Usnarz Górny. "Nie wiemy, czy jedzą i piją. To są tortury". Kordon Straży Granicznej odgrodził teren
Straż Graniczna całkowicie zablokowała dostęp do grupy migrantów, którzy od 13 dni przebywają w prowizorycznym obozowisku w Usnarzu Górnym. Funkcjonariusze, którzy utworzyli kordon o kilkaset metrów od pasa granicznego, nie dopuszczają do Afgańczyków lekarzy, prawników ani dziennikarzy. Służby stawiają kolejne zasieki - w sobotę popołudniu drut kolczasty miał być w odległości 1 kilometra od obozu.
- Jako lekarz, czuję się tak, że chce mi się wyć. Czuję straszną bezsilność - powiedziała Paulina Bownik, która bezskutecznie próbowała dostać się do potrzebujących Afgańczyków. W torbie ma przygotowane niezbędne leki, sprzęt i artykuły higieniczne. Lekarka chciała sprawdzić, jak czuje się grupa imigrantów, która od 13 dni przebywa w prowizorycznym obozowisku.
- Znajdują się w stanie zagrożenia życia. Kobiety nie chcą jeść i pić, ponieważ Straż Graniczna nie pozwala im pójść w krzaki metr czy dwa, aby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne - dodała lekarka.
Nie można wezwać karetki pogotowia
Przyznała, że czuje się bezsilna wobec działań funkcjonariuszy - nawet jej nie pozwolono podejść bliżej, tak, aby upewniła się, że nikt nie potrzebuje pomocy. - Te osoby przebywają tu 13. dzień, jest im zimno, są przeziębione. Znajduje się tam kilka osób z chorobami przewlekłymi - w tym osoba chora na astmę. Ona najprawdopodobniej ma zapalenie płuc. Gorączkuje - stwierdziła Bownik.
- Była tutaj też wzywana karetka pogotowia, ponieważ te osoby kilka razy potwierdzały, że potrzebują pomocy medycznej. Niestety dyspozytor stwierdził, że jedynie Straż Graniczna może wezwać ambulans. A ja nie zostałam dopuszczona do tych ludzi - dodała.
Jeszcze w piątek z imigrantami można było nawiązać kontakt. W sobotę sytuacja zmieniła się w sposób diametralny. Straż Graniczna wraz z żołnierzami Wojska Polskiego przesunęła się w głąb terenu należącego do rolnika z Usnarza Górnego. Służby utworzyły szczelny kordon, tak, aby jeszcze bardziej utrudnić dostęp do imigrantów. Jak podkreślają przedstawiciele fundacji Ocalenie, jest to działanie bezprawne.
"Nie wiemy czy dostają jedzenie i picie"
- To jest niezgodne z prawem. Pas przygraniczny ma 15 metrów. Oni w tym momencie znajdują się 300 metrów od granicy. Straż Graniczna na pytania o podstawie prawnej takich działań, nie udzieliła żadnej odpowiedzi. Przyznała tylko, że otrzymuje takie rozkazy. Po drugie, jest to całkowicie niehumanitarne wobec tych osób, które tam przebywają - bo nie wiemy nic. Nie wiemy, czy dostają jedzenie, picie - powiedziała Marianna Wartecka z fundacji Ocalenie.
Straż Graniczna utrzymuje, że grupa migrantów nie znajduje się w Polsce. Lekarkę Paulinę Bownik zirytował fakt, że nie może się poruszać po terytorium kraju. - Jestem obywatelką Polski, jestem w Polsce i Straż Graniczna zabrania mi się poruszać po terenie mojego kraju - stwierdziła.
Jak podkreślają przedstawiciele fundacji, z grupą migrantów nie ma już praktycznie żadnego kontaktu.
- Udało nam się jedynie wczoraj nawiązać kontakt głosowy i poprosić osoby przebywające tutaj o podnoszenie rąk w odpowiedzi "tak" lub "nie". Zadaliśmy im pytanie, czy czują się dobrze - odpowiedzieli, że nie. Na pytanie, czy potrzebują lekarza, odpowiedzieli, że tak - wspomniała Wartecka.
"To jest nieludzkie traktowanie, to są tortury"
- Nie mają dostępu do pomocy medycznej, a jej potrzebują. Nie mają wystarczającej liczby namiotów, a także miejsca, aby je rozbić. W piątek wieczorem, kiedy kontakt głosowy był jeszcze możliwy, przekazali tłumaczce, że są całkowicie przemoczeni. Spędzili 10 godzin w deszczu. Dziś można powiedzieć, że sytuacja tych osób jest dramatyczna - dodała.
