Zamieszki i interwencja w Kazachstanie. Komentarze ekspertów
Z Rosją jest zawsze ten sam problem: kiedy coś zaczyna, to nie wiadomo kiedy skończy i gdzie się zatrzyma - mówi Marie Dumoulin z think tanku ESFR o interwencji w Kazachstanie. Rosyjskie wojska wylądowały z "misją pokojową" w tym kraju w czwartek po południu.
Rosyjska operacja pokojowa w Kazachstanie na pewno będzie wymagała przekierowania części środków z kierunku ukraińskiego - mówi Marie Dumoulin, ekspertka z paryskiej filii think tanku Europejska Rada Spraw Zagranicznych (ECFR). Zauważa też, że z Rosją jest "zawsze ten sam problem": kiedy coś zaczyna, to nie wiadomo kiedy skończy i gdzie się zatrzyma.
- Zamieszki, które wybuchły w Kazachstanie 2 stycznia, zostały wywołane nagłym wzrostem cen gazu LPG. W ciągu ostatnich lat kraj ten był jednak świadkiem licznych demonstracji i ruchów protestu. Nasiliły się one szczególnie w 2021 r. Różnica w zestawieniu z aktualną sytuacją polega na tym, że obecnie protesty szybko rozprzestrzeniły się na cały Kazachstan i nabrały wymiaru politycznego" - przypomina Dumoulin, która w przeszłości była wysokiej rangi urzędniczką we francuskim MSZ.
ZOBACZ: Kazachstan. Media: płonie otoczony przez protestujących ratusz Ałmaty; są zabici i ranni
Przestrzega ona przed zbyt pochopnym interpretowaniem wydarzeń w Kazachstanie jako geopolitycznej gry mocarstw.
Ekspertka: nie przesadzajmy z geopolityką
- Powinniśmy unikać rozdmuchiwania geopolitycznego aspektu całej sprawy. Protesty wybuchły z powodu lokalnych uwarunkowań. W środę wieczorem to właśnie prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew próbował narzucić narrację geopolityczną, twierdząc, że protesty są operacją terrorystyczną kierowaną z zewnątrz. Uzasadnił w ten sposób prośbę o interwencję misji pokojowej sojuszników z Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ros. ODKB – sojusz wojskowy kilku państw WNP) - zaznacza ekspertka, dodając, że Rosja, która rozpoczęła już interwencję, postarała się, by zapewnić sobie wsparcie innych członków ODKB, przede wszystkim Armenii i Tadżykistanu.
- Dla Tokajewa jest to sposób zakomunikowania protestującym, że powinni ustąpić, bo traktuje on sprawę naprawdę serio. To również komunikat pod adresem Rosji, że Kazachstan pozostanie bliskim i lojalnym sojusznikiem. To wreszcie sposób na uzyskanie wsparcia Moskwy na wewnętrznej scenie politycznej. Nie jest żadną tajemnicą, że Tokajew był marionetką byłego prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, bez własnego kapitału politycznego - ocenia Dumoulin.
ZOBACZ: Kreml: nikt z zewnątrz nie powinien ingerować w sprawy Kazachstanu
Pytana, czy Kreml nie byłby zainteresowany pozostaniem wojsk rosyjskich w Kazachstanie na dłużej, zwraca uwagę, że mogłoby to mieć niebezpieczne skutki.
- Już teraz podnoszą się głosy, że Tokajew sprzedał suwerenność swojego kraju. Oprócz tego, stała obecność wojskowa Rosjan mogłaby doprowadzić do zwiększenia rosyjsko-kazachskich napięć etnicznych w Kazachstanie. Przedłużająca się interwencja nie miałaby większego sensu ani z punktu widzenia Kremla, ani Tokajewa. Nie wolno jednak przy tej okazji zapominać, że z Rosją jest zawsze ten sam problem: kiedy coś zaczyna, to nie wiadomo kiedy skończy i gdzie się zatrzyma - ironizuje analityczka ECFR.
Dopytywana, jak interwencja w Kazachstanie wpłynie na rosyjskie plany na innych kierunkach, Dumoulin nie ma wątpliwości, że "Kreml będzie musiał przekierować część środków, które w innym wypadku mogłyby zostać użyte do inwazji na Ukrainę, o ile była ona planowana".
- Wydarzenia te będą prawdopodobnie też miały wpływ na zbliżające się rozmowy amerykańsko-rosyjskie, ponieważ niektóre rosyjskie media już przedstawiają protesty jako "kolorową rewolucję" inspirowaną przez Zachód. Kraje zachodnie powinny uważać, aby nie wpaść w pułapkę geopolitycznego odczytania tych wydarzeń i zwracać większą uwagę na lokalną dynamikę, która jest kluczem do zrozumienia tego, co się dzieje - konkluduje Marie Dumoulin.
Ukraińskie media: Kazachstan to dobra wiadomość dla Ukrainy
"To, co dzieje się w Kazachstanie, bezpośrednio dotyczy interesów Kremla w Azji Centralnej i pośrednio wpływa na sytuację w islamskich regionach Rosji" - podkreśla ukraiński portal Dzerkało Tyżnia.
Jak dodaje, wojskowa obecność w Kazachstanie to dla Moskwy jednocześnie korzyści i ryzyko. Korzyści polegają na tym, że Kreml otrzymuje zależne i będące pod kontrolą władze kraju, zorientowane na Rosję, a także ogranicza wpływ w Kazachstanie Chin i Turcji. Nabywa też dodatkowe zasoby, wzmacnia wizerunek Władimira Putina jako "zbierającego 'rosyjskie ziemie'" oraz jego pozycję negocjacyjną z prezydentem USA Joe Bidenem - czytamy.
