięcznej Hani. W tej trudnej sytuacji liczy na pomoc rodziny i dobrych ludzi.

 

- Gotować umiem, bo jeździłem pięć lat ciężarówką. Jakoś muszę sobie radzić. Martwię się, bo żona zawsze pilnowała wszystkiego, a ja po prostu pracowałem. A wiadomo, że ciężkie czasy dzisiaj są, nie zarabia się Bóg wie ile tutaj na wsi na gospodarce – mówi pan Jan.

 

- Koleżanka mi pomogła taką zrzutkę utworzyć na żywność, odzież dla dzieci czy chemię. Jest złość, że jej nie ma, ale kogo winić - też nie wiemy. Mamy tylko nadzieję, że się dowiemy – podsumowuje pani Renata.

bas / Interwencja
Czytaj więcej

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi newsami?

Jesteśmy w aplikacji na Twój telefon. Sprawdź nas!

Przeczytaj koniecznie