J. Gierak-Onoszko: pomnik zawsze można umyć, a życia tych dzieci nikt już nie zwróci
Odnalezienie w ostatnich tygodniach nieoznakowanych grobów na terenach byłych szkół rezydencjalnych w Kanadzie wywołało lawinę - spłonęło kilka kościołów katolickich, zdewastowano pomnik Jana Pawła II. - Odbieram to jako gest niezgody na milczenie Kościoła i krycie sprawców - mówi Joanna Gierak-Onoszko, autorka "27 śmierci Toby’ego Obeda", reportażu o szkołach dla rdzennych dzieci w Kanadzie.
Jesień 2017. Premier Kanady Justin Trudeau ze łzami w oczami przeprasza Pierwsze Narody z Nowej Fundlandii i Labradoru za historyczne zło, które państwo kanadyjskie wyrządziło rdzennym dzieciom. Za kulisami przemówienia staje oko w oko z jednym z tzw. ocaleńców. Przytula go.
Tym ocalałym jest Toby Obed, Inuita, który w dzieciństwie przebywał w szkole z internatem dla rdzennych dzieci. Prowadzone przez Kościół placówki zabierały dzieci z domów i wtłaczały w całkiem nowy kontekst kulturowy. Ale nie tylko. Dzieci często doświadczały tam okrutnej przemocy, także seksualnej. Tak jak Obed, który przetrwał, ale pobyt w szkole zostawił w nim głębokie rany, których mężczyzna nigdy nie wyleczył.
ZOBACZ: Kanada. Pożary katolickich kościołów. To efekt odkrytych grobów?
Przeprosiny Trudeau pojawiły się, gdy rząd rozstrzygnął pozew zbiorowy wniesiony przez około 900 byłych uczniów szkół. Obed jest jednym z 150 tys. rdzennych dzieci, które przebywały w ponad 30 placówkach działających na terenie Kanady od XIX wieku. Ich celem było przymusowe asymilowanie rdzennej ludności.
Kulturowe ludobójstwo
- Cały system był zaprojektowany po to, aby "zabić Indianina w dziecku". Gdyby nie misjonarze, zakonnice, zakonnicy oraz księża, ten system nigdy by nie powstał - mówi w rozmowie z polsatnews.pl reporterka Joanna Gierak-Onoszko. W 2019 roku ukazała się jej książka "27 śmierci Toby’ego Obeda" opowiadająca o mrocznej stronie historii Kanady związanej właśnie ze szkołami rezydencjalnymi.
Placówki, finansowane z budżetu federalnego, prowadzone były przez Kościół katolicki i Kościół protestancki. Trafiały tam dzieci rdzennych mieszkańców, które siłą odbierano rodzinom. Niektóre z nich miały nawet mniej niż 6 lat. Były bite, molestowane, zaniedbywane i pozbawiane możliwości obcowania z własną rodzimą kulturą, w tym zwyczajami, ubiorem czy nawet językiem. Pierwszy premier Kanady, sir John A. Macdonald w 1883 r. mówił w parlamencie, że rdzenni mieszkańcy są "dzikusami", a szkoły są potrzebne, by "indiańskie dzieci (..) nabyły obyczajów i sposobu myślenia białego człowieka".
Placówki zamknięto dopiero w latach 90. XX wieku.
ZOBACZ: Kanada. Zdewastowano pomnik Jana Pawła II. "Przestępstwo z nienawiści"
W maju 2021 r. w Kamloops w Kolumbii Brytyjskiej dzięki badaniom georadarem znaleziono na terenie byłej szkoły dla rdzennych dzieci zbiorowy grób. W środku odkryto szczątki 215 osób. W czerwcu w prowincji Saskatchewan w miejscu, w którym w latach 1899–1997 działała szkoła Marieval, znaleziono 761 ciał, głównie dzieci. Zgony nie zostały udokumentowane.
- Tragiczne odkrycia, o których mówią teraz media na całym świecie, są szokujące, ale nie są zaskakujące - mówi Gierak-Onoszko. - O losie rdzennych uczniów wcielanych przemocą do szkół rezydencjalnych wiadomo od dawna. Ponure dziedzictwo tego systemu wiąże się też z zaginięciami i ze zgonami tych dzieci. Teraz odnajdywane są groby, których istnienia domyślano się od dawna - dodaje.
Dramatyczne warunki
Według danych z raportu Komisji Prawdy i Pojednania, który ukazał się w 2015 roku, w czasie pobytu w szkołach zmarło ok. 4 tys. dzieci. W rzeczywistości liczba ta może być o wiele większa, a na terenie Kanady jest więcej nieoznakowanych grobów dzieci. Także tych, które przebywały w specjalnych szpitalach dla rdzennej ludności.
