Granica polsko-białoruska. Przy przejściu granicznym w Bruzgach, migranci rozstawiają obóz
Migranci, którzy dużą grupą zostali w poniedziałek rano przyprowadzeni do przejścia granicznego w Bruzgach, zaczęli rozbijać namioty lub układać się w śpiworach wprost na ziemi.
Z wcześniejszych relacji w mediach wynika, że zorganizowaną kolumną, pilnowaną przez białoruskich funkcjonariuszy, przemieścili się oni tam z obozowiska przy granicy, w którym wcześniej przebywali.
Według danych polskiej policji na zamkniętym przejściu granicznym w Kuźnicy Białorusini zgromadzili ok. 3,5 tys. migrantów – napisał na Twitterze Stanisław Żaryn,rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych.
Jak widać na nagraniach w białoruskich mediach, migranci – wśród nich kobiety i dzieci – zgromadzili się przed drutem kolczastym, oddzielającym stronę białoruską od polskiej. Dzieci i kobiety posadzono na ziemi w pierwszym rzędzie.
Na miejscu są białoruscy funkcjonariusze, którzy nie reagują na fakt, że duża grupa ludzi weszła na teren przejścia granicznego i przebywa tam. Strona białoruska oświadczyła natomiast, że jej straż graniczna zapewnia bezpieczeństwo migrantów.
Przejście w Kuźnicy zamknięte
Po polskiej stronie przejście zostało zamknięte jeszcze w ubiegły wtorek, po tym gdy pierwsza duża zorganizowana kolumna migrantów (również za przyzwoleniem władz) przemieściła się w pobliże przejścia granicznego. Następnie ludzi ci przeszli w asyście białoruskich funkcjonariuszy w głąb lasu, gdzie rozbili obozowisko, w którym przebywali do poniedziałkowego poranka.
W czasie weekendu w mediach niezależnych pojawiały się informacje, że przebywających tam ludzi dezinformowano, że w poniedziałek na granicę mają po nich przyjechać autobusy, które następnie przewiozą ich do Niemiec. Pojawiły się również informacje, przekazywane przez migrantów, że na poniedziałek planowany jest "szturm" granicy.
ZOBACZ: Litewska SG zawróciła 126 osób nielegalnie przekraczających granicę
Na miejscu w Bruzgach oprócz migrantów oraz funkcjonariuszy jest wielu przedstawicieli mediów – państwowych białoruskich i rosyjskich. Jednym głosem przekazują one informacje o tym, że "naprzeciwko kobiet i dzieci stoją polscy funkcjonariusze ze sprzętem", zapewniają, że "migranci są nastawieni pokojowo" i nie zamierzają szturmować granicy.
Próba nacisku na UE
Jednocześnie w mediach państwowych prorządowi politolodzy twierdzą, że "w tej dramatycznej chwili jedynym rozwiązaniem jest wywiezienie migrantów samolotami do Niemiec, wprost z Grodna".
Rano w poniedziałek Alaksandr Łukaszenka oświadczył, nawiązując do wypowiedzi władz Monachium o gotowości przyjęcia "uchodźców", że jeśli "będzie to potrzebne", to "Białoruś może ich tam dostarczyć samolotami".
- Jeśli Polacy nie dają korytarza humanitarnego, są temu przeciwni, możemy ich liniami Belavia wywieźć do Monachium. Co za problem – powiedział Łukaszenka.
ZOBACZ: 600 brytyjskich żołnierzy jest w gotowości do rozmieszczenia na Ukrainie
Z przekazu białoruskich mediów wynika, że strona białoruska, która celowo doprowadziła do niezwykle napiętej sytuacji, próbuje nakłonić Polskę i UE do podjęcia działań bezpośrednio na granicy.
Przed eskalacją obecnego kryzysu granicznego, przejście graniczne było chronione przez straż graniczną, a wjazd czy wejście na jego teren było niemożliwe bez odpowiednich dokumentów, uprawniających do przekraczania granicy.
Czytaj więcej