"Interwencja". Zmarł starciu z zawodnikiem MMA. Wyrok tylko na papierze
Pochodzący z Bytomia Bartosz Zając został uderzony przez trenującego sztuki walki Tomasza G., stracił równowagę i uderzył tyłem głowy o stojący za nim betonowy kosz na śmieci. Zmarł kilka dni później w szpitalu. Jesienią 2018 roku G. został prawomocnie skazany na karę bezwzględnego więzienia. Mimo to, do dziś cieszy się wolnością. Zobacz materiał "Interwencji".
Bartosz Zając miał 37 lat, pochodził z Bytomia, ale mieszkał i pracował w Wielkiej Brytanii. W sierpniu 2015 roku razem z żoną i dziećmi postanowił przyjechać do Polski na urlop.
- Cieszył się, że przyjeżdża tutaj, chciał sobie zrobić urodziny. Nie wiedział, że wszyscy przyjdą, ale nie na jego urodziny, tylko na jego pogrzeb - opowiada reporterowi "Interwencji" Katarzyna Zając.
Znali się od dziecka
Jest 8 sierpnia 2015 roku. Około północy pan Bartosz z żoną idzie do jednego z miejscowych barów. W środku natyka się na znajomego - 30-letniego Tomasza G. To trenujący wówczas sporty walki zawodnik MMA, syn lokalnego przedsiębiorcy. Znali się od dziecka, bo ich ojcowie prowadzili wspólne interesy.
- Konflikt się pojawił, kiedy ta działalność się rozpadła. Mieli pretensje względem siebie, natomiast nie dało się na pewno odczuć, żeby to było zarzewiem aż takiego zdarzenia - opowiada Mariusz Orliński, pełnomocnik rodziny zmarłego pana Bartosza.
Między panem Bartoszem a Tomaszem G. dochodzi do kłótni. W jej efekcie Tomasz G. zadaje cios panu Bartoszowi. Ten traci równowagę i uderza tyłem głowy o stojący za nim betonowy kosz na śmieci.
Codziennie stoi przed agencją pracy. Twierdzi, że go oszukano
- Mamy zdjęcie pana Bartosza zrobione kilka godzin po zdarzeniu, gdy jeszcze żył, leżał w szpitalu. W mojej ocenie jego obrażenia nie powstały od jednego ciosu - uważa Mariusz Orliński, pełnomocnik rodziny.
- Cała twarz była zmasakrowana. Widać było krew z tyłu głowy - wspomina żona, Katarzyna Zając.
- Lekarz pogotowia, który przyjechał na miejsce zdarzenia i pomagał Bartkowi jako pierwszy, zeznał, że wyglądał, jakby stoczył ciężką walkę bokserską - dodaje brat Cezariusz Zając.
WIDEO: Zobacz materiał "Interwencji"
Zmarł po dwóch dniach
Pan Bartosz zmarł po dwóch dniach. Kilka godzin później Tomasz G. został zatrzymany. Przyznał się do udziału w bójce. Stwierdził jednak, że zadał tylko jeden cios. Przed sądem potwierdzili to biegli. Mężczyzna został oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci. Grozi za to pięć lat więzienia. W maju 2018 roku w sprawie zapadł pierwszy wyrok skazujący Tomasza G. na rok w zawieszeniu na trzy lata.
- Poczułem wówczas lekką złość. Liczyliśmy się z tym, że w pierwszej instancji wyrok może być łagodny, aczkolwiek nie sądziliśmy, że aż tak - przyznaje pełnomocnik Mariusz Orliński.
W listopadzie 2018 roku sprawą zajął się sąd drugiej instancji. Zaostrzył karę. Tomasz G. został skazany na rok i osiem miesięcy bezwzględnego więzienia. Mimo to mężczyzna nie trafił za kratki. Okazuje się bowiem, że… jest zbyt chory, aby odbywać wyrok.
Osiedle ze strefą relaksu. Mieszkańcy mają dość imprez
- Skazany powoływał się na to, iż cierpi na cukrzycę, we wstępnej fazie… - informuje Marek Furdzik z Prokuratury Rejonowej w Bytomiu.
- Sąd opiera się w takiej sytuacji na opinii biegłego lekarza sądowego. Nie wyobrażam sobie, żeby biegły wydał świadomie opinię niezgodną z rzeczywistym stanem zdrowia skazanego - zaznacza Jacek Krawczyk z Sądu Okręgowego w Katowicach.
"Nie wyglądał na chorego"
- Widziałem go tydzień temu, zupełnie przypadkowo. Nie wyglądał na chorego. To jeden gruby "wałek" - ocenia Cezariusz Zając, brat nieżyjącego Bartosza.
Tomasz G. nie komentuje sprawy w mediach. Wypowiedzi odmówił nam też jego pełnomocnik. Termin odroczenia kary kończy się w pierwszych dniach października. Nie wiadomo jednak, czy i kiedy Tomasz G. trafi wreszcie za kratki.
- Jak miałby jaja, to by sam zapukał i jeszcze dziękował, że tylko 20 miesięcy, a on dzisiaj robi wszystko, żeby unikać więzienia, 20 miesięcy? - dziwi się Cezariusz Zając, brat nieżyjącego Bartosza.
Czytaj więcej