"Raport". Ośrodek reprodukcji człowieka na Ukrainie. To tam rodzą się tysiące dzieci "na zamówienie"
Świat
W całej Ukrainie jest około 50-ciu klinik, które zajmują się macierzyństwem zastępczym - ta odwiedzona przez reporterów "Raportu" jest największa. Składa się z kompleksu budynków, gdzie przyszli rodzice czekają na dziecko. Mają do dyspozycji restaurację, siłownię, a nawet salony kosmetyczne i kierowców. Można zamówić sesję fotograficzną, a nawet kupić specjalną biżuterię
Wyjeżdżają jako para, wracają jako rodzina. To podróż po dziecko. Ukraina to jedno z nielicznych państw, gdzie surogatka, w świetle tamtejszego prawa, może urodzić dziecko na zamówienie. Dlatego przyjeżdżają tam pary z całego świata. Miejsca, które organizują cały ten proces, to ośrodki reprodukcji człowieka. W Polsce całkiem legalnie funkcjonują pośrednicy tego procederu. Materiał "Raportu".
Jak to możliwe, że pary z całego świata przyjeżdżają do Kijowa - żeby za pieniądze spełnić swoje marzenia i stać się rodzicami? Ta historia dotyczy też Polaków i to w Polsce należy ją zacząć.
Dziennikarze "Raportu" Monika Gawrońska i Jacek Smaruj wcielili się w parę, która ze względów medycznych nie może mieć dzieci. Udali się na spotkanie z pośrednikiem, który zajmuje się organizowaniem tak zwanego macierzyństwa zastępczego. W Polsce jest to nielegalne, dlatego powstały firmy, które pośredniczą w tym procesie i wysyłają chętnych za wschodnią granicę, bo Ukraina to jedno z nielicznych państw świata, gdzie surogatka może urodzić dziecko na zamówienie.
"Nie trzeba niczego udowadniać"
- Na Ukrainie prawo wygląda tak, że państwo jesteście rodzicami dziecka od samego początku - w akcie urodzenia. Wygląda to tak, jakby pani urodziła dziecko, tylko w innym kraju. Ogromnym plusem legalności procedur jest to, że nie trzeba niczego udowadniać - wyjaśniła reporterom pośredniczka kliniki reprodukcyjnej.
- Jest kilka opcji programów. Najtańszy jest z transferem zamrożonych zarodków - kosztuje 32 tys. dolarów. Ten program jest wtedy, kiedy państwo wykonujecie procedurę in vitro w Polsce i przesyłacie zamrożone zarodki - w to nie jest wliczony koszt transportu - 34,5 tys. dolarów - powiedziała pośredniczka. Jak dodała, "w przypadku wybrania innej dawczyni - Polki, Ukrainki, to jest dodatkowy koszt 11,5 tys. dolarów".
- Niezależnie od tego, ile procedur in vitro, ile procedur transferu zarodków będziemy musieli podejmować, to my je podejmujemy w ramach programu. I te programy są w dwóch opcjach - srebrnej i złotej. Ostateczne kwoty - 54 tys. za pierwszy i 67 tys. dolarów za drugi - powiedziała.
Tak wygląda "fabryka dzieci"
Dziennikarze "Raportu" dotarli do miejsca, które nazywane jest fabryką dzieci - to ośrodek reprodukcji człowieka w Kijowie. W klinice zastali trzydzieścioro dzieci czekających na wyjazd z Ukrainy. Reporterzy dostali zgodę na filmowanie pod jednym warunkiem - nie mogą zaglądać na pierwsze piętro. Tam dochodzi do zapłodnienia komórki jajowej metodą in vitro.
- My na Ukrainie nie jesteśmy za bardzo liberalni, ani za bardzo konserwatywni. Jakby wsadzić Polskę i Stany Zjednoczone, to jesteśmy pośrodku. Zajmuję się tym od lat, wy, Polacy, nie dorośliście do tego - powiedział Albert Tochilovski, właściciel największej kliniki reprodukcji na Ukrainie.
Jak wytłumaczył, zapłodniona komórka jajowa musi jak najszybciej trafić do surogatki, która mimo że urodzi dziecko, genetycznie nie ma z nim nic wspólnego. - Od czasu do czasu kontaktuję się z rodzicami. Oni czasami wysyłają zdjęcia, a ja się cieszę, że dziecko zdrowo rośnie i wszystko z nim dobrze - powiedziała Angelika, jedna z surogatek, z którą porozmawiali dziennikarze "Raportu".
Dziecko nie ma żadnego pokrewieństwa z matką
Zasady są proste - kobieta jest odpowiedzialna za donoszenie i urodzenie dziecka. Mimo że jest w ciąży, nie będzie z nim spokrewniona. Angelika na taką usługę zdecydowała się drugi raz.