Wśród znalezionych w ostatnich tygodniach ciał są nie tylko dzieci. Są tam też szczątki dorosłych. Jak mówi Joanna Gierak-Onoszko, wpisuje się to w okrutną historię szkół dla rdzennych dzieci.
ZOBACZ: Zbiorowe mogiły dzieci w Kanadzie. "Pochowane jak zwierzęta, bez nagrobków"
- Praktyką było nieinformowanie rodziców o tym, że dziecko zachorowało lub zaginęło, a warunki bytowe w tych szkołach były okrutne. Na początku XX wieku szacowano, że nawet 70 proc. dzieci, które trafiały do takich szkół ginęły - tłumaczy.
Dzieci umierały z powodu chorób takich jak gruźlica czy odra. W szkołach panowały tragiczne warunki, budynki często były nieogrzewane, dochodziło tam do pożarów. Podopieczni i podopieczne nie otrzymywali odpowiedniej pomocy medycznej w razie wypadków. Wiele z nich popełniało samobójstwa.
Milczenie Kościoła katolickiego
Odkrycie nieoznakowanych grobów szybko wywołało reakcję. Spłonęły cztery katolickie kościoły. Zdewastowano pomnik Jana Pawła II przy polskim kościele pw. Różańca Świętego w Edmonton w południowo-zachodniej Kanadzie. Na pomniku pojawiły się czerwone odbicia małych dłoni.
- Przypadki dewastowania katolickich obiektów kultur odbieram jako gest niezgody na milczenie Kościoła i krycie sprawców - ocenia Joanna Gierak-Onoszko.
Mimo apeli, najwyżsi hierarchowie Kościoła katolickiego do tej pory nie przeprosili za krzywdy wyrządzone rdzennym dzieciom. Choć o nich wiedzieli. Jan Paweł II podczas swojego pontyfikatu odbył 3 pielgrzymki do Kanady. Z kolei obecnie urzędujący papież Franciszek oświadczył, że z bólem śledzi doniesienia z Kanady na temat odkrytych grobów. Premier Kanady Justin Trudeau stwierdził niedawno, że papież powinien przybyć do Kanady i przeprosić w imieniu Kościoła katolickiego za jego rolę w prowadzeniu szkół rezydencjalnych. Jak na razie nie doczekał się odpowiedzi.
Bilans krzywd
- Oburzająca jest reakcja wielu przedstawicieli kanadyjskiej Polonii, Polaków mieszkających w Kanadzie i Kanadyjczyków polskiego pochodzenia, którzy rozpaczają nad pobrudzonym pomnikiem, a ignorują i nie komentują tragicznych losów tysięcy dzieci, które zostały w tych szkołach skrzywdzone - twierdzi Gierak-Onoszko. I kwituje: - Pomnik zawsze można umyć, pomalować, a życia tych dzieci nikt już nie zwróci. Warto zastanowić się nad proporcjami zniszczeń i krzywdy - podkreśla.
- Stajemy się coraz bardziej wrażliwi na to, że nasza perspektywa, nasz sposób widzenia świata nie jest jedyny. Perspektywa kogoś innego, żyjącego na drugiej półkuli, wiodącego zupełnie inne życie jest równie ważna, jak nasza - twierdzi Joanna Gierak-Onoszko. Wspomina sytuację z początku roku, kiedy to Małgorzata Rozenek-Majdan opublikowała w mediach społecznościowych zdjęcie w pióropuszu.
- Kiedy spotkała się z krytyką, usłyszała, że noszenie cudzych regaliów, cudzych świętości jako kostiumu jest świętokradztwem, czymś źle widzianym, przeprosiła, wyciągnęła z tego lekcję. Razem z mężem Radosławem Majdanem stwierdziła publicznie, że już nigdy nie założą pióropusza - przypomina Gierak-Onoszko.
- Coś, co nam może wydawać się neutralne lub po prostu zabawne, dla kogoś może być krzywdzące i bardzo przykre - dodaje reporterka. Ta wrażliwość dotyczy także języka. Słowa takie jak "Indianin" czy "Eskimos", choć dla nas neutralne, dla samych zainteresowanych są krzywdzące i dyskryminujące. "Indianin" przypomina o bolesnej kolonialnej historii i jest efektem pomyłki, którą popełnił Krzysztof Kolumb. Dopływając do wybrzeży Ameryki myślał, że odkrył morską drogę do Indii. Dla mieszkańców środkowej Europy to odległa, zamierzchła historia. Dla przodków Pierwszych Narodów Kanady - niezagojona rana - podkreśla.
Czytaj więcej