Sytuacja osób przebywających w obozowisku zdaniem przedstawicieli fundacji zakrawa o "tortury". - Wiemy, że te osoby do tego stopnia mają utrudnioną możliwość załatwiania swoich potrzeb, że strażnicy z jednej lub drugiej strony nie pozwalają im się oddalić od grupy. Racjonują sobie jedzenie i żywność, aby jak najrzadziej odczuwać potrzeby fizjologiczne. To jest nieludzkie traktowanie, to są tortury. To jest hańba, że dzieje się to na granicy - stwierdziła Wartecka.
13. dzień koczowania, dziesiątki godzin w deszczu
Przedstawicielka fundacji Ocalenie dodała, że w piątek wieczorem udało się przekazać migrantom żywność. To już kolejny dzień, kiedy polscy wolontariusze przekazali paczki z jedzeniem dla potrzebujących, mimo że jest to bardzo utrudniane ze strony Straży Granicznej.
Na miejscu pojawili się także pełnomocnicy 32 osób przebywających w obozowisku, ale im także nie pozwolono skontaktować się z imigrantami. W piątek w sposób ustny, za pomocą megafonu, prawnicy próbowali uzyskać pełnomocnictwa od Afgańczyków do ubiegania się o pomoc międzynarodową i azyl. Polskie służby są zdania, że tego typu dokumenty muszą mieć formę pisemną.
Ostatnia noc była bardzo trudna imigrantów. Na miejscu padał intensywny deszcz, a teren znacznie podmókł. Jak podkreślają przebywający na miejscu dziennikarze, w okolice granicy można dostać się jedynie samochodami terenowymi.
Budowa dodatkowych zasieków
Od strony Krynek w stronę Usnarza Górnego, wojsko stawia zasieki w stronę punktu, w którym znajdują się imigranci. Na razie nie wiadomo, czy służby postawią je także obok obozowiska. W sobotę popołudniu drut stanął w odległości ok. kilkuset metrów od grupy Afgańczyków.
Do piątku dziennikarze - jak i osoby postronne - mogli podchodzić w stronę obozowiska i mieli takie prawo, bo teren znajduje się na terytorium Polski. Jednak w piątek popołudniu na miejscu pojawili się funkcjonariusze policji z oddziału prewencji z Białegostoku. Policjanci poinformowali dziennikarzy, że przybyli na miejsce, bo mieli zostać wezwani przez właściciela pola, który nie życzył sobie, aby ktokolwiek przebywał na jego terenie. Dane dziennikarzy spisano. Redakcje musiały się wycofać.
W sobotę jeden z reporterów telewizyjnych, który znajdował się ok. 200 metrów od granicy, próbował przejść w stronę koczowiska. Został jednak otoczony przez kordon funkcjonariuszy Straży Granicznej. Gdy chciał się z niego wydostać, doszło do przepychanek.
Wykluczające się stanowiska
Straż Graniczna jest zdania, że żadna pomoc ze strony Polski nie jest możliwa, ponieważ migranci znajdują się po stronie białoruskiej. Jak przekazano, polskie służby graniczne zwróciły się do swojego białoruskiego odpowiednika z prośbą o udzielenie pomocy przez Białoruś. Lekarka Paulina Bownik jest zdania, że polska Straż Graniczna jest w błędzie. - Rozmawiałam wczoraj z mieszkańcami Usnarzy Górnych. Oni są przekonani, że Afgańczycy nie znajdują się po białoruskiej stronie - stwierdziła.
Powstają kolejne kilometry zasieków na granicy polsko-białoruskiej. W tej chwili liczą około 100 kilometrów. Akcja rozstawiania drutu kolczastego jest kontynuowana w pobliżu miejsca, gdzie znajdują się migranci.
Wicemarszałek Senatu na miejscu
Z relacji fundacji Ocalenie wynika, że na miejscu pojawiła się wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka.
W internetowym wpisie wspomniano, że Morawska-Stanecka "przeszła przez strumyk, otoczył ją kordon mundurowych. Przez 5 minut nie odpowiadali nic, pytani o to, kto tu dowodzi, o wylegitymowanie się".
Czytaj więcej