Białołęka. Narkotyki w areszcie, 500 zł za paczkę. "Słowik" wśród oskarżonych
Tygodniowy pakiet nielegalnych rozmów telefonicznych albo nielimitowany dostęp do TV kosztowały 100 zł, za przesyłkę trzeba dać strażnikowi 500 zł. Grypsujący z Aresztu Śledczego na Białołęce mieli też dostęp do narkotyków, sterydów i alkoholu, których dostarczały m.in. adwokatki.
Do sądu trafił akt oskarżenia w tej sprawie, wśród oskarżonych są Andrzej Z. "Słowik", Sebastian L. "Lepa" i Wojciech S. "Wojtas".
Śledztwo w sprawie grupy przestępczej składającej się z więźniów, strażników i adwokatów prowadzi Mazowiecki Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Warszawie. W sprawie podejrzanych było prawie 40 osób. Akt oskarżenia dotyczący siedmiu z nich został w połowie lipca skierowany do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.
"Lepa" hersztem gangu
Wśród oskarżonych są szef mafii pruszkowskiej Andrzej Z. "Słowik", bossowie gangu mokotowskiego Sebastian L. "Lepa", Wojciech S. "Wojtas", Artur N. "Arczi", Andrzej Z. "Słowik", Tomaszowi R. "Garbaty" oraz Adam M. "Japa" i Krzysztof P. "Mały Krzyś".
ZOBACZ: "Słowik", "Parasol" i "Wańka" na ławie oskarżonych. Proces członków gangu pruszkowskiego
Prokurator zarzucił oskarżonym udział w zorganizowanej grupie przestępczej, która handlowała narkotykami na terenie aresztu śledczego i korumpowała funkcjonariuszy. Mieli też wyłudzać poświadczenia nieprawdy w dokumentach i posługiwać się nimi, by mataczyć w toczących się przeciwko nim postepowaniach karnych.
Kierowanie więziennym gangiem oskarżyciel publiczny przypisuje "Lepie", ale ani on, ani żaden z pozostałych oskarżonych, nie przyznali się do winy, a kierowane przeciwko nim zarzuty niektórzy z nich określili jako "nagonkę". Wyparli się również znajomości z człowiekiem, który ich obciążył.
O tym, że na terenie aresztu działa grupa przestępcza złożona z najbardziej rozpoznawalnych postaci stołecznego półświatka, prokuratura dowiedziała się dzięki zawiadomieniu, które złożył jeden z członków narkotykowej bandy. Sebastian K. napisał w kwietniu 2019 r. list, w którym ujawnił śledczym strukturę grupy i zakres jej działalności. K. posiadał liczne dokumenty potwierdzające rozliczenia finansowe, wpłaty, dysponował również własnymi zapiskami i obszernym grypsem. Przemycano amfetaminę, kokainę, marihuanę, mefedron.
Przemyt wspierały dwie adwokatki
W jednym z jego zeszytów były notatki, z których wynikało, że w proceder przemycania narkotyków na teren aresztu mogą być zaangażowane dwie panie adwokat – Monika Ch. oraz Olga J. – które miały przywozić środki odurzające na Białołękę i przekazywać je w trakcie widzeń adwokackich z osadzonymi.
Zanim prokuratura zatrzymała i przesłuchała "Lepę" i pozostałych, szczegółowo zweryfikowano opisane przez Sebastiana K. treści. On sam usłyszał zarzuty brania udziału w tym procederze i przyznał się do winy. Prokuratorowi powiedział, że na Białołęce siedzi od 27 marca 2017 r. i od tamtej pory "nieprzerwanie trudnił się obrotem narkotykami i środkami psychotropowymi", pomagał także w dystrybucji sterydów i telefonów komórkowych.
ZOBACZ: Zarzuty dla konkubiny "Słowika". "Wykonywała polecenia, koordynowała obrót kokainą"
Narkotyki zwykle odbierał od "Japy", który z kolei miał je dostawać od swojego syna, Krystiana M., będącego w związku z adwokat Moniką Ch., która używki przynosiła mu na widzenia, ukryte w gumowych rękawicach. Rachunek bankowy pani mecenas miał być jednym ze sposobów na przekazywanie pieniędzy z rozliczeń narkotykowych. Prokuratura dotarła do przelewów, które opisywane były jako "SEBA", albo "opłata za leasing", a które w rzeczywistości były finalizacją nielegalnych transakcji.
"Wojtasowi" na widzenia adwokat Anna C. miała przynosić zeskanowane materiały z toczącej się przeciwko niemu sprawy, grypsy i anaboliki, zapakowane tak, by nie wyszły na prześwietleniu. Próbowała także wnieść silny lek nasenny.