ZOBACZ: Pierwsza rocznica szturmu na Kapitol. Joe Biden: nie pozwolę na powtórkę
Związane jest też z tym spore ryzyko - uważa portal. Rosyjskie wojska "pokojowe" mogą być odebrane przez wielu mieszkańców Kazachstanu jako siły "okupacyjne". To z kolei może doprowadzić do strat wizerunkowych w kraju, w którym i tak silne są nastroje antyrosyjskie - wskazuje. Może też to skutkować zbrojnymi napaściami na rosyjskich żołnierzy i na Rosjan, którzy stanowią ok. 20 proc. mieszkańców Kazachstanu.
Wojskowa obecność w Kazachstanie oznacza, że Rosja będzie zmuszona do przerzucenia do tego kraju części swoich wojskowych i zasobów finansowych. "To bez wątpienia dobra wiadomość dla Ukrainy: im więcej problemów mają rosyjskie władze, tym lepiej dla nas" - ocenia.
"Financial Times": Putin nie zawsze silny
"Niewiele ponad tydzień temu wydawało się, że Władimir Putin znów zapędził Zachód do narożnika. (...) Ale trwające obecnie powstanie ludowe w Kazachstanie po raz kolejny ujawniło, że agresja Putina w regionie nie zawsze wynika z pozycji siły" - komentuje na łamach "Financial Times" szef amerykańskiego biura tej gazety Peter Spiegel.
Jak wyjaśnia, choć rosyjska propaganda będzie obwiniać zagranicznych agentów za nagły wybuch demonstracji, Kreml obawia się czegoś innego - że kazachskie protesty są najnowszym sygnałem, iż obywatele, którzy przez dziesięciolecia żyli w zniewalającej autokracji, w końcu nie wytrzymają.
Zwraca uwagę, że nie jest przypadkiem to, iż Putin rozpoczął ryzykancką grę wokół Ukrainy kilka miesięcy po podobnej rewolcie na Białorusi, gdzie liderzy opozycji byli bliscy obalenia po sfałszowanych wyborach reżimu Alaksandra Łukaszenki, a białoruscy protestujący, podobnie jak teraz ci z Kazachstanu, przywołali widmo "kolorowych rewolucji" z początku XXI wieku, które zwróciły Ukrainę i Gruzję w stronę Zachodu.
"W czasie wymachiwania szablą przez Putina łatwo jest zapomnieć, że jego ukraiński gambit może być produktem jego słabości, a nie siły. A Kazachowie przypomnieli światu, jak słaby może być uścisk Putina. (...) Po gruzińskiej rewolucji róż nastąpiła rok później pomarańczowa na Ukrainie. Po powstaniu na Białorusi rok później nastąpiło powstanie w Kazachstanie. Taka kombinacja może skłonić Putina do jeszcze większej eskalacji. Ale mieszkańcy Kazachstanu - i Białorusi, i Ukrainy, i Gruzji - już pokazali granice sowieckich marzeń Putina" - pisze Spiegel.
"Daily Telegraph": Kazachstan szczególnie niepokojący dla Putina
Na podobieństwa do zeszłorocznych wydarzeń na Białorusi i tych sprzed kilkunastu lat na Ukrainie zwraca uwagę też dziennik "Daily Telegraph". "Dla postsowieckich autokratów prawie całkowite załamanie się władzy państwowej w obliczu ogólnokrajowych protestów w Kazachstanie jest koszmarem. Jeden z sąsiadów Kazachstanu będzie przyglądał się temu ze szczególnym niepokojem. Władimir Putin ostro reaguje na rewolucje u byłych sowieckich sąsiadów Rosji. Postrzega je jako prowadzone przez CIA operacje specjalne mające na celu usunięcie jego sojuszników, które pewnego dnia mogą być wymierzone w niego" - pisze gazeta.
Zwraca uwagę jednak, że rewolucja w Kazachstanie jest szczególnie niepokojąca dla Putina, bo wydawało się, że tamtejszy model jest wyjątkowo skuteczny. Były prezydent Nursułtan Nazarbajew kierował stosunkowo bogatym i stabilnym gospodarczo krajem, którego elita była niezwykle bogata i gdzie sprzeciw szybko tłumiono. "Nawet jego półemerytura w 2019 roku - gdy zrzekł się prezydentury na rzecz zaufanego sojusznika, ale zachował władzę w rękach, pozostając 'Ojcem Narodu' - była uważana za wzór dla starzejących się autokratów, którzy chcą bezpiecznie odsunąć się od codziennej polityki. Być może, jak sugeruje wielu komentatorów, była to strategia wyjścia dla samego Putina" - pisze "Daily Telegraph".
ZOBACZ: Müller: premier zdecydował o rozpoczęciu procedury odwołania ambasadora Polski w Czechach
Dziennik uważa jednak za mało prawdopodobne, by nawet w przypadku upadku obecnego rządu Kazachstan wymknął się z orbity Moskwy i nie jest też rozsądne przewidywanie na podstawie tego kłopotów dla Putina wewnątrz kraju. Jak zauważa, problemy, przez które demonstranci zaczęli szturmować budynki rządowe, mają głębokie i specyficzne kazachskie korzenie, a Putin zabezpieczył się przed podobnymi wydarzeniami w Rosji.
Wskazuje, że wszystkich znaczących przywódców zorganizowanej opozycji uwięził lub zmusił do emigracji, utrzymuje siły bezpieczeństwa dobrze wyszkolone i dobrze opłacane, stara się też przestrzegać umowy społecznej w stylu sowieckim, która oferuje stabilność i zarobki w zamian za polityczny spokój, a jego administracja prezydencka uważnie śledzi badania opinii publicznej, co pozwala jej dostrzegać zmiany nastrojów społecznych.
Czytaj więcej