Rządowe audi za 2,5 mln od lat na policyjnym parkingu. Brało udział w wypadku premier Beaty Szydło
"1836 dni audi A8 stoi na policyjnym parkingu. Prawie 5 lat zabezpieczenia. Każdy rok »postoju« to znaczna utrata wartości auta nabytego za 2,5 mln." – napisał na Twitterze Krzysztof Brejza. Ponowił pytanie o losy samochodu, który brał udział w wypadku premier Beaty Szydło w Oświęcimiu dwa miesiące po oddaniu do użytku i jest unieruchomiony od tego czasu.
"Prawie 5 lat zabezpieczenia. Minister Kamiński nadzorujący SOP milczy i nie odpowiada, czy MSWiA cokolwiek zrobi w tej sprawie. Pancerna limuzyna jak kukułcze jajo" – napisał Brejza, wskazując, że rządowa limuzyna z miesiąca na miesiąc traci na wartości.
ZOBACZ: Trzecia z rzędu podwyżka stóp procentowych. Glapiński: mogą być kolejne
Do wpisu dołączył faksymilę pisma wysłanego do szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego. "Mija rok od czasu zasygnalizowania w interwencji senatorskiej problemu" – pisze w niej. "Wnosiłem o podjęcie działań nadzorczych względem SOP, by wyjaśnić sytuację audi A8 i podjąć czynności zmierzające do skutecznego zwrotu pojazdu" – dodaje.
"Pojazd niszczeje"
Jak pisze Brejza, "rozbite audi stoi na przysłowiowych »kołkach« i, jak wskazują eksperci, na skutek niewyremontowania oraz nieużytkowania pojazd ten niszczeje", co oznacza "znaczne straty dla Skarbu Państwa".
Brejza stawia też pytania o możliwość ustalenia przez MSWiA, czy SOP w ogóle próbował odzyskać samochód, a także o skalę utraty jego wartości i możliwość zakończenia sprawy.
W 2017 r. Brejza dowiedział się w BOR, że rozbita limuzyna kosztowała ponad 2,5 mln zł i była w dyspozycji Biura od 7 grudnia 2016 r., czyli dwa miesiące przed wypadkiem. - Z komputerów pokładowych aut jadących w kolumnie premier Szydło podczas wypadku, można było odczytać prędkość jazdy i inne dane, ale pozwolono tym pojazdom dalej jeździć po Polsce, przez co te dane się nadpisały. Stawiam tezę, że zrobiono to celowo – powiedział wtedy Brejza polastnews.pl.
Poszkodowana Beata Szydło
Sprawa dotyczy wypadku, do którego doszło w lutym 2017 r. w Oświęcimiu. Trzy rządowe samochody z ówczesną premier Beata Szydło (pojazd, w którym jechała, był w środku) wymijały fiata seicento prowadzonego przez Sebastiana Kościelnika (zgodził się na publikację danych - red.), który zatrzymał się, gdy zobaczył sygnały uprzywilejowania. Kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto z ówczesną szefową rządu, które w konsekwencji wjechało w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusz BOR. Sprawa trafiła do sądu.
Krakowska prokuratura okręgowa oskarżyła kierowcę fiata o nieumyślne spowodowanie wypadku. 9 lipca przed sądem w Oświęcimiu zapadł wyrok. Uznał on winę kierowcy seicento, ale warunkowo umorzył postępowanie na okres próby wynoszący rok. Sąd uznał jednocześnie, że także kierowca BOR złamał przepisy. Jego zdaniem, trzy rządowe auta nie stanowiły kolumny uprzywilejowanej, gdyż używały tylko sygnalizacji błyskowej świetlnej. Brak było sygnałów dźwiękowych. Tylko połączenie obu sygnalizacji – dźwiękowej i świetlnej, daje status kolumny uprzywilejowanej.
ZOBACZ: Niemcy. Upadł w drodze z łóżka do biurka. Sąd: to wypadek w pracy
Tym samym kierowca samochodu, w którym jechała była premier, został obarczony winą za wyprzedzanie na skrzyżowaniu oraz przekroczenie podwójnej ciągłej linii. Sąd postanowił poinformować o tym prokuraturę.
W połowie lipca pismo oświęcimskiego sądu w tej sprawie wpłynęło do tamtejszej prokuratury. W lakonicznym wniosku nikt personalnie nie został jednak wymieniony, dlatego śledczy poprosili o jego uzupełnienie. Gdy to się stało, oświęcimska prokuratura przekazała sprawę Prokuraturze Okręgowej w Krakowie. Ta w sierpniu 2020 nie będzie prowadziła sprawy kierowcy rządowej limuzyny.
Czytaj więcej