- Kiedy leżałam na porodówce razem z innymi matkami zastępczymi i kiedy płakało dziecko, które urodziłam, to nie reagowałam jak prawdziwa mama i nie biegłam do niego. Jednak w trakcie ciąży czułam się za nie odpowiedzialna i dbałam o to, aby nikt nie uderzył mnie w brzuch. Jedyne, co zrobiłam, to wybrałam dziecku imię, aby móc się jakoś do niego zwracać, gdy byłam w ciąży - przyznała.
Surogatki na Ukrainie są specjalnie wyselekcjonowane - dziennikarze "Raportu" poznali kolejną z nich. Jak przyznała, o jej decyzji wiedzą tylko dwie osoby. - Rodzina nie wie, oprócz mojego partnera i mojej starszej córki. Oni mnie zrozumieli. Partner nawet o nic nie pytał, ale zrozumiał - powiedziała Yulia, surogatka z Ukrainy.
Do 22 tys. euro za urodzenie dziecka
Umowa, jaką zawarła z kliniką, szczegółowa określa wszystkie warunki, jakie trzeba spełnić przed i w trakcie ciąży. Surogatka nie może się przemęczać - musi być przed czterdziestką, nie może pić ani palić. Powinna być często badana i musi mieć przynajmniej jedno swoje dziecko - co ma ułatwić rozstanie się z noworodkiem po porodzie.
- Zostałam matką z zastępczą z kilku powodów. Z jednej strony chciałam się czuć potrzebna, z drugiej strony wiedziałam, że to pomoże wyjść mi z problemów finansowych. Dlatego tu przyszłam i podjęłam taką decyzję - przyznała Yulia.
Surogatki w trakcie ciąży nie mogą się rozmyślić. Nie ma też szans, że dziecko, które urodzą, zostanie z nimi. Mimo że kobiety mówią, że to pewna forma pomocy - nie jest tajemnicą, że największą motywacją są pieniądze - niemałe jak na warunki ukraińskie. Jak podkreślił dyrektor kliniki, matki zastępcze otrzymują wynagrodzenie - od 16 do 22 tys. euro. - Moim celem jest to, aby kupić dom dla siebie i moich dzieci - powiedziała Yulia.
Angelika, która wkrótce urodzi drugie dziecko w ramach surogacji, nie ukrywa, że kierowały nią względy finansowe. - Na pierwszą ciążę zdecydowałam się, aby spłacić pożyczkę. Teraz chciałam sobie kupić mieszkanie i pieniądze przeznaczę pewnie na remont - powiedziała.
Katalog genetyczny dawczyń komórek jajowych
Żeby na Ukrainie dziecko przyszło na świat zgodnie z prawem i właśnie w taki sposób - musi być genetycznie powiązane z jednym z rodziców. Jeżeli kobieta jest bezpłodna, można skorzystać z komórki jajowej dawczyni - przyszli rodzice wybierają z katalogu genetycznego idealną kandydatkę.
- W naszej bazie są Polki, Ukrainki, Gruzinki, panie z RPA o białym kolorze skóry... Dawczynie są w naszej bazie online. Państwo dostaniecie ode mnie dane do logowania i wówczas wybierzecie kandydatkę, która spełni wasze oczekiwania - wytłumaczyła reporterom "Raportu" pośredniczka.
Baza zawiera bardzo szczegółowe informacje o dawczyniach. - Każda z takich pań ma zdjęcia, kwestionariusz, gdzie są wyszczególnione takie dane jak historia rodziny, wykształcenie, zainteresowania, opisane cechy charakteru - dodała pośredniczka.
- Czy można wybrać płeć dziecka? - dopytała dziennikarka "Raportu".
- Można - odpowiedziała pośredniczka.
"Wy musicie dorosnąć do tego... jak jest na Ukrainie"
Komercyjna usługa urodzenia dziecka z zapłodnionej komórki jajowej innej kobiety od lat budzi etyczne kontrowersje. Jest zabroniona w większości europejskich krajów.
- Macierzyństwo zastępcze jest dla tych par, w których kobieta nie może donosić ciąży. W 80 proc. korzysta się z tej komórki jajowej od dawczyni - wtedy kobieta po 50. roku życia może zostać matką. Dla par z medycznymi ograniczeniami macierzyństwo zastępcze to ostatnia deska ratunku. Wy musicie dorosnąć do tego jak jest na Ukrainie - powiedział dyrektor kliniki.
Od momentu podjęcia decyzji w Polsce do zabrania dziecka z Ukrainy wystarczy rok i niespełna 300 tysięcy złotych. Taka jest cena rodzicielstwa.
"Nie wstydzimy się, w jaki sposób nasze dziecko przyszło na świat"
W kijowskiej klinice dziennikarze spotkali małżeństwo z Hiszpanii - Amy i Paula. Młodzi rodzice wrócą do kraju ze swoim synem Lucasem. Małżeństwo przez kilka lat starało się o dziecko - niestety kobieta nie mogła donosić ciąży - trzykrotnie poroniła. A z każdą stratą dziecka stopniowo traciła słuch w prawym uchu. Dziś niedosłyszy w 60 procentach.