W tym samym czasie do dentysty
Z kolei paczki żywnościowe, listy, które nie przechodziły cenzury, sterydy i strzykawki, gumy do ćwiczeń, suplementy, ubrania, telefony komórkowe, czytniki do kart micro-SD, perfumy, alkohol (0,5 litra kosztowało od 50 do 100 zł) a nawet pas i rękawice bokserskie, wnoszono na teren aresztu dzięki "przychylności" funkcjonariuszy aresztu śledczego, którzy za konkretne usługi pobierali ustalone wcześniej wynagrodzenie.
Sebastian K. wskazał też, że "Lepa" i "Arczi" opłacili mu adwokata – Olgę J. – która reprezentowała też dwóch pozostałych, by mogli spotykać się razem podczas widzeń i tam ustalać szczegóły obrotu narkotykami oraz dokonywać rozliczeń. Ale sposobów na omawianie "interesów" mimo obowiązującej więźniów izolacji, było więcej. Bossowie "Mokotowa" umawiali się np. w jednym czasie do dentysty. Wykorzystywali też skorumpowanych funkcjonariuszy, by swobodnie przemieszczać się między oddziałami.
ZOBACZ: Porachunki gangów w Szwecji. Postrzelona dwójka dzieci
W grudniu 2019 roku Sebastian K. opowiedział prokuraturze o tym jak wyglądało przekupywanie funkcjonariuszy. Ustalono m.in., że na korumpowanie funkcjonariuszy Służby Więziennej przeznaczano 20 proc. od kwoty zysku z obrotu narkotykami. Każdy ze strażników miał swój pseudonim, przypisany był też do konkretnej funkcji w grupie, niektórzy mieli tylko "przymykać oko" na naruszanie regulaminu, inni ułatwiali popełnianie przestępstw np. dostarczając za 500 zł mikrotelefony komórkowe (najczęściej L8STAR, albo w zegarku) lub sami brali udział w przestępstwach np. rozprowadzając narkotyki.
Strażnicy z miesięczną pensją
U skorumpowanego strażnika specjalne usługi mogli wykupić sobie tylko grypsujący, których wcześniej zaakceptowało szefostwo grupy. Część "klawiszy" brała miesięcznie pensję w wysokości 1 tys. zł, inni dostawali pieniądze po wykonaniu konkretnego zadania.
ZOBACZ: Więzienie musiało wymienić wszystkie zamki. Przez selfie stażysty
Większość funkcjonariuszy SW nie przyznała się do winy. Jeden z podejrzanych strażników potwierdził słowa Sebastiana K. i przyznał, że wielokrotnie przekazywał paczki, które nigdy nie powinny znaleźć się na terenie aresztu śledczego. Powiedział również, że w ramach "współpracy" z osadzonymi strażnicy informowali również o planowanych przeszukaniach cel mieszkalnych, by tamci zdążyli ukryć nielegalnie posiadany towar.
Funkcjonariusz wyjaśnił, że za przekazanie jednej przesyłki brało się około 500 zł, co było "normą", a tygodniowy dostęp do telefonu bez limitów kosztował 100 zł. Kolejne 100 zł kosztowała możliwość nielimitowanego korzystania z telewizora w celi mieszkalnej przez tydzień. Za 50 zł pozwalali też osadzonym dłużej korzystać z łaźni albo spacerniaka.
Prokuratura ustaliła, że cennik usług nie był stały, strażnicy mieli inne stawki dla "Lepy", a inne dla "Małego Krzysia". Niektórzy za przekazanie paczki brali 200-300 złotych, ale trzeba im było "dopłacić" np. papierosami.
Słowik: zarabiam co miesiąc 3 tys.
Na podstawie wyjaśnień skruszonego przestępcy i innych dowodów, które przez ponad rok gromadziła Prokuratura Krajowa, 24 września 2020 r. zatrzymano ponad 20 osób, w tym "Lepę", "Słowika", "Wojtasa", "Arcziego" i "Garbatego". Większość z nich była kilkukrotnie skazana za przestępstwa narkotykowe i przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu, w tym porwania czy zabójstwa.
Jesienią 2020 r. zatrzymane zostały także adwokatki Olga J. i Monika Ch., ta druga została od tymczasowo aresztowana. Decyzję o aresztowaniu Olgi J. sąd podjął dopiero po rozpoznaniu zażalenia prokuratora.
ZOBACZ: Samobójstwo w areszcie w Warszawie-Białołęce. Drugie w ciągu tygodnia
Z treści aktu oskarżenia przeciwko "Lepie" i innym wynika, że większość oskarżonych nie posiada obecnie żadnego stałego źródła dochodu. Wyjątkiem jest Andrzej Z. ps. "Słowik", który w prokuraturze oświadczył, że co miesiąc zarabia 3 tysiące złotych "z tytułu profitów pochodzących ze sprzedaży książki".
Do narkotykowego gangu działającego w areszcie miał należeć także Zbigniew C. "Daks", którego w tej sprawie nie oskarżono, ponieważ zmarł w 2019 r.
Czytaj więcej