- Miałam wybór - albo będę głuchą matką, albo ktoś mi pomoże w urodzeniu dziecka - powiedziała Amy.
- My nie wstydzimy się tego, w jaki sposób Lukas przyszedł na świat i z pewnością mu o tym wszystkim opowiemy. To coś więcej niż sytuacja, gdy mężczyzna spotyka kobietę i mają później wspólnie dziecko - przyznał Paul.
- Tu jest mężczyzna, jest kobieta, surogatka, dawczyni komórki, lekarze - ale też wiele pracy, pieniędzy i emocji. To wszystko sprawiło, że Lucas jest na świecie. Uważam, że to znacznie więcej niż klasyczne love story, z których najczęściej biorą się dzieci - dodał.
"Nasz syn to nasz mały cud"
Para, by spełnić swoje marzenie, musiała sprzedać mieszkanie i zaciągnąć pożyczkę. - Zapłaciłabym jeszcze raz wszystkie pieniądze świata. Nasz syn to nasz mały cud - powiedziała Amy.
Małżeństwo zdecydowało się na pobór komórki jajowej od dawczyni. Natomiast Paul jest dawcą nasienia. - Jako Hiszpanka mam ciemniejszą karnację od mojego partnera. Trudno było nam znaleźć kogoś o ciemniejszych włosach i hiszpańskich rysach, dlatego wybraliśmy kobietę podobną do Paula - powiedziała.
Pandemia pokrzyżowała plany rodzicom
W ubiegłym roku w maju klinika zdecydowała się opublikować zdjęcia, które obiegły cały świat. Ponad 60 niemowląt urodzonych przez surogatki na zamówienie zagranicznych par czekało na odbiór. Z powodu pandemii COVID-19 cudzoziemcy nie mogli przyjechać po dzieci. Dziennikarze "Raportu" odwiedzili dokładnie tę salę półtora roku później.
- W czasie lockdownu pokazaliśmy na filmie siedemdziesięcioro dzieci. Dwa miesiące później, czekających dzieci było ok. 300. To pokazuje, że nasze programy są skuteczne i że tych dzieci rodzi się naprawdę dużo - powiedział właściciel kliniki.
W całej Ukrainie jest około 50 klinik, które zajmują się macierzyństwem zastępczym - ta odwiedzona przez reporterów "Raportu" jest największa. Składa się z kompleksu budynków, gdzie przyszli rodzice czekają na dziecko. Czeka na nich wiele udogodnień - mają do dyspozycji restaurację, siłownię, a nawet salony kosmetyczne i kierowców. To ogromny biznes i na każdym kroku to widać. Można zamówić sesję fotograficzną, a nawet kupić specjalną biżuterię.
- Przyjeżdżają do nas ludzie z całego świata. Bywa tak, że klienci muszą lecieć samolotem 24 czy 36 godzin, by do nas trafić - powiedział dyrektor kliniki.
"Dbamy, aby nasi pacjenci nie mieli żadnych problemów"
Od 2015 roku w całej Azji zaczęto zamykać kliniki oferujące "wspomagane macierzyństwo". Od tego czasu biznes przeniósł się na Ukrainę.
Tylko w tej klinice, którą odwiedzili dziennikarze "Raportu", od 2010 roku przyszło na świat około 5 tys. dzieci, które wyjechały z Ukrainy na niemal wszystkie kontynenty. Trafiły także do Polski. Jednak właściciel klinki nie przekazuje konkretnych danych, dbając o prywatność swoich klientów.
- O polskich pacjentach nie będę mówić. Kiedy przyjechali dziennikarze z Włoch, nie opowiadałem o klientach z ich kraju. Polska jest bardzo konserwatywna, a my dbamy, aby nasi pacjenci nie mieli żadnych problemów - przyznał dyrektor Tochilovsky.
Szara strefa pośredników
Mecenas Sergii Antonov, który specjalizuje się w prawie rodzinnym, powiedział dziennikarzom "Raportu" o szarej strefie pośredników - to oni zarabiają na ściąganiu klientów do Kijowa.
- Oczywiście, funkcjonuje u nas prawo, które reguluje prace kliniki surogacji. Jednak nie ma takich regulacji, które obejmowałyby wszystkie aspekty związane z działalnością pośredników surogacji komercyjnej - i to jest największy problem. Mamy tu przypadki różnych agencji, które pobierały pieniądze od klientów, a później znikały - przyznał.
Jak przyznał prawnik, nie raz usłyszał pytanie o to, czy ukraińskie prawo nie jest zbyt liberalne. - Jeśli popatrzymy na macierzyństwo zastępcze, to jest to leczenie - leczenie niepłodności. Ludzie, którzy się na to decydują, wcześniej muszą przejść wiele etapów leczenia. Ukraina dba o to, aby było to uregulowane prawnie. I przede wszystkim - by był zachowany balans interesów wszystkich uczestników, ale co najważniejsze, to dobro dziecka - powiedział.
Każdego roku na Ukrainie rodzi się około 4 tysięcy dzieci "na zamówienie".